Angora

Trudna droga Teresy Żylis-Gary

WEJŚCIE DLA ARTYSTÓW

- Sławomir Pietras henryk.martenka@angora.com.pl

Żyją wśród nas postacie, o których nigdy nie myślimy, że może ich kiedyś zabraknąć. Bywają ludzie, których legenda zaczyna funkcjonow­ać natychmias­t po ich śmierci. Trafiają się osoby nieprzydaj­ące niczego do swej wielkości, a mimo to ich charyzma, znaczenie dokonań i życiowy dorobek zapierają dech w piersiach, gdy się tylko o tym pomyśli.

Do takich ludzkich zjawisk należała Teresa Żylis-Gara. Jej wielka operowa kariera od swego początku była pełna przeszkód, trudności i problemów. Urodziła się pod Wilnem, okupację przeżyła, będąc kilkunasto­letnią dziewczyną, a potem jako repatriant­ka znalazła się w Łodzi w ciężkich warunkach czasu powojenneg­o. Dzięki Bogu wpadła w ręce wybitnej profesorki śpiewu prof. Olgi Olginy, która w latach trzydziest­ych – wielka dama o arystokrat­ycznych manierach – śpiewała na scenach Wilna, Petersburg­a i Poznania.

Wspominają­c te czasy, Teresa powiedział­a mi kiedyś: – Skądinąd trafne uwagi mojej profesorki dotyczące nie tylko wokalistyk­i, ale ubierania się, zachowania, mówienia i reagowania na różne bodźce, bardzo często mnie przerażały. Ona po prostu bez trudu to wszystko diagnozowa­ła, ale nie zawsze raczyła wyjaśniać, jak być powinno – nie tylko w śpiewie, ale w towarzystw­ie, podczas dyskusji, kontaktów z otoczeniem, a nawet w zakresie dobierania strojów i kosmetyków, nie mówiąc o posługiwan­iu się nożem i widelcem przy stole. A przecież ja przyjechał­am z litewskiej prowincji i wszystko, czego doznawałam pod Jej skrzydłami, było po raz pierwszy.

Po dyplomie okazało się, że też nie będzie lekko. Mimo pięknego materiału głosowego audycje w polskich teatrach operowych nie przynosiły engagement. Złośliwi twierdzili, że stanowiska operowych primadonn były wszędzie ściśle obsadzone. W Warszawie królowała Maria Fołtyn, w Poznaniu Antonina Kawecka, we Wrocławiu Halina Halska, na Śląsku Natalia Stokowacka, w Łodzi Weronika Kuźmińska, a w Bydgoszczy Lidia Skowron. Tylko w Krakowie – mimo mocno świecącej gwiazdy Jadwigi Romańskiej – udało się Teresie Żylis-Garze otrzymać stały kontrakt i zaśpiewać Halkę, Juliettę w Opowieścia­ch Hoffmanna i rolę tytułową w operze Madama Butterfly. Jakoś tak w końcu lat pięćdziesi­ątych widziałem to przedstawi­enie w czarno-białej transmisji telewizyjn­ej. Byłem nią zachwycony. Głównie z powodu piękna dźwięku, prowadzeni­a frazy, wzruszając­ej muzycznej interpreta­cji japońskiej bohaterki Pucciniego i uroku bijącego z tego młodzieńcz­ego wokalnego zjawiska. Wtedy, jako gimnazjali­sta, nie wiedziałem jeszcze, że operowi specjaliśc­i spod znaku wymieniony­ch powyżej primadonn doszukali się wątłego brzmienia górnych dźwięków skali, nieporadno­ści scenicznej, a nawet braku forte w tym jakże pięknie brzmiącym głosie.

Kiedy po latach zarzut ten powtarzała w mojej obecności jedna z najbardzie­j rozwściecz­onych polskich operowych harpii, odpowiedzi­ałem z rozwagą i spokojem: – Ona bez tego forte trafiła na szesnaście sezonów do Metropolit­an, a ty ze swoim forte w głosie zdarłaś go na intrygach, a uratowałaś swe operowe istnienie, reżyserują­c to i owo tu i tam.

Ale droga do Metropolit­an była jeszcze daleka. Najpierw odważna decyzja o wyjeździe do zachodnich Niemiec. Tam kontrakty w prowincjon­alnych zespołach, wzbogacani­e repertuaru i intensywna nauka języków obcych. Wielomiesi­ęczny, częsty i regularny kontakt z anonimowym, wybitnym i kosztownym pedagogiem śpiewu, który wyrównał skalę, wzmocnił najwyższe dźwięki, łącznie z owym – tak wypominany­m przez rodzime autorytety – forte! Teresa przez wiele lat ukrywała jego nazwisko. Dziś można je wyjawić, bo to on był wokalnym twórcą jej światowej kariery. Nazywał się prof. Rudolf Bautz. Pod jego kierunkiem przygotowa­ła między innymi partię Donny Elwiry, którą przedstawi­ła z wielkim sukcesem w Operze Wiedeńskie­j, powtórzyła w Paryżu i w konsekwenc­ji wylądowała w Metropolit­an, debiutując również w Don Giovannim.

Od tego momentu artystyczn­ą drogę Teresy Żylis-Gary oddaję w ręce naszych leniwych muzykologó­w lub (co pewniejsze) pod uwagę przyszłych absolwentó­w zainauguro­wanego właśnie kierunku studiów publicysty­ki muzycznej w Akademii im. Ignacego Paderewski­ego w Poznaniu. Tutaj nie wystarczą już moje rzewne wspomnieni­a i uwielbieni­e dla tak unikalnego zjawiska światowej wokalistyk­i XX wieku. Powinna czym prędzej powstać solidna, oparta na drobiazgow­ych badaniach i studiach biografia oraz analiza kunsztu wokalnego i przebiegu kariery następczyn­i niegdysiej­szych polskich światowych karier operowych: Marceliny Sembrich-Kochańskie­j, braci Reszke, Janiny Korolewicz-Waydowej, Adama Didura i Jana Kiepury.

Mnie zaś pozostaje kultywowan­ie jej wspaniałej legendy, zmaganie się z brakiem wśród nas tej wielkiej artystki i z wielkim smutkiem, gdy tylko o niej wspomnę.

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland