Boski metal (Angora)
Rozmowa z Krzysztofem Kolanym, głównym analitykiem portalu Bankier.pl.
– Co się stało, że przed miesiącem cena uncji złota w jednej chwili spadła o 100 dolarów?
– To była ordynarna manipulacja polegająca na wrzuceniu zlecenia na ponad 20 tys. kontraktów (na 4 mld dolarów – przyp. autora). Kwota nie była oszałamiająca, jednak zrobiono to około pierwszej w nocy, w poniedziałek, gdy na tym rynku nie było inwestorów z Europy ani z USA, ten dzień był wolny od pracy w Japonii i Singapurze i praktycznie nikt wówczas nie handlował.
– Czy to nie dowodzi, że rynek tego surowca, wbrew obiegowym opiniom, nie należy do przewidywalnych, stabilnych?
– Mamy dwa, a właściwie trzy rynki złota. To, o czym rozmawiamy, to rynek kontraktów terminowych, możemy go nazwać rynkiem złota papierowego, gdyż nie obraca się tam fizycznie sztabkami. Tych kontraktów można „wytworzyć” nieskończoną liczbę, niezależnie od ilości dostępnego kruszcu. Prócz tego mamy hurtowy rynek złota, gdzie obraca się fizycznie sztabami złota. Jest on zlokalizowany głównie w Londynie, a także w Zurychu, Szanghaju i kilku mniejszych ośrodkach. Mamy też rozdrobniony detaliczny rynek złota. Te dwa pierwsze pozostają trochę w pewnym oderwaniu od siebie. Na razie cena kontraktów terminowych pokrywa się z ceną, po jakiej można kupić złoto fizycznie. Może się jednak zdarzyć, że ktoś postanowi zagrać va banque, zajmie tzw. bardzo długą pozycję na rynku kontraktów terminowych i zażąda fizycznej dostawy złota. Mogłoby się wówczas okazać, że tego złota nie ma.
– W 2019 r. sporo zamieszania wywołała informacja, że Australia nie może się doprosić, by przeprowadzić audyt swoich rezerw zdeponowanych w Banku Anglii, które wynosiły 80 ton. My też trzymamy tam swoje złoto.
– Większość banków centralnych świata trzyma swoje złoto w Banku Anglii lub nowojorskim Banku Rezerwy Federalnej. Nie sądzę, żeby było możliwe, aby australijskiego złota wówczas w Londynie nie było. Oczywiście pojawiają się różne spiskowe teorie, dotyczące głównie złota amerykańskiego w Forcie Knox, że zostało już dawno „wylizingowane”.
– Tuż przed wybuchem pierwszej wojny światowej w carskiej Rosji rubel papierowy był cenniejszy od rubla złotego.
– I niedługo potem był wart tyle co papier. Po roku 1944 zaczął obowiązywać układ z Bretton Woods, w którego ramach obowiązywał system sztywnych kursów walut krajowych w relacji do dolara. Amerykańska waluta była wymienialna na złoto po stałej i gwarantowanej przez rząd USA cenie 35 dolarów za uncję. Wymienialność dolara na złoto była jednak zarezerwowana tylko dla banków centralnych. Posiadanie złota inwestycyjnego zarówno w USA, jak i w krajach komunistycznych było nielegalne.
– Prezydent Franklin D. Roosevelt, który dziś ma ulicę prawie w każdym polskim mieście, ukradł złoto milionom Amerykanów.
– W 1933 r. Roosevelt wydał dekret – rozporządzenie wykonawcze nakazujące Amerykanom zdeponować posiadane przez nich złoto inwestycyjne do Systemu Rezerwy Federalnej (prywatno-publiczny bank pełniący w USA rolę banku centralnego – przyp. autora). Za niezastosowanie się do rozporządzenia groziła kara do 10 lat więzienia lub 10 tys. dolarów grzywny, co w tamtych czasach było astronomiczną sumą. Rezerwa Federalna płaciła za złoto obowiązującą cenę, jednak w styczniu 1934 r. zdewaluowano dolara. Cena złota wzrosła do 35 dolarów za uncję, co oznaczało faktyczną kradzież 40 proc. wartości zagrabionego złota.
