Nie wolno niszczyć korzeni
Kardynał Wyszyński, którego Kościół po czterdziestu latach procesu kanonicznego zdecydował się wynieść na ołtarze, w trakcie swojej posługi wypowiedział znamienne słowa o walce, z jaką musi się mierzyć nasze społeczeństwo, aby zachować narodową tożsamość: „Będą atakowały nas siły, którym będzie zależało na tym, aby zniszczyć nasz naród, a początkiem ich działania będzie zdecydowany atak na Kościół”.
Te słowa jednego z największych mężów stanu, jakim bezsprzecznie był Prymas Tysiąclecia, przez lata zdawały się tylko swoistym memento, które we współczesnym świecie mogło być postrzegane jako mało realne. Po obaleniu totalitarnego reżimu, w którym dane nam było żyć od zakończenia drugiej wojny światowej, rzeczywistość wolnej Polski wydawała się najpewniejszym gwarantem swobód, także i tych dotyczących wolności wyznania.
Z niepokojem odnosimy się do kryzysów targających ościennymi cywilizacjami Bliskiego Wschodu, bo w ich wyniku co rusz doświadczamy kolejnych fal migracji, w których ludzie dalecy nam kulturowo i wyznaniowo także próbują szukać swojej przyszłości na obcej dla nich ziemi. Niepokoje większości próbują studzić zwolennicy wielokulturowości, którzy lansują tezę, że nawet ileśset tysięcy uchodźców nie zaszkodzi milionom rdzennej ludności poszczególnych państw starej Europy, a ileś tysięcy młodych rąk może zażegnać niedobory na naszym rynku pracy. Pewnie nie do końca mają rację entuzjaści zapraszania do naszej rzeczywistości tych nieszczęśników, bo rzeczywistość wcale nie jest tak jednoznacznie pozytywna. Mówią o tym mieszkańcy europejskich miast, przerażeni kulturową obcością przybyszów, którzy wcale nie zamierzają okazywać wdzięczności za dar serca zapraszających. Mnie zastanawia to, że przecież uchodźcom o wiele bliżej by było szukać swojego bezpiecznego miejsca do życia w ościennych i zamożnych krajach arabskich, a jednak nikt stamtąd nie proponuje im pomocnej dłoni – szejkowie zaś ograniczają swoją wrażliwość tylko do petrodolarów, za które gotowi są stawiać meczety w europejskich azylach dla wyznawców Allaha. To w nader jaskrawy sposób tłumaczy intencje obliczone na swoistą „ewangelizację” islamu, który zamierza w ten sposób wyautować chrześcijańską historię Europy, a to winno budzić obawy. W tym kontekście musi niepokoić ostatnia wypowiedź prominentnego posła partii opozycyjnej, który założył konieczność „opiłowywania” z przywilejów katolików w naszej rzeczywistości, licząc jednocześnie na to, że w ciągu najbliższych lat staną się mniejszością w naszej ojczyźnie. Podsumowując swoje sugestie, dodał, że będzie to słuszna kara za przyjaźń z obecnie rządzącymi.
Pewnie, że można te słowa opozycyjnego posła wpisać w element walki politycznej, bo nie każdemu musi się podobać obecna władza, ale w tych stwierdzeniach wybrzmiało coś dalece bardziej niebezpiecznego, o czym mówił przed laty Prymas Wyszyński, z troską wypowiadając się na temat przyszłości naszego narodu. Kościół z pewnością ma wiele ciemnych stron, z którymi musi się mierzyć, ale wyrażanie nadziei na jego marginalizację to ignorowanie zasług ze stuleci, gdy był gwarantem naszej tożsamości narodowej i depozytariuszem polskości. Proces laicyzacji z pewnością odciśnie swoje piętno na religijności naszego społeczeństwa i pewnie już nic nie będzie takie jak do tej pory. I z tym przyjdzie się mierzyć nam wszystkim.
Naszą narodową tożsamość w równym stopniu budują ludzie blisko związani z wiarą, jak i ci, którzy otwarcie deklarują „wolność” od chrześcijańskich korzeni, ale wszystkimi powinna kierować jedna troska i najważniejsza powinność: pielęgnowanie w sobie świadomości, że najważniejsza jest ta, którą nazywamy naszą ojczyzną, czyli Polska, a to można budować tylko w poczuciu wzajemnego poszanowania.