Litwa mnie fascynuje jako miejsce historii alternatywnej Litwa
Rozmowa z ZIEMOWITEM SZCZERKIEM, pisarzem, publicystą, podróżnikiem
– W jakim stopniu zabory i granice porozbiorowe w dalszym ciągu rzutują na polską mentalność i codzienność? Pisałeś o tym w „Siódemce”, odwołujesz się w wielu tekstach. Ten temat jest ci bliski?
– To rzeczywiście temat dla mnie bliski. Weźmy taką podstawową rzecz jak kultura miejska. W Krakowie wychodzisz z domu i wchodzisz od razu w przestrzeń miejską, która jest jakby stworzona do tego, żeby w niej funkcjonować. Kraków ma w sobie to wszystko, co łączy małe i duże miasto, wieś i metropolię. Z jednej strony mnóstwo rzeczy się w nim dzieje, oferta kulturalna jest naprawdę spora, a z drugiej – chodzisz po knajpach i wszystkich znasz. I jest to bardzo urocze; coś, co mi się strasznie podoba. Przykładowo Wilno też jest starym miastem środkowoeuropejskim, ale jednak spoza obrębu tej kultury habsburskiej. Oczywiście w Wilnie też są różne fajne miejsca i ludzie siedzą tam po knajpach, ale jednak widać, że jest to coś nowego; coś, co dopiero powstaje. Tymczasem w Krakowie kultura knajp od dawien dawna stanowiła styl życia, nawet za komuny.
– Litwa jest również obecna na mapie twojego prywatnego „Międzymorza”, chociaż raczej na jego marginesie.
– Nie, absolutnie. Ona po prostu leży daleko od miejsc, w których dokonują się najważniejsze procesy w Europie Środkowej. I to jej oszczędza wielu problemów.
– Litwa pojawia się gdzieś na obrzeżach mapy świata „Siwego dymu”, w kontekście „polskiej Wileńszczyzny” w „Chamie z kulą w głowie”. W innych tekstach piszesz o tym kraju w aspekcie trzech wymiarów: Poradziecji, stopniowo postępującej „północności” Bałtoskandii oraz żywej wersji alternatywnej historii Polski. Który wymiar jest dla ciebie najbardziej interesujący?
– Litwa mnie fascynuje przede wszystkim jako miejsce, w którym wydarzyły się dwie albo nawet trzy historie alternatywne naraz. Pamiętajmy, że Europa Środkowa jest przecież takim miejscem, które pozwala nam na właśnie tego rodzaju zmiany perspektywy. Co mam na myśli? Otóż gdybyśmy chcieli wyobrazić sobie, co stałoby się z Polską, która w 1920 roku przegrałaby wojnę z bolszewikami, wystarczy pojechać na Ukrainę i przyjrzeć się bliżej temu, co się stało z językiem ukraińskim w miejscach, gdzie nastąpiła intensywna rusyfikacja. Wileńszczyzna
też jest właśnie takim przykładem. Zobaczmy, jak wygląda język polski w Solecznikach albo na blokowiskach wileńskich. Jako przykład mógłbym tu podać książkę Bartosza Połońskiego „Robczik”, którą on planuje teraz wydać w Polsce. Jest to taka wileńska Masłowska, książka napisana językiem polskim używanym przez miejskie doły społeczne w Wilnie. I w jej przypadku możemy porównać ten język do jego odpowiednika w Polsce, który słyszymy na przykład w muzyce hip-hopowej lub właśnie w twórczości Masłowskiej. W wersji wileńskiej u Połońskiego widzimy wyraźnie sposób, w jaki język polski miesza się u niego z rosyjskim. To jest właśnie taka alternatywna historia polszczyzny, która dokonała się na Wileńszczyźnie.
Fascynuje mnie także Litwa bałtycka. Bałtycka tożsamość to był pierwiastek, który bardzo wcześnie przestał dominować na Litwie, właściwie od momentu, kiedy zaczęła nadymać swój balon w postaci Wielkiego Księstwa Litewskiego i zaczęła rozpuszczać się w słowiańskości. Czyli stało się z nią właściwie to, co wcześniej w Bułgarii. I sam fakt, że Litwa jakimś cudem zachowała tę swoją bałtyckość, odrodziła ją, razem ze swoim zupełnie fascynującym archaicznym językiem, jest doprawdy godny uwagi. To, że na podstawie tego odnowionego języka udało się stworzyć nowoczesną tożsamość, zbudować od nowa państwo, jest właściwie ewenementem na skalę europejską. Nie było to być może przedsięwzięcie na skalę Izraela, gdzie odrodzono hebrajski. Na Litwie jednak język litewski nigdy zupełnie nie zanikł, ale był to również niesamowicie ambitny projekt, który w pełni się udał.
Litwa jest teraz miejscem o niemal zupełnie innej tożsamości i w krajobrazie kulturowym tego kraju widzimy połączenie kilku wątków. Przykładowo rzecz pospolitości, nalotu radzie c kości i innych, ale wszystko to spina jednak dominująca litewskość i bałtyckość. Kowno jest takim zupełnie fascynującym miejscem, gdzie mamy zderzenie XIX-wiecznej rosyjskości, historycznej hanzeatyckości i tej potężnej tkanki miejskiej stworzonej przez ideę nowej Litwy w międzywojniu. To miasto w ciągu kilkunastu lat stało się metropolią, w tym czasie, kiedy Wilno było miastem raczej peryferyjnym. Bez dwóch zdań bardziej peryferyjnym niż na przykład Lwów, również przecież niebędącym w centrum ówczesnej Polski. Nawet niechętny przecież Litwie Cat-Mackiewicz przyznawał, że nie ma wątpliwości co do tego, że Litwini zrobiliby z podupadłego nieco Wilna perełkę, gdyby je wtedy odzyskali, co zresztą ostatecznie się stało. Natomiast dzięki temu międzywojniu Litwa teraz ma nie tylko wspaniałe Wilno, ale również zupełnie wyjątkowe Kowno, którego modernistyczna architektura jest zupełnie niesamowita. (Fragment wywiadu „Europa Środkowa to absolutnie fascynujące miejsce, które po prostu lubię” opublikowanego w języku litewskim w „Literatūra ir menas”)