Śmierć w trakcie szukania wiosennych kwiatów
25 lat pozbawienia wolności za zabójstwo sprzed lat. Oskarżony jest żonaty, ma dwoje dzieci i prowadził ustabilizowany tryb życia
Był niegdyś uzależniony od alkoholu, ale od lat jest abstynentem. Zdaniem badającego go psychologa, jest sprawny intelektualnie, ale ma nieprawidłową osobowość. Cechuje go niezrównoważenie emocjonalne, niska samoocena i niska zdolność do odczuwania empatii.
Prokuratura oskarżyła Waldemara B. o zabójstwo z zamiarem bezpośrednim i usiłowanie gwałtu. W czasie, kiedy dokonał zbrodni, najwyższą karą za zabójstwo było 25 lat pozbawienia wolności, bo ówczesny Kodeks karny nie przewidywał dożywocia.
Podczas pierwszej rozprawy Waldemar B. nie przyznał się do stawianych mu przez prokuraturę zarzutów, ale potwierdził swoje wyjaśnienia ze śledztwa.
Sąd zwrócił uwagę na sprzeczność, bo oskarżony w śledztwie przyznał się do winy.
– Nie potrafię wytłumaczyć, dlaczego wtedy do wszystkiego się przyznałem – oświadczył Waldemar B.
– Do czego zatem teraz pan się przyznaje? – pytał mecenas Łukasz Kowal swojego klienta.
– Do tego, że uderzyłem Zytę M. kamieniem w głowę. Ale nie usiłowałem jej gwałcić ani zabić.
– Czy byli jacyś świadkowie tego zdarzenia?
– Nie widziałem wówczas nikogo poza pokrzywdzoną.
Przeciętny człowiek
Świadek Dorota B. to żona oskarżonego. Zeznała, że była z nim w związku małżeńskim od 1998 roku, a poznali się kilka miesięcy po zabójstwie pokrzywdzonej. Mają dwie córki w wieku 16 i 19 lat.
– Mój mąż nigdy nie był wobec nas agresywny i nie stosował przemocy. Utrzymywał rodzinę i dbał o nas. Nie był nigdy karany, nie interesowała się nim policja, nie miał też stanów depresyjnych. Był po prostu takim przeciętnym człowiekiem. Ani zamkniętym w sobie, ani otwartym. Wydawało mi się, że zaskoczyło go zatrzymanie przez policję.
Dorota B. zeznała, że korzystała z córkami z opieki psychologicznej.
– Ja, proszę wysokiego sądu, wciąż w to nie wierzę i córki też nie wierzą, że ich tata jest zabójcą. Wciąż jesteśmy w szoku.
Przed sądem stanęły też siostry oskarżonego. Ewa M. zapamiętała, że tego dnia brat wrócił do domu podrapany na twarzy.
– Pytaliśmy się, co się stało, a on śmiał się, że wpadł w jeżyny. A o zabójstwie Zyty M. dowiedzieliśmy się następnego dnia, jak znaleziono jej ciało. Mieszkaliśmy 2 kilometry dalej i nie podejrzewałam wówczas brata o zabójstwo, choć bywał w domu agresywny. Kiedyś chciał mnie uderzyć – jak zasłoniłam twarz, to wybił mi palec.
– Czy rozmawiali państwo w domu o tej zbrodni? – pytał mecenas Łukasz Kowal.
– Tak jak wszyscy wokół, bo były jakieś domysły i plotki. A później już nie utrzymywałam kontaktu z bratem. On nie szanował naszej matki. A gdy został zatrzymany, to raczej nie byłam zaskoczona, bo wiecznie z nim były jakieś problemy. W mojej ocenie brat był zdolny do takiej zbrodni. Miałam takie zdanie o nim, jak podniósł na mnie rękę i wyzywał mamę. A właściwie to mama się też zastanawiała, czy to przypadkiem nie on zabił tamtą dziewczynę. Przed śmiercią dzieliła się z nami takimi wątpliwościami. Świadek Małgorzata S.: – To prawda, że brat bywał agresywny. Może nie w czynach, ale w takich różnych odzywkach. Mama czegoś się domyślała, choć nigdy nam tego wprost nie powiedziała. Ja natomiast do tej pory myślałam, że Waldek nie byłby zdolny do czegoś takiego, ale chyba się myliłam...
Proces zakończył się po dwóch rozprawach. Prokurator wnosił o karę 25 lat więzienia, a obrona oczekiwała zmiany kwalifikacji karnej. Adwokat oskarżonego argumentował, że doszło do przypadkowego spotkania i sprzeczki, podczas której Waldemar B. istotnie uderzył kobietę. Brak jednak jakichkolwiek dowodów, że działał z zamiarem bezpośredniego pozbawienia jej życia.
Sam oskarżony w ostatnim słowie powiedział tak:
– Bardzo żałuję tego, co się stało. Nie miałem jednak zamiaru ani zgwałcić, ani zabić Zyty M. Bardzo przepraszam rodzinę i proszę o wybaczenie, a sąd o łagodny wymiar kary.
Jasny sygnał dla społeczeństwa
Sąd nie miał najmniejszej wątpliwości, że Waldemar B. dopuścił się zabójstwa z zamiarem bezpośrednim i skazał go na 25 lat pozbawienia wolności.
Zdaniem sądu, gdyby oskarżony – jak wyjaśniał – chciał tylko spowodować ciężki uszczerbek na zdrowiu pokrzywdzonej, to zadałby jej co najwyżej jeden cios kamieniem i zaprzestał ataku. Miał czas, żeby się opamiętać i odłożyć kamień już po pierwszym uderzeniu. Tymczasem Waldemar B., zamiast wezwać pomoc, podjął starania, żeby zatuszować zbrodnię.
Sąd nie znalazł jednak podstaw, by uznać, że Waldemar B. usiłował zgwałcić swoją ofiarę. Jedyną zaś okolicznością łagodzącą był fakt, że przez wiele lat po zabójstwie nie wszedł nigdy w konflikt z prawem i prowadził ustabilizowany tryb życia.
– Przez ten cały czas bardzo się pilnował i żył życiem zwykłego człowieka. Takiej szansy nie dał jednak Zycie M., która przecięła mu tamtego dnia drogę. Za to, że z wyjątkowo błahego powodu zabił dwudziestoletnią dziewczynę, musi ponieść surową karę. Ma to być nie tylko odpłata za popełniony czyn, ale też jasny sygnał dla społeczeństwa, że unikanie przez wiele lat odpowiedzialności za tak ciężką zbrodnię nie będzie premiowane – uzasadniała wyrok sędzia Renata Żurowska.
Obrona złożyła apelację i sprawę będzie teraz rozpatrywał sąd wyższej instancji.