Strach przed muchomorem
Rozmowa z dr. n. med. JACKIEM RZEPECKIM, specjalistą toksykologiem
– Polacy ruszyli na grzyby. Jak wielu ich miłośników ulega później zatruciom?
– Bardzo trudno to ustalić, bo na oddziały szpitalne trafiają głównie ciężkie przypadki, np. po zjedzeniu muchomora. Ocenia się, że to 2 – 3 proc. wszystkich hospitalizowanych zatruć. Nie jest to dużo, ale nie wiadomo, ile osób przechodzi lżejsze zatrucia, lecząc się domowymi sposobami.
– Co sprawia, że niektóre gatunki są dla nas groźne?
– Chodzi tu głównie o tzw. grzyby cytotropowe, działające w sposób celowany na określone struktury organizmu, głównie na wątrobę. W Polsce za 90 proc. zgonów w wyniku zatrucia grzybami odpowiadają osobniki zawierające amatoksyny. Klasycznym przykładem jest muchomor sromotnikowy, jadowity i wiosenny. Stanowią one największe zagrożenie dla nas. Jeśli toksyna muchomora sromotnikowego uszkodzi wątrobę, może dojść do zgonu. Jedynym ratunkiem może być przeszczep wątroby, co nie jest prostą sprawą, głównie z powodu braku organów. Łagodniejsze konsekwencje wywołują grzyby oddziałujące jedynie na przewód pokarmowy, dając objawy zatrucia w postaci nieżytu żołądkowo-jelitowego. Warto pamiętać, że podobne objawy mogą wystąpić także po zjedzeniu grzybów uznawanych za jadalne, jeśli były źle przechowywane, źle przygotowane, stare lub zepsute. Grzyby są generalnie ciężkostrawne i nie powinny być spożywane przez małe dzieci, osoby starsze i z chorobami przewodu pokarmowego.
– Po czym ktoś może poznać, że zatruł się grzybami?
– To zależy od rodzaju grzybów, jakie zjadł pacjent. Te, które działają jedynie na przewód pokarmowy, mogą wywołać bóle brzucha, biegunkę i wymioty. Objawy te pojawiają się zwykle stosunkowo szybko, po godzinie – dwóch. To dość istotne, bo łatwo nam skojarzyć te dolegliwości z grzybowym posiłkiem, a więc ustalić przyczynę zatrucia. Wspomniane dolegliwości utrzymują się kilka godzin i jeśli nie dojdzie do skrajnego odwodnienia, to wszystko wraca do normy zazwyczaj już na drugi dzień. Inaczej sprawa wygląda w przypadku grzybów cytotropowych, bo objawy ze strony przewodu pokarmowego pojawiają się z wielogodzinnym opóźnieniem i czasem trudno powiązać je z konkretnym posiłkiem. Później zaś dochodzi do groźniejszych następstw i na skuteczne leczenie bywa za późno. Są też takie grzyby, które nie dają początkowo żadnych gwałtownych objawów, a po pewnym czasie uszkadzają nerki i po dwóch – trzech tygodniach pacjent ma już problem z oddaniem moczu. Trudno jest wtedy powiązać to ze zjedzonymi dawno grzybami. Ciekawym przypadkiem jest piestrzenica, mylona często ze smardzem. Tutaj, poza toksycznością spożywanego grzyba, mamy do czynienia z trującymi oparami ulatniającymi się podczas gotowania lub suszenia. Z kolei popularna olszówka wywołuje rozpad czerwonych ciałek krwi. Znam przypadki, że ludzie pili nawet wodę po ugotowanych olszówkach. To skrajna nieodpowiedzialność.
– Jak dużą ilość trzeba zjeść, by doszło do nieodwracalnych skutków dla organizmu?
– W przypadku muchomora sromotnikowego wystarczy naprawdę niewielka ilość. Ocenia się, że śmierć powoduje zjedzenie zaledwie 25 gramów tego grzyba, który może ważyć nawet 10 razy więcej. W przypadku muchomora sromotnikowego trujące substancje znajdują się zarówno w trzonie (fallotoksyny), jak i w kapeluszu (szczególnie niebezpieczne amatoksyny). Grzyb ten bywa mylony ze smaczną czubajką kanią, pieczarkami lub gołąbkami.
– Czy sami możemy wyleczyć się z zatrucia?
