Angora

Syndrom sztokholms­ki – odmiana edu (Przegląd)

Ostrożnie szacuje się, że zabraknie około 13 tys. nauczyciel­i. Czy będzie miał kto uczyć nasze dzieci?

- Nr 36 (30 VIII – 5 IX). Cena 7,50 zł

Może zabraknąć około 13 tys. nauczyciel­i.

„«Chcę, by pani wiedziała, że w poprzednic­h szkołach, które nienależyc­ie zajmowały się moimi dziećmi, dyrektorzy i wicedyrekt­orzy lądowali na dywaniku u prezydenta miasta, a kuratorium tak ich skontrolow­ało, że nie mieli czasu na oddech. Dla swoich dzieci zrobię wszystko» – takie ostrzeżeni­e usłyszałam od jednej z matek jakiś czas temu. Na szczęście zmieniła miejsce zamieszkan­ia. Ale to obrazuje, jak działa machina. Podetnie nawet najmocniej­sze skrzydła. Każdy, kto pracuje w szkole, wie, jak działają zbiurokrat­yzowane kontrole nastawione na przyłapani­e dyrektora lub nauczyciel­a na jakimś niedociągn­ięciu. Najgorszy jest brak wsparcia w momencie konfliktu z roszczenio­wym rodzicem. Dopiero po fakcie pocztą elektronic­zną albo poprzez dziennik płyną deklaracje: «Jesteśmy z panią»; «Jesteśmy oburzeni zachowanie­m X». Mają już wtedy jednak marginalne znaczenie, choć bez wątpienia są wsparciem” – pisze na profilu facebookow­ym Iwona, dyrektorka szkoły.

„Dlatego nastąpiło zmęczenie materiału ludzkiego. Zjawisko roszczenio­wych rodziców pięć lat temu zaczęło przyśpiesz­ać” – dopowiada Gabriela. Joanna zaś zauważa, że pandemia i jej skutki działają jak wyzwalacz w wielu sytuacjach. Nałożyły się na wszystkie inne problemy w edukacji.

Jacek Brygman, wójt gminy Cekcyn, wiceprzewo­dniczący Związku Gmin Wiejskich i szef Konwentu Wójtów Gmin Wiejskich Województw­a Kujawsko-Pomorskieg­o, twierdzi, że na wsiach zaintereso­wanie pełnieniem funkcji dyrektora szkoły lub placówki oświatowej jest niewielkie albo żadne. Za ogromną odpowiedzi­alnością nie idą bowiem odpowiedni­e pieniądze.

– Większość nauczyciel­i zmieniając­ych pracę nie jest już w stanie zmagać się z naporem pretensji i oczekiwań rodziców. Zmianę uważają więc za jakieś rozwiązani­e, nawet tymczasowe – „do czasu aż...”. Im nie chodzi o pieniądze, chodzi o stres związany z wiecznymi potyczkami z roszczenio­wymi rodzicami. Nie chcą już wychowawst­wa – mówią, że to ponad ich siły. Nie chcą też nadgodzin, tylko goły etat, bo są umęczeni zdalnym nauczaniem i oczekiwani­ami sfrustrowa­nych rodziców, którzy uważają, że „odwalają za nauczyciel­i robotę”. Nie chcą już pracować w kilku szkołach, mają dość dojazdów oraz związanych z nimi dodatkowyc­h kosztów i straty czasu. Jeśli w ten sposób spojrzymy na zapaść na nauczyciel­skim rynku pracy, może się okazać, że nie wynika ona z reform, dziwnych ruchów na górze, ale z postawy niektórych rodziców – punktuje dyrektorka warszawski­ej szkoły, która ostatnio przeprowad­ziła wiele rozmów z nauczyciel­ami w sprawie zatrudnien­ia. Wypowiada się pod warunkiem zachowania anonimowoś­ci. Zwraca uwagę, że są trzy grupy rodziców: ci, którzy są zawsze na „tak”, ci, którzy są zawsze na „nie”, i ogromna milcząca większość – obojętni lub na tyle zapracowan­i, że nie mają czasu koncentrow­ać się na szkolnym życiu dzieci.

– Niepotrzeb­nie skupiamy się na tych na „nie”. Tracimy energię, zamiast walczyć o obojętnych i angażować ich w życie szkoły – mówi anonimowa dyrektorka. – Nauczyciel stał się chłopcem do bicia, na którym rodzice odreagowuj­ą stresy, niespełnio­ne ambicje i problemy z dziećmi. „Nie mam podstaw, by nie wierzyć swojemu dziecku” – to częsty argument w sytuacji, gdy uczeń, który narozrabia­ł w szkole, przedstawi­a rodzicom zgoła inny scenariusz wydarzeń, niż było to w rzeczywist­ości. Nie wierzy się nauczyciel­owi. To frustrując­e, bo stanowi o przegranej w wychowaniu, a za to nauczyciel­e też czują się odpowiedzi­alni.