Dziś żadna waluta nie jest oparta na złocie. 15 sierpnia 1971 roku prezydent Stanów Zjednoczonych Richard Nixon zawiesił wymienialność dolara na złoto, co zdaniem niektórych ekspertów było tożsame z bankructwem USA. Ta „techniczna” i „tymczasowa” decyzja oznaczała całkowitą zmianę systemu finansowego świata.
– Czy gdyby w Polsce miał miejsce wielki kryzys, to rząd, lewicowy lub prawicowy, zdecydowałby się na podobny ruch jak Roosevelt w 1933 roku?
– Niewiele osób w Polsce dysponuje zasobami złota inwestycyjnego, więc jest to mało prawdopodobne. Ale teoretycznie mogę sobie to wyobrazić, nie tylko zresztą w Polsce, ale w wielu bogatych krajach. Jednak zamiast konfiskaty zapewne wprowadzono by podatek od posiadania lub sprzedaży złota. Dziś złoto nie jest pieniądzem, jak miało to miejsce jeszcze na początku XX wieku, gdy każdy rozsądny człowiek trzymał oszczędności w złocie, a nie w papierowym pieniądzu.
– Przed 10 laty cena uncji złota była wyższa niż dziś. Czy teraz też powinniśmy trzymać oszczędności w złocie?
– Gdyby zawaliła się cała światowa gospodarka, byłby ogromny kryzys, to złoto będzie wówczas zapewne jedynym dobrem, które nie tylko zachowa wartość, ale będzie je można zawsze bez problemów sprzedać. Dlatego niezależnie od tego, czy nasz portfel inwestycyjny wynosi 10 tys. czy 10 mln, to uważam, że jakąś część tych środków, nie więcej niż jedną czwartą, należy trzymać w fizycznym złocie. Pamiętajmy, że wartość każdej waluty z czasem spada niemal do zera. Może to być rok, a może 100 lat. Siła nabywcza dolara amerykańskiego od 1913 roku, kiedy powołano System Rezerwy Federalnej, straciła niemal 99 proc. swojej wartości. Gdyby nasz pradziadek schował gdzieś w szafie 20 dolarów, a była to wówczas całkiem spora kwota (na początku XX wieku tyle kosztowała uncja złota, która obecnie jest warta 90 razy więcej – przyp. autora) i dziś znaleźlibyśmy ten banknot, to moglibyśmy za niego co najwyżej zjeść przeciętny obiad, oczywiście pod warunkiem, że wymieniono by nam go na banknot dopuszczony do obrotu. – Tylko gdzie to złoto trzymać? – I to jest poważny problem. Mamy wiele możliwości, ale żadna nie gwarantuje stuprocentowego bezpieczeństwa. Może to być skrytka depozytowa w banku. W Szwajcarii istnieje też wiele firm, które nie są bankami, ale mają własne skarbce. Niektóre są czynne 24 godziny na dobę. Ten sposób wydaje się bardzo bezpieczny, ale nie uchroni naszych oszczędności, gdy wybuchnie wojna, rewolucja typu bolszewickiego albo z powodu jakiegoś kryzysu instytucje finansowe zostaną zamknięte. Można mieć sejf w domu, ale dobry złodziej sobie z nim poradzi. Dlatego najlepiej, żeby nikt o istnieniu takiego sejfu nie wiedział, co jednak jest dość trudne. Są też różnego rodzaju domowe skrytki i wiem, że ludzie są naprawdę bardzo pomysłowi. Można oczywiście zakopać złoto w ogródku, a jak nie mamy
ogródka, to gdzieś na odludziu, w dobrze oznaczonym miejscu. To bardzo dobra metoda, ale może pojawić się problem z kwestiami spadkowymi, jeżeli naszym spadkobiercom wcześniej nie wskażemy tego miejsca.
– W razie gdyby ktoś miał kilka, kilkanaście lub kilkadziesiąt kilogramów, czy nie mógłby zdeponować ich w banku, ale nie w skrytce, tylko na podobnej zasadzie, jak robią banki centralne w Banku Anglii czy Rezerwie Federalnej?
– Nie słyszałem o takiej ofercie, ale gdyby była, tobym ją odradzał.
– Od 2018 do 2019 Narodowy Bank Polski kupił 100 ton złota. Wówczas niektórzy politycy odnosili się do tego krytycznie.
– To była bardzo dobra decyzja, zwłaszcza że cena okazała się korzystna. Prezes Adam Glapiński zapowiadał, że NBP ma zamiar kupić kolejne 100 ton i moim zdaniem powinien to zrobić jak najszybciej, gdyż udział złota w polskiej rezerwie walutowej wciąż jest niski.
– Czy to dobrze, że teraz nie trzymamy już całego złota w Banku Anglii, tylko także w polskich skarbcach?
– Taka dywersyfikacja jest korzystna. Jednak trzymanie części rezerw za granicą nie jest złym rozwiązaniem. Pamiętajmy, że we wrześniu 1939 r. musieliśmy wywieźć złoto przed atakującymi Niemcami. Konwój kierowany przez płk. Ignacego Matuszewskiego (w latach 1929 – 1931 p.o. ministra skarbu – przyp. autora) ciężarówkami i autobusami wywiózł na Zachód 80 ton złota (jedną z ciężarówek prowadziła Halina Konopacka, żona Matuszewskiego, mistrzyni olimpijska w rzucie dyskiem z Amsterdamu – przyp. autora).
– Gdyby odkryto jakieś wielkie złoża złota, czy w dłuższej perspektywie wpłynęłoby to na znaczną utratę jego wartości?
– Nie. Nawet gdyby były to złoża bardzo duże i łatwe do wydobycia, co raczej jest mało realne. Złoto jest specyficznym metalem, nie zużywa się w procesie produkcji. Jak się je raz wydobyło, nawet przed tysiącami lat, to do dziś jest dostępne. Szacuje się, że od początku cywilizacji wydobyto około 200 tys. ton złota (zmieściłoby się w sześcianie o krawędziach długich na 21 metrów – przyp. autora). Na razie rocznie przybywa go w tempie 1,7 – 1,8 proc. rocznie.
– Niektórzy eksperci szacują, że w ciągu dekady cena złota może dojść do 5 tys. dolarów za uncję.
– Teoretycznie jest to możliwe. Na jego cenę wpływ będzie miała inflacja, zachowanie banków centralnych oraz wiara w stabilność obecnych światowych walut. Jeśli się utrzyma, to raczej złoto nie osiągnie takiej ceny, ale jeżeli wiara w dolara amerykańskiego upadnie, to cena złota może nie tylko poszybować do niebotycznej wartości, ale może być podawana w innej walucie niż dolar.
– Chińczycy z Rosjanami chcą zdetronizować dolara i wprowadzić jako światowy pieniądz jakąś inną walutę.
– To się nie uda. Ale okres hegemonii dolara już się kończy. Dolar jest światową walutą rezerwową od końca pierwszej wojny światowej, tak jak wcześniej przez blisko 100 lat był funt szterling, a przed funtem waluty holenderskie, hiszpańskie, portugalskie czy jeszcze wcześniej, przez ponad pół tysiąca lat, waluta rzymska. Jak dolar przestanie być globalną walutą rezerwową, to zapewne zastąpi go jakiś nowy światowy pieniądz, ale na pewno nie będzie to ani euro, ani chiński juan. Być może będzie to pieniądz emitowany przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy. – Czy byłby to pieniądz cyfrowy? – Być może byłby to cyfrowy pieniądz przeznaczony tylko dla rządów, banków centralnych, wielkich funduszy, który mógłby zatrzymać mającą dzisiaj miejsce nieograniczoną kreację pieniądza.
– W co zatem warto inwestować prócz złota?
– W ostatniej dekadzie nie było lepszej lokaty kapitału niż akcje amerykańskich wielkich spółek, zwłaszcza spółek technologicznych. Moim zdaniem to się powoli kończy, ale na razie trend trwa.
– Czy warto inwestować w akcje polskich spółek?
– Warszawska giełda bije kolejne rekordy. Przed kilku dniami po raz pierwszy WIG (Warszawski Indeks Giełdowy – przyp. autora) przekroczył 70 tys. punktów.
– Ale żadna hossa nie trwa wiecznie.
– Jakaś korekta zapewne niedługo będzie, ale w perspektywie lat to na pewno dobra inwestycja. Jest to jedno z najlepszych zabezpieczeń przed inflacją. Za to nie radzę inwestować w obligacje skarbowe czy trzymać pieniędzy na koncie, którego oprocentowanie jest zerowe, co przy ponadpięcioprocentowej inflacji sprawia, że tracimy nasze oszczędności, a wygląda na to, że inflacja się dopiero rozkręca. Jeżeli ktoś jest osobą majętną, to jakąś część jego oszczędności powinna jednak stanowić gotówka. Mam na myśli sytuację, gdy trafia się okazja do zrobienia szybkiego interesu, zainwestowania w coś. W takiej sytuacji gotówka jest niezbędna.
– Za granicą wielkim zainteresowaniem inwestorów cieszą się grunty rolne. Jednak w Polsce przepisy są tak restrykcyjne, że osoba niebędąca rolnikiem nie ma żadnych szans na ich kupno.
– Jestem wielkim fanem inwestowania w grunty rolne i żałuję, iż na początku poprzedniej dekady, gdy ziemia była jeszcze tania, a przepisy bardziej liberalne, nie wykorzystałem okazji. Ziemia zawsze będzie. Proszę zauważyć, że nawet w czasach stalinowskich małe gospodarstwa zdołały przetrwać.
– Od kilku lat Polacy na potęgę inwestują w nieruchomości mieszkaniowe. W 2020 r. oddano do użytku 222 tys. mieszkań, bijąc rekord z 1980 r. Mimo tak dużej podaży ceny mieszkań szaleją. Wszyscy zastanawiają się, kiedy będziemy mieli bańkę cenową.
– Już mamy bańkę na nieruchomościach mieszkaniowych, tylko nie wiadomo, kiedy ona pęknie. Zapewne wtedy, gdy stopy procentowe pójdą w górę i podrożeją kredyty hipoteczne. Na razie wiele osób kupuje kolejne mieszkanie nie po to, żeby zarabiać na wynajmie, ale jako lokatę, licząc na to, że nawet puste za kilka lat będzie droższe niż w momencie kupna i ta różnica przewyższy inflację. Specjalnie im się nawet nie dziwię, bo trzymanie oszczędności w banku, o czym już mówiłem, nie ma żadnego sensu.
– Jeżeli bańka pęknie, to o ile mogą spaść ceny mieszkań?
– W latach 2008 – 2009 w Hiszpanii i Stanach Zjednoczonych ceny niektórych nieruchomości spadły nawet o 90 proc. Stały tam wówczas puste całe osiedla i miasteczka. W Polsce ten spadek był znacznie mniejszy, ale zauważalny. Teraz ceny mogą spaść nawet więcej niż o 30 proc., ale wcześniej mogą wzrosnąć o 50 (śmiech). Tu nie ma żadnych reguł, zwłaszcza że rynek nieruchomości ma charakter lokalny i wszystko jest możliwe. Wracając do inwestowania. Zawsze powinno się mieć zrównoważony portfel. Inwestować w akcje, nieruchomości, złoto, dzieła sztuki (ale trzeba się na tym znać) i, jak wspomniałem, mieć pewien zasób gotówki.