– Jeśli mamy nienasilone objawy bezpośrednio po zjedzeniu grzybów, to można spróbować wywołać wymioty i tyle. Radziłbym jednak od razu udać się do lekarza, i to najlepiej na SOR w szpitalu. Jeśli to możliwe, zabierzmy ze sobą resztki jedzonych grzybów i ewentualne wymiociny, co pomoże w zidentyfikowaniu toksyny. W przypadku podejrzenia zatrucia muchomorem sromotnikowym hospitalizacja jest absolutnie niezbędna. – Na czym polega leczenie? – Jeśli pacjent trafi do szpitala po kilkunastu – kilkudziesięciu godzinach po zjedzeniu grzyba, podłączamy kroplówkę, nawadniamy, podajemy środki przeciwskurczowe i wyrównujemy poziom elektrolitów. Nie mamy już wtedy wpływu na to, co trujący grzyb robi z naszym organizmem i nie zneutralizujemy toksyny. To typowe leczenie objawowe poprawiające komfort pacjenta. W tym czasie na leczenie przyczynowe jest już za późno, bo jedne toksyny zaatakowały układ pokarmowy, a inne dostały się do wątroby, rozpoczynając proces jej obumierania. Staramy się wspomagać czynności wątroby i uzupełniać czynniki, których nie jest ona już w stanie wytworzyć. W najcięższych przypadkach stosuje się tzw. dializę albuminową w oczekiwaniu na pojawienie się organu do przeszczepu. To jednak rozwiązanie czasowe, które samo nie może zazwyczaj uratować życia pacjenta.
– Dlaczego tak trudno znaleźć skuteczne antidotum na toksyny znajdujące się w grzybach?
– W toksykologii mamy w ogóle bardzo mało antidotów na różnego rodzaju toksyny. Wbrew pozorom, ciągle jesteśmy słabsi od natury.
– Zbliża się jesień, a więc tradycyjny początek sezonu zachorowań na grypę. Czy tym razem też tak będzie?
– Oczywiście. Grypa była, jest i będzie. Zwykle sezon grypowy trwa od połowy września do końca marca, przy czym szczyt przypada na pierwsze trzy miesiące roku. Nie widzę żadnego powodu, by tym razem coś się w tej sprawie zmieniło. Grypa, niestety, na pewno o nas nie zapomni.
– Z danych Państwowego Zakładu Higieny wynika, że w ostatnim tygodniu sierpnia odnotowano blisko 30 tys. przypadków zachorowań na grypę lub infekcje grypopochodne. Tymczasem mówimy głównie o COVID-19. Czy jest on zamiast, czy też obok grypy?
– Pandemia nie zmienia faktu, że inne drobnoustroje wciąż krążą w środowisku i zakażają człowieka. Środki zapobiegawcze związane z walką z COVID-19, czyli noszenie maseczek, zachowywanie odstępu i dezynfekcja sprawiły, że generalnie zakażeń jest mniej. I dotyczy to również zakażeń dróg oddechowych, a więc także grypy. Przypomnę, że w poprzednim sezonie mieliśmy o połowę mniej zachorowań na grypę i infekcje grypopochodne niż w sezonach przed wybuchem pandemii. Wpływ na to miał w dużej mierze lockdown.
– Trudno sobie jednak wyobrazić, że znowu nie będziemy mogli wychodzić z domu.
– To prawda. Społeczna cierpliwość w tym względzie chyba się wyczerpała, a ludzie zmęczeni są różnymi ograniczeniami. Widać to zresztą na co dzień. Mimo obowiązku noszenia masek w pomieszczeniach zamkniętych niewiele osób je zakłada. W czasie wakacji nad morzem przekonałem się, że tam jakby problemu pandemii nie było, bo właściwie nikt nie stosował się do wciąż obowiązujących zasad. To coś niebywałego. Dlatego należy spodziewać się wzrostu liczby zakażeń wirusem SARS-CoV-2, co jest określane mianem czwartej fali pandemii. Natomiast przypadków grypy jest obecnie stosunkowo mało i trudno przewidzieć, jak sytuacja rozwinie się w najbliższych miesiącach. Grypa uczy pokory – to choroba nieprzewidywalna i może pojawić się jakiś szczep wirusa, który będzie mocno zakaźny. Tego wciąż nie wiemy.
– Może jednak te obawy są trochę na wyrost?