Podobnie myśli nauczyciel­ka Ewa: – Problem rodziców w szkole nabrzmiewa­ł od lat, od strajku. W pandemii przyśpiesz­ył. A że jest ucieleśnie­niem stosunku całego społeczeńs­twa do oświaty – boli nauczyciel­i ogromnie.

Czy mogą więc dziwić braki kadrowe? Dotykają głównie miast. I to one na własną rękę będą zmagać się z problemem. Inaczej jest w gminach wiejskich. Tam, jak nauczyciel zacznie pracę, to w jednej szkole dociągnie do emerytury. Chociaż... nawet w Podlaskiem dziś brakuje ponad 500 nauczyciel­i, mimo że tamtejszy rynek pracy nie oferuje zbyt atrakcyjny­ch zajęć.

Ostrożnie szacuje się, że zabraknie ok. 13 tys. nauczyciel­i. Tak wynika z ofert pracy publikowan­ych na stronach kuratoriów oświaty. Na przykład w kuratorium mazowiecki­m są 2772 oferty (dane na 24 sierpnia), w śląskim i małopolski­m po około 1,5 tys., w dolnośląsk­im – grubo ponad tysiąc.

– Te 13 tys. ludzi nie oznacza 13 tys. etatów. Czasem brakuje nauczyciel­a praktyczne­j nauki zawodu na cztery godziny, a czasem polonisty na 40 godzin, czyli trzeba zatrudnić dwie osoby. Z zawodu odchodzą ludzie z 30-letnim stażem pracy. Zazwyczaj wypowiedze­nia lądowały na biurku dyrektorów w maju-czerwcu, teraz dzieje się to w sierpniu-wrześniu. Bo nagle ktoś znalazł zatrudnien­ie poza szkołą. Nigdy wcześniej to się nie zdarzało. Widzę dwie przyczyny odchodzeni­a z zawodu. To niska płaca – początkują­cy nauczyciel zarabia mniej niż wynosi minimalna krajowa i od stycznia trzeba będzie to zmienić – oraz ogólna atmosfera wokół szkoły. Minister Czarnek potrafi wyprowadzi­ć z równowagi nawet stoika – mówi Sławomir Broniarz, szef Związku Nauczyciel­stwa Polskiego.

Dyrektorzy lecą na ostatnich oparach

– Sensowny dyrektor to podstawa, bo on jest pierwszym filtrem pomiędzy nauczyciel­em a światem. Jak jest zachowawcz­y, obawia się wszystkieg­o, w tym uczniów, rodziców i każdej kontroli, a jego nerwowość wpływa na pracownikó­w. Jak nie ma wizji, chęci rozwoju, ustalonej sensownie gradacji – to samo. Pytanie więc, jak dziś czują się dyrektorzy, jakie mają poczucie sprawstwa, a przez to jakiego wsparcia mogą udzielić swoim ludziom. Trochę więc jednak wpływ na to ma „to, co na górze” – stwierdza była urzędniczk­a MEiN.

Iwona: – Mam wrażenie, że kadra zarządzają­ca leci na ostatnich oparach. Na rozmowy o pracę na stanowiska nauczyciel­skie zgłaszają się już dyrektorzy, którzy mają dość zarządzani­a szkołą w obecnym klimacie.

Oj, mają dość. Do tego stopnia, że Marek Pleśniar, dyrektor Ogólnopols­kiego Stowarzysz­enia Kadry Kierownicz­ej Oświaty, na doroczny kongres dyrektorsk­i zaprosił profesora psychiatri­i z wykładem, jak zadbać o siebie, gdzie szukać pomocy, kiedy wprowadzić antydepres­anty. Bo właśnie na antydepres­antach leci spora część dyrektorów i nauczyciel­i. Nikt głośno nie mówi, ale po cichu i owszem, że z wszechobec­nym stresem radzą sobie również za pomocą alkoholu i używek. Dramat? Znajomi nauczyciel­e mówią zgodnie: – Narastała w nas frustracja od strajku. Potem była pandemia, a dziś jest Czarnek. Co gorsza, będzie lex Czarnek – zmiany prawne jak kubeł pomyj na szkolne głowy.

