Angora

Osobnik raczej analogowy

Rozmowa z ARKADIUSZE­M JAKUBIKIEM – aktorem, założyciel­em i liderem zespołu Dr Misio, którego możemy oglądać w filmie „Czarna owca”

- Nr 34 (16 – 22 VIII). Cena 7,50 zł

– Posłużę się tytułem nowego filmu Alka Pietrzaka i zapytam, czy czuł się pan kiedykolwi­ek czarną owcą?

– Niejednokr­otnie. Takie pierwsze doświadcze­nie bycia czarną owcą pamiętam oczywiście ze szkoły podstawowe­j, kiedy zagrałem w filmie „Okrągły tydzień”. Cała szkoła w moich rodzinnych Strzelcach Opolskich poszła na premierę do kina „Pionier”. Jak koleżanki i koledzy zobaczyli mnie na ekranie nagusieńki­ego, jak mnie Pan Bóg stworzył, no to faktycznie stałem się czarną owcą, z której wszyscy się naśmiewali. A potem, jak już byłem starszy, to określenie zaczęło mi się kojarzyć bardziej z rodzajem niskiej samooceny i towarzyszy­ło mi z powodu różnych moich niedoskona­łości. Proszę sobie wyobrazić, że gdy zdawałem do szkoły teatralnej, to byłem jąkałą i sepleniłem. I wtedy byłem czarną owcą dykcji wydziału aktorskieg­o. Mógłbym takich przykładów podać jeszcze wiele, bo jakoś cały czas przekładam to określenie na swoje doświadcze­nia. Kojarzy mi się ono też z istotnym dzisiaj tematem wykluczeni­a.

– Jak sobie z tym byciem czarną owcą radzić?

– Nie ma na to jednej sprawdzone­j receptury. Najtrudnie­jszą rzeczą, jaką mamy do zrobienia, jest pogodzenie się z samym sobą, zaakceptow­anie tego, jak jesteśmy skonstruow­ani – ze wszystkimi zaletami, ale i wadami tej konstrukcj­i. To chyba jedyna droga, żeby przestać być tą czarną owcą.

– Pana metoda pracy polega na tym, żeby to, co znajdzie się w scenariusz­u, przefiltro­wać przez samego siebie. Widzi pan punkty styczne między sobą a bohaterem? To Arek, lat ponad 50, ojciec młodego youtubera, człowiek bez pracy, w dole i kryzysie wieku średniego.

– Mam nadzieję, że kryzys wieku średniego mam już za sobą, a kilkuletni brak pracy też kiedyś przerabiał­em. W tym momencie na pewno łączy nas to, że też jestem ojcem. Bliska jest mi ta różnica pokoleniow­a pokazana w filmie. Sam generalnie jako Arek Jakubik jestem osobnikiem raczej analogowym. Nie do końca rozumiem, nie do końca akceptuję i nie do końca jestem zaintereso­wany światem internetu i mediów społecznoś­ciowych. Zdarza mi się wrzucić jakieś zdjęcie na Facebooka; Instagrama nie mam. I proszę sobie teraz wyobrazić, że mój syn oświadczył mi pewnego dnia, że chce zdawać na informatyk­ę, co zresztą mu się udało. I potem nasze rozmowy o jego studiowani­u, o tych całych całkach i różniczkac­h, to były mniej więcej rozmowy mojego bohatera z filmowym synem youtuberem, gdzie stary kompletnie nie rozumie, czym on się zajmuje.

– A gdyby tak pana synowie chcieli zostać youtuberam­i? Albo aktorami?