– Absolutnie nie wolno bagatelizować grypy, głównie dlatego, że daje szereg powikłań, często nieodwracalnych. Może dojść do uszkodzenia układu oddechowego, zaostrzenia chorób przewlekłych, takich jak astma czy POChP, jak również zapalenia mózgu lub opon rdzeniowo-mózgowych. Ważne są powikłania sercowo-naczyniowe. Najczęstszym powikłaniem neurologicznym u dzieci jest głuchota, często nieodwracalna. Opisywane były przypadki utraty wzroku po grypie. Mało tego, część zespołów otępiennych kojarzy się z przebytą grypą. A wracając do serca i naczyń, pamiętajmy też, że udary i zawały serca występują częściej w okresach infekcyjnych i mogą być związane z zakażeniami grypą. Choroba ta była do niedawna przyczyną ok. 40 tys. zgonów rocznie w Europie, a szacuje się, że ok. pół miliona pacjentów ma ciężką postać grypy.
– Skąd jednak wiadomo, że zachorowaliśmy na COVID-19, a nie na grypę?
– Z tym jest spory problem, bo oba schorzenia właściwie nie różnią się podstawowymi objawami. Zarówno COVID-19, jak i grypa mają charakter gorączkowy i niskonieżytowy. To sprawia, że są nie do odróżnienia w czasie badania w gabinecie lekarskim. Mimo wszystko w przypadku COVID-19 można jednak wyróżnić pewne dominujące objawy. Przykładem jest choćby utrata węchu i smaku, która dotyczyła w pewnym momencie 60 proc. pacjentów. W grypie taki objaw zdarza się zdecydowanie rzadziej, to kilka procent. Obecnie groźna odmiana delta objawia się dość często problemami ze strony układu pokarmowego, czyli nudnościami lub biegunkami, które w przebiegu grypy właściwie się nie zdarzają. Z pewnością jednak jest poważny problem w odróżnieniu „na oko” obu wspomnianych chorób.
– Czy pomocny może być wynik testu na obecność koronawirusa?
– Testem można potwierdzić lub wykluczyć COVID-19, ale pamiętajmy, że może zdarzyć się czasem współzakażenie. Oznacza to, że pacjent jednocześnie choruje na grypę i COVID-19. Na szczęście to bardzo rzadkie przypadki.
– Połowa społeczeństwa jest zaszczepiona na COVID-19. Jaki to może mieć wpływ na poziom i przebieg zachorowań na grypę w nadchodzącym sezonie?
– Niestety, nie wiemy, czy i w jakim ewentualnie zakresie szczepienia na COVID-19 mogą nas chronić także przed grypą. Wiemy natomiast, że u osób, które zaszczepiły się przeciwko grypie w ubiegłym roku, przebieg COVID-19 był łagodniejszy. W takiej grupie pacjentów liczba hospitalizacji była 2,5 razy mniejsza w porównaniu z osobami, które nie szczepiły się przeciwko grypie. Ci pierwsi także trzy razy rzadziej trafiali na oddziały intensywnej terapii. Czy jednak działa to także w drugą stronę, wciąż nie wiadomo.
– Wiosną pojawiły się opinie, że opracowanie szczepionki przeciwko grypie na nadchodzący sezon stoi pod znakiem zapytania, bo z powodu pandemii nie wyizolowano zbyt wielu szczepów wirusa grypy. Czy udało się w końcu rozwiązać ten problem?
– Rzeczywiście istniało takie zagrożenie. Ubiegły sezon był bowiem na całym świecie ubogogrypowy. I bardzo dobrze. Ale to spowodowało pewne trudności z wytypowaniem szczepów wirusa grypy, które byłyby kandydatami do szczepów objętych nową szczepionką. Ostatecznie udało się opracować ją na czas. Światowa Organizacja Zdrowia już pod koniec lutego wydała komunikat dla półkuli północnej co do składu szczepionki. To pozwoliło uruchomić produkcję i jestem pewien, że szczepionki przeciw grypie trafią do dystrybucji mniej więcej w połowie września.
– Czy będą one znacząco się różnić od tych z ubiegłego sezonu?
– Różnica dotyczy połowy składu. Będziemy mieć do dyspozycji czterowalentne szczepionki przeciwgrypowe, co oznacza, że w jednej dawce znajdą się cztery antygeny wirusa. Na sezon 2021/2022 przewidziano w składzie nowe antygeny wirusa grypy typu A. Pamiętajmy, że skład jest taki sam dla wszystkich rodzajów szczepionek. Nie ma tu żadnej dowolności producentów.
