(*) Za wolność naszą i waszą
Od ponad 200 lat pod różnymi sztandarami polscy żołnierze wspierają naszych sojuszników w wielu misjach, operacjach, wojnach i ekspedycjach. Z reguły nieśli pokój, ale czasem byli agresorami.
W 1802 r. Napoleon Bonaparte wysłał dwie polskie półbrygady (ponad 5 tys. żołnierzy) do tłumienia powstania niewolników na Haiti. Klimat okazał się bardziej zabójczy niż sami powstańcy. Do Europy wróciło 700 żołnierzy. Misja zakończyła się katastrofą także dla Francuzów, którzy wycofali się z wyspy. 1 stycznia 1804 r. Jean-Jacques Dessalines, przywódca powstańców, proklamował niepodległość, kilka miesięcy później ogłosił się cesarzem, ale niedługo potem został zamordowany przez swoich poddanych.
W 1808 r. za sprawą tego samego Napoleona, który był już cesarzem, nasze cztery pułki zostały wysłane na podbój Hiszpanii. Mimo udziału w zdobyciu Saragossy i legendarnej szarży pod Somosierrą Francuzi musieli wycofać się z Hiszpanii (a my razem z nimi) i był to początek końca cesarza Francuzów.
W 1848 r. powstał Legion Mickiewicza, niewielka jednostka licząca ok. 200 żołnierzy, walcząca o wolność Włoch z Austriakami i Francuzami, a więc po dobrej stronie.
Po drugiej wojnie światowej powstał ONZ, który próbował zaprowadzić pokój w wielu zapalnych miejscach świata. Okazał się niezbyt skuteczny, gdyż liczba większych i mniejszych konfliktów zbrojnych od 1945 r. liczona jest w setkach.
Wojsko polskie uczestniczy w tzw. misjach pokojowych czy stabilizacyjnych (ONZ, OBWE, NATO) już od 1953 r., kiedy to zorganizowaliśmy szpital Polskiego Czerwonego Krzyża w Korei Północnej. W kolejnych latach i dekadach angażowaliśmy się w rozjemcze działania w Kambodży, Wietnamie, Nigerii, Angoli, Rwandzie, Liberii, Etiopii, Egipcie, Syrii, Iraku i Iranie, Czadzie, Gruzji i innych zapalnych miejscach świata, ale nasza obecność nigdy nie była znacząca.
To się zmieniło od czasu wojny domowej w Jugosławii. W Chorwacji od 1992 do 1995 służyło 7 tys. naszych żołnierzy, a w Bośni i Hercegowinie od 1997 do dziś blisko 1,8 tys.
Prawdziwy przełom nastąpił po inwazji na Irak. W latach 2002 – 2011 przez ten kraj przeszło blisko 10 tys. naszych żołnierzy. 22 straciło życie.
Misją jeszcze potężniejszą logistycznie i organizacyjnie był Afganistan. Przez 19 lat służyło tam prawie 20 tys. naszych żołnierzy, z których do Polski nie wróciło 44. Wysłaliśmy też kilkanaście tysięcy pracowników cywilnych. Nigdy nie poznaliśmy dokładnych kosztów tej ekspedycji. Według niepełnych danych jest to zapewne nie mniej niż 8 miliardów zł, czyli ponad tysiąc razy mniej niż wydali Amerykanie, którzy zainwestowali w Afganistan 2,26 bln dolarów!
Chiny zajmą miejsce Ameryki Dr WOJCIECH SZEWKO, ekspert Narodowego Centrum Studiów Strategicznych:
– Już kilka lat temu „Washington Post” pisał, że amerykańscy urzędnicy na potrzeby wewnętrznej propagandy tworzyli bajkę, jak to Stanom udało się zbudować silny Afganistan. Koszty tej operacji były ogromne, a tylko na afgańską armię, która poddała się talibom bez walki, wydano 88 miliardów dolarów. Interesujące byłoby dowiedzieć się, ile procent z tej sumy trafiło do amerykańskich firm szkoleniowych (może nawet połowa)? Ale takich grzechów Stany Zjednoczone popełniły więcej. Niemal do upadku Kabulu setki agentów i analityków zapewniało, że proamerykański rząd afgański kontroluje sytuację, a talibowie nie są tacy groźni, jak niektórzy przypuszczają. Kiedyś doradcy i analitycy pisali analizy na podstawie faktów: jak jest i jak może być, a politycy decydowali, co z tego mogą powiedzieć. Teraz to się odwróciło: analitycy robią opracowania na zamówienie polityczne. Tak jest w USA, Francji, Niemczech i w Polsce też. Ale nie jest tak w Chinach i Rosji. No i mleko się rozlało.
Wszyscy zastanawiają się, czy szykuje się nam druga wielka fala emigracji z krajów muzułmańskich. Ostatnia wypowiedź prezydenta Francji, do niedawna wielkiego orędownika przyjmowania muzułmańskich imigrantów, świadczy o tym, że nawet Macron uznał, że jego kraj jest już wystarczająco wzbogacony kulturowo (śmiech). Dziś, w przeciwieństwie do 2015 r., większość europejskich przywódców nie chce przyjmować uchodźców z Afganistanu.
Taką emigrację z pewnością poparłyby Rosja, Turcja, Białoruś, którym na rękę jest destabilizacja Europy, ale na pewno nie państwa graniczące z Afganistanem. Jego sąsiedzi to w większości kraje o potężnych armiach i sprawnych aparatach bezpieczeństwa (Iran, Chiny, Pakistan, dawne republiki radzieckie). Jeżeli więc jakiś uchodźca czy emigrant z Afganistanu przedrze się przez te granice i dotrze do Europy, to tylko za wiedzą i zgodą tych państw. Talibowie znaczną częścią kraju rządzą od lat, więc fala emigracji mogła mieć miejsce już od dawna, ale na razie do niej nie doszło. Iran stara się o odmrożenie europejskich inwestycji, Chiny budują Nowy Jedwabny Szlak i na tych terenach chcą mieć spokój. Dawne republiki radzieckie sprzedają do Europy gaz, bawełnę i żaden konflikt nie jest im potrzebny. Pakistan na granicy z Afganistanem postawił płot (mają już u siebie od 2 do 5 milionów uchodźców afgańskich), a jego wojsko i siły bezpieczeństwa znajdują się w stanie gotowości. Pakistańczycy niedawno wypuścili z więzień kilkuset własnych talibów, przy których talibowie afgańscy to łagodne baranki. I trudno się dziwić, bo to pakistańscy talibowie potrafili zamordować w szkole setkę muzułmańskich dzieci.
Emigranci to jedno z zagrożeń mogących przyjść do nas z Afganistanu, drugie to terroryzm. Na razie talibowie zadeklarowali, że nie będą tego robić. Moim zdaniem nie mogą sobie pozwolić na atakowanie sąsiednich krajów, gdyż zależy im, aby nie zamknięto przed nimi granic. Nie tak dawno delegacja talibów była w Pekinie, gdzie zabiegała o chińskie pieniądze w odbudowie kraju i przed kilkoma dniami rzecznik chińskiego MSZ oświadczył, że jego kraj pomoże Afganistanowi. Bardzo prawdopodobne jest, że z Iranu do Chin – przez Afganistan – zostanie poprowadzony gazociąg, oczywiście pod warunkiem, że nie będzie tam wojny domowej, a kraj stanie się choć trochę stabilny. Ale to nie oznacza, że talibowie nie spróbują zaatakować Stanów Zjednoczonych czy Izraela.