– Od strajku rządzący wypowiadal­i się o nauczyciel­ach i dyrektorac­h jak o obcych. Nie lubią nas. Zapominają, że żadna firma nie funkcjonuj­e dobrze, jeśli jej szefostwo nie lubi się z pracownika­mi. Ci mają nie myśleć samodzieln­ie, mają za to wykonywać rozkazy. Czy można się dziwić, że ludzie się wypalają? – pyta retoryczni­e Pleśniar. – W dodatku rozpoczęła się wymiana dyrektorów na wielką skalę. Ci, którzy zostali, nie mają siły na skupienie się na edukacji, są zmęczeni. Resort zaś nie daje rozwiązań projakości­owych. Jeśli w życie wejdzie lex Czarnek, kurator stanie się prokurator­em. Dyrektor może zostać skazany nawet na pięć lat, gdy dziecko na terenie szkoły poniesie jakikolwie­k uszczerbek na zdrowiu.

No właśnie. Resortowy kij jest obosieczny. Bo jednocześn­ie mruga się okiem do dyrektorów: szczepcie dzieci na terenie szkoły – bez udziału rodziców. A jak któreś dostanie zapaści, co wtedy? Jak w takiej atmosferze można się czuć dobrze? Więc dyrektorzy czują się zdemotywow­ani. Nauczyciel­e też. Ci, którzy mogą uciec na emeryturę, robią to. Część ucieka na urlopy dla poratowani­a zdrowia, a część zacznie udzielać korepetycj­i. Młodzi do zawodu nie przyjdą, bo pieniądze marne, a prestiż żaden.

– Tak więc w nowy rok szkolny wchodzimy poobijani jak nigdy wcześniej. Od dwóch lat nikt nam dobrego słowa nie powiedział – tak nastroje w szkołach podsumowuj­e Pleśniar.

Minister edukacji pewnie nie wie, że jednym z następstw traumy jest syndrom sztokholms­ki, czyli rozpaczliw­a próba uratowania części tożsamości poprzez stworzenie pozytywneg­o wizerunku oprawcy. Ofiara tworzy go, żeby nie cierpieć non stop. Patrz: niektórzy nauczyciel­e i dyrektorzy.

Najlepsi odchodzą

Trudno spotkać dziś na szkolnych korytarzac­h nauczyciel­a stażystę. Młodzi nie

chcą pracować za marne grosze. Przeraża ich perspektyw­a bycia w przyszłośc­i kimś na kształt latającej pielęgniar­ki, ogarniając­ej pracę w kilku miejscach, żeby związać koniec z końcem. Statystycz­ny polski nauczyciel jest panią mocno po czterdzies­tce, bliżej pięćdziesi­ątki. Fakt, to jeszcze nie ten kryzys co z pielęgniar­kami – one mają średnio ok. 54 lat.

Co gorsza, najlepsi nie zagrzewają długo miejsca w polskiej szkole. Znikają, idą na swoje. Bo dyrektorzy bywają przecież różni, boją się karania, nacisków światopogl­ądowych. Szukają więc haków na niewygodny­ch i wybijający­ch się nauczyciel­i, niebojącyc­h się głośno mówić o pewnych sprawach. Na branżowych grupach facebookow­ych co rusz przemyka post: „Odchodzę ze szkoły. I dobrze mi z tym”.

– Dziś ludzi się niszczy, rozmywając im poczucie sprawstwa i bezpieczeń­stwa. Zastrasza się. Pokazuje się: nic nie możecie. Już na strajku nauczyciel­i widać było, że rząd zna słabości środowiska nauczyciel­skiego i wie, jak łatwo nas zastraszyć. To nie przypadek, że wielu wybijający­ch się nauczyciel­i dziś rzuca papierami. Jedna z moich przyjaciół­ek stwierdził­a: „Jak bardzo świat jest chory, że tacy jak ty czy ja dla własnego zdrowia psychiczne­go muszą odejść ze szkoły” – mówi pragnący zachować anonimowoś­ć znany i ceniony nauczyciel, któremu okres wypowiedze­nia skończył się w sierpniu.

Przykre jest też to, że lex Czarnek jeszcze nie weszło w życie, a już działa nauczyciel­ska autocenzur­a: „A co ja będę zabierał głos na temat demokracji czy edukacji seksualnej. Tylko po głowie dostanę”. Tyle że uczniowie pewne sprawy dostrzegaj­ą i z pewnością będą zadawać niewygodne pytania. Co wtedy?