– Czy będzie też donosowa szczepionka dla dzieci?
– Tak. Okazała się ona bardzo skuteczna i bezpieczna. Trzeba jednak pamiętać, że można ją podać jedynie zdrowemu dziecku. Przy katarze jest to niewskazane.
– Na ile skuteczne mogą być te szczepionki?
– To zawsze jest trudny temat. Czas pokaże, czy dobór wspomnianych antygenów był tym razem trafiony. Od czasu do czasu zdarza się, że skład szczepionki nie uwzględnia jakiegoś rodzaju wirusa i wtedy rzeczywiście skuteczność jest mniejsza. Dzisiaj jednak nie wiemy, czy tak właśnie będzie. Prawdą jest, że żadna szczepionka nie chroni w 100 proc., ale daje gwarancję, że albo wcale nie zachorujemy, albo przejdziemy infekcję stosunkowo lekko, np. zamiast gorączki będziemy mieć jedynie stan podgorączkowy. Podanie szczepionki redukuje też właściwie do zera ryzyko zgonu.
– Wiele osób obawia się ewentualnych niekorzystnych interakcji między szczepionkami przeciw COVID-19 i grypie. Czy słusznie?
– Generalnie trzeba powiedzieć, że obie szczepionki są bardzo bezpieczne. Tylko z powodów formalnych nie są one podawane razem. W rzeczywistości można przyjąć wiele szczepionek w tym samym czasie. Szczepienia przeciw grypie są bardzo bezpieczne, tanie i chronią przed niezwykle poważnymi powikłaniami, które nie tylko mogą nam zabrać zdrowie, ale nawet życie. Zwłaszcza teraz, w czasie pandemii koronawirusa.
– Jakie zalecenia są jednak w tym przypadku?
– Przyjmuje się, że między szczepieniem przeciw COVID-19 i grypie powinna być dwutygodniowa przerwa.
– Komu by pan głównie rekomendował szczepienia przeciwko grypie?
– Najlepiej byłoby, gdyby zrobili to wszyscy, którzy nie mają przeciwwskazań. A przeciwwskazanie jest właściwie jedno – gorączka. W pierwszej kolejności powinny się zdecydować na szczepienie przeciwko grypie osoby z grup ryzyka. Chodzi tu m.in. o dzieci do 5. roku życia, osoby po 65. roku życia i pacjenci z tzw. współchorobowością (z cukrzycą, POChP, astmą, niewydolnością nerek czy niewydolnością serca), w tym także pacjenci onkologiczni. Do grupy tej należy zaliczyć także kobiety w ciąży. I to w każdym trymestrze, bo przebieg grypy u takiej kobiety może być istotnie cięższy. Zdecydowanie też, z oczywistych względów, szczepić powinni się również pracownicy służby zdrowia.
– Kiedy powinniśmy przyjąć szczepionkę, by możliwie najlepiej chroniła nas przed zachorowaniem na grypę?
– Można to zrobić właściwie zawsze, gdy szczepionki są w aptekach, czyli zazwyczaj od września do kwietnia. Sensownie byłoby jednak to zrobić na przełomie listopada i grudnia. Wynika to z tego, że maksymalne miano przeciwciał uzyskujemy po miesiącu i utrzymuje się ono mniej więcej 2 – 3 miesiące, a więc warto mieć najwyższe miano od stycznia do marca.
– Czy za szczepionki trzeba będzie płacić?
– Tak, choć nie dotyczy to wszystkich. Projekt rozporządzenia ministra zdrowia zakłada bezpłatne szczepienia przeciwko grypie w sezonie 2021/2022 dla niektórych grup zawodowych, w tym personelu medycznego, wybranych grup pacjentów oraz osób, które skończyły 75 lat. Bezpłatnym programem szczepień mają być objęci m.in.: farmaceuci, diagności laboratoryjni, nauczyciele akademiccy, funkcjonariusze służb publicznych, pracownicy i pensjonariusze domów pomocy społecznej. Część osób będzie mogła skorzystać z refundacji. Zapewne też, wzorem lat ubiegłych, niektóre firmy zapewnią swym pracownikom bezpłatne szczepienia. Także samorządy oferować je będą najbardziej potrzebującym. Jak więc widać, grupa osób mających szansę na bezpłatne lub refundowane szczepienia przeciwko grypie będzie znacząca.
– Pytanie tylko, czy dla wszystkich zainteresowanych wystarczy szczepionek? Przed rokiem były z tym duże problemy.
– Oczywiście, nie mamy pewności, że zamówiona przez rząd liczba szczepionek będzie wystarczająca, ale wiadomo, że tym razem dotrze ich do naszego kraju znacznie więcej niż w poprzednim sezonie grypowym.
Kim jest facet, który mówi o raporcie NIK w sprawie tzw. kopertowych wyborów korespondencyjnych: „Chcę, żeby to było jasno powiedziane, to była moja osobista decyzja, by spróbować skorzystać z doświadczenia bawarskiego i kanadyjskiego w organizacji takich głosowań. Problemem był brak większości w Sejmie dla tej sprawy. Mówienie o złamaniu prawa czy nadużyciu jest tutaj jakimś wielkim nieporozumieniem... Bo my naprawdę szanujemy prawo i Konstytucję”. A później: „Wybory będą przeprowadzone, a jeżeli ktoś się będzie sprzeciwiał, to wykorzystamy wszelkie środki, jakie przynależą państwu, żeby prawo zostało wykonane”. To powiedział osobnik, który w kwietniu 2020 r. był tylko szeregowym posłem, prezesem PiS-u i bardzo chciał, aby cały Naród zwał go Emerytowanym Zbawcą Ojczyzny. I ten „Zbawca”, nie mając żadnych stosownych kompetencji, zastępując Sejm RP, marszałka sejmu i premiera z całym rządem, wbrew opinii departamentu prawnego KPRM i Prokuratorii Krajowej, pozbawiając uprawnień Państwową Komisję Wyborczą, podjął niezgodną z prawem decyzję o organizacji wyborów korespondencyjnych, co zakończyło się katastrofą dla wszystkich. Argument o braku większości w Sejmie to żaden argument. O tym decydują Konstytucja i obowiązujące przepisy. Autorytatywne stwierdzenie, że „nie było złamania prawa, bo my szanujemy prawo”, należy traktować jako objaw cynizmu i traktowania obywateli instrumentalnie, jako ludzi nieświadomych, potrzebnych tylko jako suweren w głosowaniach w czasie wyborów. Tak może twierdzić dyletant prawniczy, a mówi to doktor praw, którego promotorem był prof. Stanisław Ehrlich, przedwojenny komunista, zwolennik silnej władzy,
zwolennik tezy, że wola narodu wyrażona przez naród jest nadrzędna wobec prawa. A wola narodu realizowana była przez partię (wtedy PZPR). Stąd w narracji tego Emerytowanego Zbawcy Narodu pojawia się odmieniane przez różne przypadki słowo „suweren”, którego reprezentantem jest dzisiaj PiS, Zjednoczona Prawica czy też „dobra zmiana”, które to byty partyjne działają na rzecz tego suwerena.
Historia się powtarza, PRL wraca. Trzeba się też zastanowić nad czasem tej bardzo odważnej wypowiedzi prezesa PiS-u. To teraz pojawił się protokół pokontrolny NIK, z którego wynikają konsekwencje prawne dla wysokich funkcjonariuszy administracji centralnej: premiera, wicepremiera, szefa Kancelarii Premiera i szefa MSWiA. A więc to może nieudolna obrona tych przedstawicieli władz centralnych, bo przecież to oni odpowiadają przed prawem. Ale argument, że wykonywali oni decyzje osoby trzeciej, nie usprawiedliwia ich. Panu posłowi Jarosławowi Kaczyńskiemu włos z głowy nie spadnie. Nie grozi mu Kodeks karny ani Trybunał Stanu. Każde głupstwo tego Zbawcy Ojczyzny jest bezkarne. A więc cynik czy dyletant, a może po prostu dyktator? WAWA z Żoliborza (imię, nazwisko i adres internetowy do wiadomości redakcji)
PS (...) Dyktatorzy nie ustępują i nie wybaczają! Jak będzie potrzeba, znajdzie się następne ofiary, aby w TVP Info pojawiły się te podłe paski. Czy tego nie widzą niezależne media, czy tego nie widzi opozycja, która ciągle się dzieli i się osłabia? Czy tego nie widzi suweren? A może wszyscy, jak „tłuste koty”, udają Greka? Nie wystarczy tylko maszerować, należy działać – to bardzo mądre słowa!