Inwazja obcych
Dookoła świata
Brytyjska Kornwalia, przyciągająca turystów urwistymi klifami, bogactwem plaż i targowych miasteczek w starym stylu, stała się jeszcze bardziej popularna, kiedy wybrano ją na miejsce obrad z udziałem najważniejszych przywódców politycznych. Po czerwcowym szczycie G7 na stronie internetowej „Odwiedź Kornwalię” ruch był wielki jak nigdy dotąd, a Google zanotował rekordową liczbę wyszukiwań nazwy hrabstwa. Niespełna miesiąc po tym, jak premier Boris Johnson przyjmował zagranicznych gości na plaży w wiosce Carbis Bay, ta i sąsiednie nadmorskie miejscowości stały się obiektem pożądania tłumów. Wraz z rozpoczęciem „silly season” (głupi sezon), czyli okresu wakacyjnego, brukowane wąskie uliczki 12-tysięcznego St Ives pękały w szwach. Wielu z przyjezdnych ma tu swój drugi dom, a to coraz mniej podoba się Kornwalijczykom. Już w 2016 roku ponad 80 proc. mieszkańców St Ives opowiedziało się za zakazem sprzedaży domów ludziom spoza miasta. Niewiele to dało, opowiada 77-letnia Phyllis Rashleigh, właścicielka domku położonego tuż nad portem. Budynek będący kiedyś chatą rybaka kupiła praprababka jej męża w 1876 roku za 86 funtów i 10 szylingów. Niedawno taką samą chatkę ze zmurszałego granitu sprzedano jako letnią posiadłość za 900 tys. funtów. Phyllis jest świadkiem, jak stali mieszkańcy wyprowadzają się bądź umierają, a ich domy przejmują obcy. Po dawnym mieście i jego kulturze niewiele pozostało. – Jesteśmy teraz niczym park rozrywki. Wszyscy ludzie, których widać wokół, nie pochodzą stąd. Przyjechali tu, aby zobaczyć to, czego już nie mamy. W lecie Phyllis robi zakupy z samego rana, bo później nie da rady ciągnąć wózka przez zatłoczone ulice. Zresztą po południu jedzenie jest już wykupione przez turystów. Kiedyś obcy nocowali w pokojach wynajmowanych od żon rybaków, które w ten sposób zarabiały na życie. Dziś wykupili miasto i sami wynajmują. – Z pewnością nie myślą zbyt wiele o tubylcach, poza tym że dają im pracę. Ale oferty pracy nie mają sensu, jeśli nie masz mieszkania. 19-letnia Dolly Laity chciałaby osiedlić się w miejscu, gdzie się wychowała, lecz nie stać jej na kupno domu w St Ives. Studiuje w Londynie, a latem dorabia w biurze organizującym wycieczki statkiem. Innej pracy poza sezonową tu nie ma. – Zbyt długo wkładaliśmy wszystkie jajka do koszyka z turystyką, ale osiągnęliśmy już stan nasycenia – mówi Mark Kaczmarek z kornwalijskiej wioski Troon. (EW)