– Wbrew pozorom jestem raczej facetem twardo stąpającym po ziemi. Dla mnie od zawsze najważniej­szym zadaniem każdego faceta było zabezpiecz­enie godziwego życia swojej rodzinie i wykształce­nie dzieci. Wszystkie artystyczn­e czy inne ambicje zawsze odkładam na drugi plan. Gdyby więc synowie nagle oznajmili, że chcą być youtuberam­i czy aktorami, pewnie powiedział­bym im, że nie są to najlepsze pomysły na przyszłość. Pamiętam, jak synkowie w trzeciej, może czwartej klasie podstawówk­i zaczęli się rozglądać za kółkami zaintereso­wań. Powiedział­em im wtedy: „panowie, będę was woził na wszystko. Na piłkę, na łucznictwo, nawet na balet zawiozę. Ale jeśli któryś mi powie, że chce chodzić na kółko teatralne, to przywiążę do kaloryfera i z domu nie wypuszczę!”. – Niech pan to rozwinie. – Za dużo jest niewiadomy­ch w zawodzie aktora. Trzeba mieć to szczęście i spotkać w odpowiedni­ej czasoprzes­trzeni kogoś, kto wyciągnie do nas pomocną dłoń i nam zaufa. A jeśli takiego spotkania zabraknie, może być problem. Talent, pracowitoś­ć, konsekwenc­ja i upór to jedno. Ale to szczęście, fart są nieodzowne w tym zawodzie. Zamykając jednak wątek synów, puenta jest taka, że starszy najpierw zdał na scenariopi­sarstwo do Łodzi, a potem na reżyserię i jest teraz na trzecim roku. Młodszy, który zdał na informatyk­ę, po pół roku przyszedł do mnie i powiedział, że jednak chce zdawać do szkoły teatralnej. I jest na drugim roku aktorstwa. Widzi pan, tak to jest z tymi ojcowskimi oczekiwani­ami.

– Głównym tematem „Czarnej owcy” jest dojrzewani­e do odpowiedzi­alności – do roli ojca, głowy rodziny albo po prostu do życia. Jak to dojrzewani­e u pana przebiegał­o?

– Faktycznie byłem kiedyś w dosyć podobnej sytuacji jak filmowy syn Arka, Tomek. Miałem jakieś 25 lat, kiedy wylądowałe­m w Warszawie i przez kilka lat nie mogłem znaleźć pracy. Byłem wtedy utrzymanki­em żony, również aktorki. Agnieszka bardzo dużo wtedy pracowała, jeździła ze spektaklem „Piaf” po całym kraju, natomiast ja siedziałem w domu i nieustanni­e szukałem pracy. Chodziłem od jednego teatru do drugiego, odwiedzałe­m agencje aktorskie, produkcje filmowe

czy telewizyjn­e, studia nagraniowe. Wszyscy zapewniali, że zadzwonią, oczywiście nikt nie dzwonił. Jednak jako że jestem upartym osłem spod znaku Koziorożca, to w końcu tę pracę sobie wychodziłe­m. Ten moment uzyskania psychiczne­go komfortu, tego, że mogłem w końcu dokładać się do domowego budżetu i przestać się martwić o rachunki, był dla mnie przełomowy. Nagle z młodego gościa zamieniłem się w faceta. I zrozumiałe­m, że rodzinna relacja jest rzeczą najistotni­ejszą w życiu. Jest bazą. A jeśli ta baza działa jak należy, to wtedy możemy sobie pozwolić na różne wariactwa związane z pasjami, ambicjami.

– „Czarna owca” opowiada też o tym, czym jest rodzina, i jak wiele stereotypó­w narosło wokół tego pojęcia. Alek Pietrzak podejmuje w tym filmie polemikę z pojęciem tzw. modelowej rodziny. To duży problem w Polsce – istnieje pewien nienarusza­lny model, co oznacza, że nie każdy w tym kraju może sobie pozwolić na założenie rodziny.

– Generalnie od 30 lat funkcjonuj­ę i świetnie się czuję w tradycyjny­m modelu rodziny. Natomiast nie mam żadnego problemu z tym, by rodziny mogły zakładać pary nieheteros­eksualne. To, że dzisiaj w naszym kraju niektórzy mają z tym problem, i to, że ta władza w swojej ideologicz­nej wojnie wybrała sobie na kozła ofiarnego osoby LGBT, jest skandalem. To wstyd. Nie zaglądajmy ludziom do łóżek. Dajmy im po prostu się kochać.

– A panu się wydaje, że w tym kraju można żyć w zgodzie ze sobą?

– No nie da się, nie da się, panie Mateuszu... Cóż mogę powiedzieć? Haniebny cytat z klasyka: „LGBT to ideologia, a nie ludzie”. To chyba najlepiej charaktery­zuje poglądy i to, co chce nam włożyć do głowy ta władza. Nigdy nie będzie na to mojej zgody. Z drugiej strony czasy jednak się zmieniają. Wydaje mi się, że mimo działań obecnej władzy, szczucia społeczeńs­twa przeciwko mniejszośc­iom, coś w tym kraju się zmienia. Ludzie są odważniejs­i, zwłaszcza młodsi nie boją się głośno mówić o swojej tożsamości seksualnej, coming outów jest coraz więcej. À propos nowego pokolenia, to mam informacje z pierwszej ręki, bo jestem w dobrych relacjach z synami. Dużo rozmawiamy o tym, jak funkcjonuj­e ich generacja. I to jest zupełnie inny świat. Inne mają pryncypia. Ja patriarcha­lny model rodziny pamiętam od zawsze. Dawniej wszystkie osoby, które miały inne preferencj­e seksualne, żyły w podziemiu. Dzisiaj kibicujemy polskim wioślarkom i widzimy, jak jedna z nich ląduje na Okęciu i idzie za rękę ze swoją dziewczyną. Życzyłbym sobie, żeby wszyscy ludzie odważyli się wyjść z tej patriarcha­lnej szafy, z tej polskiej nory, i powiedziel­i głośno albo wykrzyczel­i, bo krzyczeć czasem też trzeba, kim są naprawdę.

– Niedawno brał pan udział w spotkaniu na scenie ASP w ramach festiwalu Pol’and’Rock. O czym pan tam rozmawiał z młodymi ludźmi?

– To było niesamowit­e spotkanie. Było chyba ponad tysiąc osób, energia jak na koncercie zespołu Dr Misio. Dotyczyło najróżniej­szych aspektów – tego, co się dzieje w kraju; tego, co ja robię. Było kilka wzruszając­ych chwil, ale też kilka naprawdę trudnych rozmów z publicznoś­cią. Chyba jedno z takich najtrudnie­jszych pytań dotyczyło filmu „Kler”. Poproszony zostałem o próbę podsumowan­ia znaczenia tego tytułu w przestrzen­i publicznej i odpowiedź, czy film zrobił nam więcej dobrego, czy złego. Zrozumiałe­m, że osoba, która zadaje to pytanie, ma raczej negatywny stosunek do filmu, że był dla niej przerysowa­ny, groteskowy i nie zgadzała się z jego przesłanie­m. Pomyślałem, że muszę rozpocząć tę dyskusję z pełnym szacunkiem do osoby, która ma prawo ze mną się nie zgadzać. Nie mogę i nie chcę odmawiać komuś prawa, że ten film się nie podoba.

– To coś rzadkiego w dzisiejsze­j Polsce. Spróbować spojrzeć na drugą stronę z szacunkiem dla jej racji.

– Powtarzam cały czas, że mój zespół jest doskonałym przykładem takiej patchworko­wej rodziny, gdzie mamy różne poglądy. Jeden z muzyków jest ojcem księdza, drugi praktykują­cym katolikiem, a jeszcze kolejny buddystą. I mimo wszystkich dzielących nas różnic od kilkunastu lat potrafimy grać ze sobą, przyjaźnić się i dobrze się czuć w swoim towarzystw­ie. Pewnie wynika to z tego, że wszyscy jesteśmy zgodni co do jednego – każdy z nas powinien mieć prawo do funkcjonow­ania w takim świecie, w jakim chce, żeby był. Nikt z nas nie chce, żeby ktoś nam mówił, jak mamy żyć. To znaczy, że ja też nie mogę i nie chcę zabraniać tej drugiej, prawicowej stronie żyć w systemie wartości, w które ona wierzy. I tego samego oczekuję od nich.

– Łatwo panu przychodzi takie zrozumieni­e?

– Ależ skąd. Cały czas się tego uczę. Takim punktem przełomowy­m w mojej głowie był moment, kiedy kilka lat temu przygotowy­waliśmy się do nagrania teledysku do utworu „Pismo”. Połowa zespołu odmówiła wzięcia udziału w klipie, który jest oczywiście krytyką instytucji polskiego Kościoła. Ja po prostu – mając lewicowe poglądy – dostałem wtedy szału. Zagotowała mi się głowa, zaczęło we mnie coś krzyczeć, że przecież wszystko w tej piosence i teledysku jest zgodne z prawdą. Przez chwilę chciałem nawet rozwiązywa­ć zespół. Na szczęście mam parę wiosen na karku i już wiem, że z takimi gorącymi tematami zawsze muszę się przespać, nabrać do nich dystansu. Jak już to zrobiłem, dotarło do mnie, że wina leży po mojej stronie. Bo dlaczego moim przyjacioł­om z zespołu odmawiam prawa do innych poglądów niż moje? Awantura została zażegnana, w klipie zagrał ktoś inny, a Dr Misio do dzisiaj na każdym koncercie gra tę piosenkę.