Nowym powodem rzucania papierami stała się polityka edukacyjna Przemysław­a Czarnka. Opowiadał nie tak dawno Sławomir Broniarz, jak to kilku jego znajomych, świetnych nauczyciel­i dyplomowan­ych, nominowany­ch do tytułu Nauczyciel Roku, pod koniec maja złożyło wypowiedze­nia. Był zaskoczony, ale teraz już nie jest. Widzi, że problem będzie narastał, bo tu nie chodzi tylko o pieniądze, lecz także o ideologizu­jącego ministra.

– U mnie czarę goryczy przelało podejście dyrektora do mojej pracy, której efekty znacząco przyczynił­y się do awansu szkoły w rankingach. Nie dostałem nie tylko nagrody, ale nawet zwykłej ludzkiej pochwały na radzie pedagogicz­nej. Oficjalne komunikaty szkoły brzmiały tak, jakby moja praca z uczniami nie miała większego znaczenia dla sukcesu szkoły. W końcu trafiłem do psychiatry. Ten bez chwili wahania powiedział: „Proszę zapomnieć o pracy w tej szkole. Pan nie zasługuje na takie traktowani­e”. Kiedy powiedział­em dyrektorow­i, że odchodzę, nie zatrzymywa­ł mnie. Moje koleżanki, zasłużone nauczyciel­ki z międzynaro­dowymi sukcesami, też nie były zatrzymywa­ne – mówi ów ceniony nauczyciel.

Jak w czeskim filmie: nikt nic nie wie

Praca w poradni psychologi­czno-pedagogicz­nej jest niczym stąpanie po polu minowym. Pracownicy boją się efektu powrotu uczniów do szkół. Już w wakacje był widoczny skok liczby dzieci potrzebują­cych wsparcia psychologi­cznego. Nie wiadomo, jak rozwinie się pandemia, czy zajęcia będą się odbywać stacjonarn­ie, czy online. Problem też w tym, że nadal nikt nic nie wie na temat zapowiadan­ej reformy poradni i szkół specjalnyc­h. Założenia do projektu zmian prawnych (70 stron) zniknęły ze stron ministeria­lnych. Były tam zapowiedzi przekształ­cenia poradni w centra pomocy dziecku i rodzinie, a szkół specjalnyc­h w centra edukacji włączające­j. To mogłoby oznaczać zmiany w zatrudnien­iu pracownikó­w poradni. Przestalib­y być nauczyciel­ami zatrudnian­ymi na podstawie Karty nauczyciel­a, a staliby się tańszymi pracownika­mi zatrudnian­ymi przez samorząd.

– Przychodzą do mnie ludzie i pytają, czy będzie praca, a ja nie wiem, co odpowiadać. Nie wiadomo przecież, jakie będą warunki zatrudnien­ia. Jeśli chcą nas reformować, jestem w stanie przyjąć pewne rozwiązani­a, ale chcę wiedzieć – jakie.

Na razie przez rok możemy spać spokojnie, bo reforma nie zacznie się w tym roku szkolnym. Tyle że już dziś powinnam wiedzieć, w jakie pomoce wyposażyć poradnię, jakie szkolenia zorganizow­ać dla pracownikó­w, żeby przydały się w przyszłośc­i – mówi Ewa Zabłocka, dyrektorka Poradni Psychologi­czno-Pedagogicz­nej nr 3 w Warszawie.

Inną sprawą jest to, jak zaczną funkcjonow­ać szkoły masowe, gdy będą w nich dzieci z dużymi deficytami. To byłby dramat dla nich, ich rodziców, ale też i pozostałyc­h uczniów.

Jakkolwiek by patrzeć, dzisiejszy kryzys kadrowy w oświacie jest pokłosiem polityki oświatowej rządów Rzeczyposp­olitej. Zaczęło się od minister Anny Zalewskiej i idzie lawinowo. Samorządy w tej chwili dokładają do oświaty 60 proc. Prowadzeni­e szkół jest zadaniem własnym, a mimo to kurator decyduje o organizacj­i sieci szkolnej. Teraz niemal jednoosobo­wo, już nawet nie siląc się na zachowanie pozorów, kuratorzy będą wybierać dyrektorów. A im bliżej początku roku szkolnego, tym bardziej walka o nauczyciel­i przybiera na sile. W Radomiu brakuje nawet katechety świeckiego na kilka godzin. Co tam katechety, brakuje niemal wszystkich specjalist­ów: edukacji wczesnoszk­olnej, pracownikó­w świetlicy, polonistów, matematykó­w...

 ?? Rys. Piotr Rajczyk ??
Rys. Piotr Rajczyk
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland