W snach wracam na Żytnią...
Bardzo chciałabym podzielić się moimi refleksjami i moją... złością. Skończyłam czytać książkę Grzegorza Piątka „Najlepsze miasto świata” o Warszawie – moim rodzinnym mieście. Dawno nie czytałam tak dobrze napisanego dokumentu. Do strony 500 czytałam z zachwytem i wzruszeniem, bo to była moja młodość. Dla nas, warszawiaków przedwojennych, BOS (Biuro Odbudowy Stolicy – red.) był cudotwórcą, który z gór gruzowisk i zgliszczy tworzył dla nas, wracających z różnych wygnań, dach nad głową. Wyczarowywał ulice, którymi można było bezpiecznie przemieszczać się po mieście, odbudowywał mosty. To my, starzy warszawiacy, własnymi rękoma wydobywaliśmy z gruzowisk cegły i czyściliśmy je, aby można było użyć ich ponownie do budowy.
Architekci tego okresu to nasi bohaterowie, najwspanialsi ludzie, oddani Warszawie. Nikogo nie interesowało, jakie oni mieli poglądy i skąd wrócili do kraju. Ważne było, że z ruin tworzyli miejsce do życia. Moje pierwsze mieszkanie było w ruinach na Pańskiej 47 – obecnie narożnik Pańskiej za Jana Pawła, drugie – na Wiśniowej, w budynku rozwalonym do połowy (obecnie – odbudowany piękny dom). Trzecie miejsce zamieszkania to już był luksus, bo w budynku były woda, piece i łazienka. Ale dom zaczął pękać, podstemplowano go, i w latach 60. dostaliśmy nowe mieszkanie. Ten list postanowiłam napisać, kiedy przeczytałam w książce wypowiedzi mędrków, że architekci „doburzali Warszawę”, a BOS „wypowiedział wojnę Warszawie”, a także, iż „zbrodnia na Warszawie dokonana została z inspiracji ZSRR przez osoby kierujące BOS”. Kolejna cytowana wypowiedź przekonuje, że wiele kamienic wymagało tylko remontu, zaś BOS skazał je na kilof „ze względów ideologicznych”.
Tylko kretyni mogą wypowiadać takie teorie, nie mając pojęcia, o czym mówią, a co gorsza – piszą. Pamiętam domy, które były częściowo zburzone, a mimo to były zamieszkane i, po odbudowaniu, służą do dziś (...). Na moich oczach odbudowano parzystą stronę ulicy Marszałkowskiej, gdzie budynki nadawały się do remontu, zaś zburzono stronę nieparzystą – wypaloną. W książce czytam, że „burzono niektóre domy”, żeby „zatrzeć pamięć o tym, co było dawniej”. Ja żyłam w Warszawie przed wojną, w czasie okupacji i po wojnie wróciłam do miasta z obozu koncentracyjnego najszybciej, jak było można. Po Powstaniu mieszkałam na Woli, w domu z podwórkiem, na którym były studnia i ustęp. Obraz tego miejsca wraca w snach i nic nie zatrze go w mojej pamięci. Dziś na miejscu mojej czynszówki stoi wielki, nowoczesny, obcy wieżowiec, a ja mieszkam w dzielnicy, która dawniej dla takich jak ja była niedostępnym marzeniem. Ale w snach i tak wracam na Żytnią...
Zgadzam się z tymi, którzy mówią, że ludzie nie mają szacunku dla swojej historii. Powiem więcej – to są głupcy i lenie, którym nawet nie chce się zapytać tych, którzy pamiętają, jak to było. Piszą (i mówią) to, co im się opłaca... To są ludzie, którzy uważają, że od 1939 do 2015 roku Polski nie było, a my budowaliśmy Warszawę dla komuny. Oni nie mieli dziadków, rodziców, wujów z naszego pokolenia. Pewnie urodzili się na Marsie i w 2015 r. wylądowali na Ziemi i zaczęli tworzyć państwo szczęśliwości, które nazwali Polską. Wstyd!
Wyrażam podziw i szacunek dla pana Grzegorza Piątka i polecam Jego książkę każdemu, komu bliska jest Warszawa.