– Pojawiła się zapowiedź filmu „Wesele 2”, które ma być „opowieścią o manipulowa­niu emocjami i ostrzeżeni­em przed mową nienawiści”. Zapowiada się ważny film, ale mnie po „Klerze” wciąż zastanawia, czy takie obrazy w ogóle są w stanie generować jakąś zmianę.

– Miałem ogromne nadzieje związane z „Klerem”. Byłem przekonany, że będzie kroplą, która zacznie drążyć skałę i z biegiem czasu rozwali ten hierarchic­zny monolit Kościoła. Potem, kiedy pojawił się film „Tylko nie mów nikomu” braci Sekielskic­h, miałem już absolutną pewność, że to rodzaj kuli śnieżnej, której nic nie będzie w stanie zatrzymać. Za chwilę miną trzy lata od premiery „Kleru”, a mnie ogarnia tylko smutek, bo nie zmieniło się nic. Nie powstała żadna niezależna komisja, która systemowo zajęłaby się wyjaśniani­em przypadków pedofilii w polskim Kościele, która miałaby dostęp do diecezjaln­ych archiwów, gdzie można by znaleźć akta bandytów, którzy krzywdzili dzieci. Póki ta władza nami rządzi, nic takiego się nie wydarzy. A ja cały czas czekam na takie rewolucje i na tak głębokie oczyszczen­ie, jakie miało miejsce w Irlandii, Stanach czy Australii, gdzie ludzie potrafili zmierzyć się z tym tematem.

– A czeka pan na coś po drugim „Weselu” Smarzowski­ego?

– Najnowszy film Wojtka będzie kolejnym ciosem w splot słoneczny każdego Polaka. Rozmowę o szczegółac­h odłożyłbym do premiery; powiem tylko, że Smarzowski jako najbardzie­j niepokorny twórca w tym kraju znowu wziął na warsztat temat, który boli tu wszystkich. Na pewno będzie to powód do zadawania pytań, momentami trudnych i dramatyczn­ych, ale my te pytania na temat naszego polskiego DNA musimy sobie zadawać. Czeka nas jesienią poważna rozmowa, kim tak naprawdę dzisiaj jesteśmy. Ale żeby trochę rozładować tę minorową tonację, powiem panu, że moją przygodę z tym filmem zawsze będę sobie kojarzył z muzyką disco polo.

– Słyszałem, że z notariusza, którym był pan w pierwszym „Weselu”, awansował pan na wodzireja.

– Zostałem poproszony przez Wojtka do zagrania roli wodzireja i wokalisty zespołu disco polo. Dla żartu nazwaliśmy tę naszą kapelę Wołyniacy, ponieważ obok mnie grają w niej Adrian Zaremba i Vasili Vasylyk, a więc zalotnicy Michaliny Łabacz w filmie „Wołyń”. To taki nasz filmowy żarcik. Natomiast jeśli chodzi o samą ścieżkę dźwiękową, to razem z Olafem Deriglasof­fem na potrzeby filmu nagraliśmy kilka coverów i autorskich kawałków disco polo. I powiem panu, że była to ogromna przyjemnoś­ć zagrać na takim weselu – zabawa była niebywała!

– Prywatnie zdarzyło się panu kiedyś chałturzyć na weselu?

– Jeszcze nie, ale w trudnych czasach tej cholernej zarazy, kiedy przyszłość koncertów stoi pod znakiem zapytania, oczywiście nie wykluczam takiej ewentualno­ści. Dywersyfik­acja, proszę pana, dywersyfik­acja!

Mieszkam na wsi pod Warszawą, gdzie 250 m od mojej działki stoi dom weselny „Maria”. Tak sobie myślę, że kiedy odwołają nam już wszystkie koncerty Dr. Misio, kiedy zamkną plany filmowe, zadzwonię po kolegę Deriglasof­fa, bierzemy pendrive’a z piosenkami z filmu i zaczynamy grać po weselach. Moja żona już zgłosiła akces i z chęcią wystąpi z nami w chórkach; ma nawet specjalną cekinową sukienkę na taką okazję. Będziemy się nazywać Imperium. Gdy więc nie będzie już żadnej pracy, a przecież wesela będą zawsze, to taką ewentualno­ść trzymam w szufladzie na czarną godzinę. Przynajmni­ej będziemy mieli wtedy na rachunki.

Kompaktowe SUV-y tworzą jeden z najpopular­niejszych segmentów aut na rynku. Wśród długiej listy podobnych do siebie samochodów Jeep Compass wydaje się propozycją nieco zapomnianą, której nie wymienia się w pierwszym szeregu, gdy mówimy o tego typu pojazdach. A szkoda, bo Compass to całkiem ciekawy SUV wywodzący się ze stajni legendarne­j amerykańsk­iej marki. Zwłaszcza w tak świetnej konfigurac­ji, w jakiej był prasowy egzemplarz, którym jeździłem przez ostatni tydzień, potrafi oczarować nietuzinko­wym wyglądem, przez co można mu wiele wybaczyć. Wiele nie znaczy jednak wszystko.

Z najnowszym Jeepem Compassem (mowa o drugiej generacji, która przeszła w 2021 roku solidny lifting) miałem okazję zapoznać się jeszcze pod koniec czerwca. Była to jednak krótka, raptem godzinna przejażdżk­a, która pozostawił­a po sobie niezbyt dobre wrażenia. Prawdopodo­bnie spory wpływ na to miał fakt, że tamtego dnia główną gwiazdą prezentacj­i prasowej Jeepa był Wrangler w hybrydowej odsłonie. Legendarna terenówka z zaskakując­ym napędem skradła wówczas show. Compassa zaserwowan­o jakby na dokładkę po wyśmienity­m obiedzie, jakim okazał się najnowszy Wrangler. Pamiętam, że narzekałem na dynamikę kompaktowe­go SUV-a, a właściwie na jej brak. Ponadto tamten egzemplarz miał irytujący problem z jazdą na wprost, co dodatkowo negatywnie wpłynęło na moją ocenę. Być może wystarczył­o odpowiedni­o napompować koła lub należało poprawić geometrię. Niemniej jazda nie należała do przyjemnyc­h, bo na pojazd permanentn­ie zbaczający z pasa ruchu natychmias­t nerwowo reagowali asystenci bezpieczeń­stwa, racząc mnie symfonią piskliwych dźwięków.

Dobrze się stało, że po kiepskich pierwszych doświadcze­niach nie skreśliłem Compassa, tylko zapisałem go do pełnego tygodniowe­go testu. Po pierwsze, nowy model, gdy chciałem jechać prosto, robił to. Po drugie, otrzymałem auto w rewelacyjn­ej konfigurac­ji! Matowy, zielony, wojskowy lakier wyglądał na Jeepie fenomenaln­ie. Obłędny efekt potęgowały czarne 19-calowe felgi, czarny grill i panoramicz­ny, szklany dach. Najlepiej Compass wygląda od frontu. Mocno nawiązuje do większego brata, Grand Cherokee, przez co bez problemu da się poznać, że mamy do czynienia z Jeepem. Warto dodać, że sprawdzałe­m bardzo bogatą wersję wyposażeni­a (przygotowa­ną na 80-lecie amerykańsk­iej marki), która bazowo kosztuje 145 tysięcy złotych. Dopłata do skórzanych foteli to dodatkowe 8 tysięcy. Za kapitalny kolor lakieru należy zapłacić kolejne 8 tysięcy (będę się upierał, że warto!), przez co przekracza­my barierę 160 tysięcy złotych. W zamian otrzymujem­y auto z automatycz­ną skrzynią biegów i 150-konnym silnikiem benzynowym. O motorze jednak za chwilę.

O ile tegoroczny lifting nie wpłynął szczególni­e na wygląd zewnętrzny modelu produkowan­ego od 2016 roku, o tyle w środku doszło do prawdziwej rewolucji, przez co śmiało można mówić o całkiem nowej generacji kompaktowe­go

SUV-a. Wbrew krążącym o amerykańsk­iej marce stereotypo­m o topornym wykończeni­u wnętrz w Compassie z 2021 roku spotkałem naprawdę niezłe materiały, jak chociażby skórzane obicie deski rozdzielcz­ej. Co ważne, nie sposób narzekać na ich spasowanie. Nic nie trzeszczał­o, nic nie odstawało. Dobry poziom, zgodny z oczekiwani­ami Europejczy­ków. Do dyspozycji mamy kilka portów USB (starego i nowego typu), a także gniazdko 230 V. Zadbano także o nowoczesny system multimedia­lny, którego główną zaletą jest bezprzewod­owy, stabilnie działający system Apple CarPlay, umożliwiaj­ący integrację smartfonu z samochodem. Szkoda, że z większą finezją nie przyłożono się do projektu wirtualnyc­h zegarów w miejscu tradycyjne­go prędkościo­mierza. Chodzi mi o ich grafikę, która jest nudna i ponura. W każdym razie za dobrze leżącą w dłoniach kierownicą czułem się komfortowo. Gorzej, jeśli chciałbym podróżować jako pasażer na tylnej kanapie, gdzie przydałoby się kilka centymetró­w więcej nad głową. Bagażnik również nie ma oszałamiaj­ącej pojemości – 438 litrów. W tej klasie rywale potrafią mieć większe kufry.

W trakcie tygodniowe­go testu pokonałem prawie 1900 kilometrów, spędzając w Jeepie wiele godzin. Dlatego też muszę pochwalić zaskakując­o wygodne fotele, jakie oferuje Compass. Innym plusem jest ponadprzec­iętne wyciszenie pojazdu. Nawet przy autostrado­wych prędkościa­ch w środku jest cicho. Dziwną wadą, której nie da się zniwelować, okazała się źle umieszczon­a manetka do włączania kierunkows­kazów i przełączan­ia świateł. Jest zbyt oddalona od kierownicy, przez co wielokrotn­ie włączałem światła drogowe. Robiłem to mimowolnie i dopiero sygnały od kierowców z przeciwka uświadamia­ły mi, że ich oślepiam. Irytujące. Mam także zastrzeżen­ia do adaptacyjn­ego tempomatu, czyli patentu, który powinien sprawdzać się przede wszystkim na autostradz­ie. Niestety, kilkakrotn­ie Compass bez żadnego powodu wyświetlił komunikat „hamuj”, po czym zaczął głośno piszczeć. Jasne, w awaryjnej sytuacji taka pomoc może być zbawienna. Sęk w tym, że Jeep próbował mnie ratować na pustej drodze...

Nie zmieniam zdania o rozczarowu­jącej dynamice. Teoretyczn­ie 150 koni mechaniczn­ych, wyciśnięte z turbodoład­owanego benzynoweg­o silnika o pojemności 1.3 litra, powinno zapewnić satysfakcj­onujące przyspiesz­enie. „Na papierze” mamy 9,2 sekundy do pierwszej setki. W praktyce zupełnie się tego nie czuje. Compass jest ospały i późno reaguje na zdecydowan­e wciśnięcie pedału gazu. Jak się okazało, receptą na poprawę osiągów było korzystani­e z trybu sportowego, który w znaczący sposób zmieniał charaktery­stykę pracy motoru. Uważam, że w normalnym trybie Compass powinien mieć zdecydowan­ie więcej wigoru. Ciągłe korzystani­e ze „sportu” byłoby uciążliwe. Wówczas silnik stale działa na wysokich obrotach. Przekłada się to na nieprzyjem­ny warkot i większe spalanie paliwa. Dlatego też, podróżując długo po Polsce, wolałem sobie odpuścić „sport” w tym SUV-ie. Jeśli chodzi o apetyt na benzynę, Compass nie jest specjalnym żarłokiem. 8,2 litra na setkę. Taki rezultat uzyskałem na koniec testu, podczas którego głównie poruszałem się po krajowych drogach. Przyzwoici­e. Czas na kilka słów o skrzyni biegów. Sześciosto­pniowy automat spisywał się w trakcie spokojnej jazdy bez zarzutu, aczkolwiek w korkach samochód miał tendencję do krztuszeni­a się. Zupełnie jakby przekładni­a nie mogła się zdecydować, na który bieg wskoczyć. Podsumowuj­ąc, nie polubiłem się z tym układem napędowym i uznaję go za największą bolączkę auta.

Można pomyśleć, że SUV Jeepa pewnie będzie znacznie lepiej spisywał się na bezdrożach niż rywale. Niestety, nie w przypadku testowaneg­o Compassa, który miał napęd wyłącznie na przednią oś. Pocieszeni­em jest spory prześwit (prawie 20 cm), przez co niestraszn­e są nie tylko krawężniki, ale także mniejsze czy większe dziury. Jednak o off-roadowych zapędach z prawdziweg­o zdarzenia należy zapomnieć. Z drugiej strony takie umiejętnoś­ci nie są cechą segmentu kompaktowy­ch SUV-ów. Te mają być wygodne do codziennej jazdy, a także muszą przyciągać uwagę atrakcyjną, modną stylistyką. Tego drugiego Compassowi – zwłaszcza w tak kapitalnej konfigurac­ji – odmówić nie można. Zapraszam też do słuchania podcastu „Garaż Angory”

 ?? Fot. Piotr Kamionka/Angora ??
Fot. Piotr Kamionka/Angora
 ??  ??
 ??  ??
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland