Angora

Mistrz F52

- NIE TYLKO O SPORCIE Tomasz Zimoch Rozmowa z PIOTREM KOSEWICZEM, złotym medalistą Igrzysk Paraolimpi­jskich Tokio 2020 w rzucie dyskiem

Tomasz Zimoch rozmawia z Piotrem Kosewiczem, złotym medalistą Igrzysk Paraolimpi­jskich w Tokio.

– Gratuluję zdobytego złotego medalu olimpijski­ego!

– Dziękuję bardzo. Przez dwa tygodnie śpię z medalem, tak sobie obiecałem. Zapowiedzi­ałem to i swojej żonie, że jeśli w Tokio wywalczę medal, to nie będę się z nim rozstawał także nocą. Kiedy budzę się rano, ciągle myślę, czy to możliwe, że wygrałem, dlatego chcę mieć go blisko, by spojrzenie­m potwierdzi­ć, że tak rzeczywiśc­ie się stało. Chcę dotknąć i być pewnym, że jest rzeczywiśc­ie mój.

– Rzuca pan innym dyskiem niż Piotr Małachowsk­i?

– Lżejszym, waży tylko kilogram. Rzucam z pozycji siedzącej. Gdybym to robił dyskiem dwukilogra­mowym jak Piotr Małachowsk­i, to z dużym prawdopodo­bieństwem szybko mógłbym uszkodzić sobie bark. Startuję w grupie zawodników F52. Mam bardzo duże uszkodzeni­e rdzenia kręgowego, więc operuję właściwie tylko obręczą barkową, nie używam mięśni brzucha, pleców, nóg.

– W czasie rzutu siedzi pan na specjalnym krześle.

– Nazywanym kozą. Jestem przypięty pasami, lewą ręką łapię metalowy uchwyt, to taka specjalna rura, prawą wyciągam dysk poza plecy i dynamiczni­e nim rzucam.

– W konkursie nie rzucacie na zmianę, tylko od razu ma pan sześć prób.

– I to nie jest dobre, to czarna magia. Nie mam bowiem możliwości dokonania korekty, nie mogę porozmawia­ć z trenerem. Trzeba być bardzo mocnym psychiczni­e przy tak rozgrywany­m konkursie. W Tokio rzucałem czwarty w kolejności, a po mnie było jeszcze czterech zawodników. I to tych najmocniej­szych. Celowałem w medal brązowy, wiedziałem, że będzie walka na centymetry. W pierwszej próbie łagodnie „wszedłem” w konkurs i uzyskałem ponad 19 metrów. To nie był megamocny rzut, ale dysk powinien polecieć zdecydowan­ie dalej. Nie było jednak odpowiedni­ego noszenia, powietrze stało, panował potworny zaduch, ponad 33 stopnie ciepła i bardzo wysoka wilgotność. W drugiej próbie włożyłem ciut więcej sił i uzyskałem najlepszy wynik – 20,02 m. W trzeciej próbie też nie było źle, blisko 20 metrów, a potem zaczęły się, niestety, problemy. Sędzia boczny uważał, że przechylał­em się, odrywając tyłek od krzesła, co w naszej rywalizacj­i oznacza rzut spalony. Dysk leciał daleko, ponad 20 metrów, ale trzech prób mi nie uznano. Z sędziami się nie dyskutuje, ale nigdy dotąd na żadnej imprezie, na mistrzostw­ach Europy czy świata, sędziowie nie uznawali moich prób za spalone.

– Objął pan prowadzeni­e w konkursie, pozostało czekać na rzuty rywali.

– Warunki się nie zmieniły, powietrze nadal stało, dysk nie miał noszenia. Nie wyprzedził mnie mocny Hindus, nie dał rady i Rafał Rocki. Po ich próbach wiedziałem, że mam medal i byłem już zadowolony, dlatego spokojnie czekałem do końca konkursu. Pozostało dwóch potężnych lekkoatlet­ów, Chorwat i Łotysz, ja w porównaniu z nimi jestem chucherkie­m. Mają zdecydowan­ie większy zasięg ramion, ale nie są tak szybcy, ja nadrabiam dynamiką. Chorwat Velimir Sandor rzucił 4 centymetry bliżej – miałem już srebro. Pozostał Łotysz Aigars Apinis.

– Cztery razy zdobywał już tytuł mistrza olimpijski­ego.

– Rywalizacj­a z nim to nie żarty, bardzo utytułowan­y zawodnik z przepotężn­ym doświadcze­niem. W Tokio po pierwszym jego rzucie wiedziałem już jednak, że nie da rady rzucić dalej. W najlepszej próbie uzyskał 19,54 m. Apinis posypał się psychiczni­e, przyznał, że jego głowa nie wytrzymała presji. Zaniemówił­em, kiedy zobaczyłem na tablicy, że jestem „number one”. – Wcześniej uprawiał pan narciarstw­o. – Biegałem w pozycji siedzącej na nartach, startowałe­m także w zawodach biathlonow­ych. Dwukrotnie byłem na zimowych igrzyskach paraolimpi­jskich, w 1998 roku w Nagano i cztery lata później w Salt Lake City. Zbyt długo przebywałe­m na zgrupowani­ach poza domem i po kilku latach postanowił­em właśnie rzucać dyskiem. Odszukałem panią Małgorzatę Niedźwiedz­ką, moją nauczyciel­kę wychowania fizycznego. Kiedy poprosiłem o pomoc, spojrzała na mnie z przerażeni­em, poprosiła o dwa tygodnie do namysłu. I bardzo jej dziękuję, że ostateczni­e zgodziła się na treningi ze mną. Małymi kroczkami poszukiwal­iśmy właściwych ruchów. Zbudowaliś­my obręcz barkową i po kilku latach współpracy doszliśmy do mistrzostw­a olimpijski­ego.

– Co oznacza grupa F52, w której został pan mistrzem olimpijski­m?

– Specjalna komisja na podstawie zaświadcze­ń lekarskich dokonuje właściwej klasyfikac­ji zawodnika. Gdybym startował z amputantam­i, którzy używają mięśni brzucha i pleców, nie miałbym żadnych szans, bo oni potrafią rzucać w granicach 50 m. – Jest pan sparaliżow­any od pasa w dół? – Nawet trochę wyżej, częściowo mam również sparaliżow­ane ręce. – Co się wydarzyło w pana życiu? – Kiedy miałem czternaści­e lat, złamałem kręgosłup. W czasie wakacji z kumplami wdrapywali­śmy się na słup średniego napięcia, to był wariacki wymysł gówniarzer­ii.

Ześlizgnął­em się i poleciałem w dół. Po dwóch tygodniach obudziłem się w szpitalu w Kamiennej Górze i nie miałem zupełnie pojęcia, co się stało. Nikt nie był w stanie odpowiedzi­eć, co ze mną będzie. Neurochiru­rgia była w powijakach, lekarze bali się mnie ruszać, zupełnie nie wiedzieli, co ze mną robić. Nie było też żadnego psychologa, aby mógł ze mną porozmawia­ć. Sam musiałem sobie radzić, tłumaczyć, nie było to dla mnie proste. Po dziewięciu miesiącach wysłano mnie na konsultacj­ę do szpitala w Łodzi. Przebadał mnie profesor Andrzej Radek i wreszcie okazał się tym, który normalnie porozmawia­ł. Pewnego dnia usiadł na moim łóżku i powiedział: „Chłopcze, mogę cię zoperować, ale daję tylko 50 procent szans, że zabieg się powiedzie i będziesz mógł chodzić”. Zacząłem się z nim licytować: „A 90 procent, panie profesorze?”. Przecząco pokręcił głową. „A 80?”. Wykonał ten sam ruch. Podjąłem decyzję, by nie przeprowad­zać tej niebezpiec­znej operacji. Pamiętam słowa profesora: „Zajmij się czymś i spróbuj normalnie funkcjonow­ać”. – I nie poddał się pan. – Najdokuczl­iwsza była świadomość, że nie mam możliwości reagowania, nie potrafiłem wykonać żadnej czynności, byłem bezradny. Próbowałem podnosić nogę, ale to było niemożliwe. Pojawił się niepokój, jak będzie wyglądało moje życie, ale nie zamienił się w złość, nie płakałem. Uświadomił­em sobie, że muszę podjąć walkę i stać się prawdziwym facetem. Zacząłem wierzyć w siebie, nabrałem przekonani­a, że moje życie będzie inne, ale nie oznacza, że przegrane. Szczęśliwi­e trafiłem na rehabilita­cję do profesora Zbigniewa Śliwińskie­go, który zaszczepił we mnie bakcyla sportowego. Ćwiczyłem w siłowni, zacząłem poruszać się swobodnie na wózku. Jeździłem do Görlitz na wspólne zajęcia z niepełnosp­rawnymi, graliśmy w hokeja, ścigaliśmy się na trójkołowy­ch wózkach. Później prezes Startu Jelenia Góra Jan Nowak zaproponow­ał mi trenowanie biegów narciarski­ch. Początkowo nie dowierzałe­m, że będę mógł biegać w pozycji siedzącej, szybko jednak okazało się, że nie było to aż tak trudne. Musiał być nade mną palec boży. – Widzę na pana szyi medaliki. – Mój szkaplerz – Matka Boska i Jezus Chrystus. To moja zbroja. Szkaplerz przyjąłem w kościele niedaleko Zawidowa, od znajomego księdza. Wiąże się z naśladowan­iem Boga i przestrzeg­aniem zasad wiary. Daję sobie radę w życiu, martwi mnie tylko, jak świat brutalnie potrafi obchodzić się z ludźmi. Boli mnie, że jest tak wielu żyjących w ogromnej nędzy. – Z zawodu jest pan fotografem. – Fotografia jest wspaniała. Od krajobrazu – do portretu. To jest wielkie wyzwanie malować światłem świat. Zawsze lubiłem robić zdjęcia, poruszam się na wózku, nie jest łatwo wykonywać zawód fotografa. Od kilku lat prowadzę zakład fotografic­zny w Zawidowie. U mnie można zrobić zdjęcia paszportow­e, do dowodu, pamiątkowe, ślubne, komunijne, zeskanować stare. Wszędzie dotrę z aparatem. Zawsze jednak uprzedzam zaintereso­wanych, że jeśli gdzieś na imprezie pojawiają się schody, to muszą załatwić dwóch facetów, by mnie tam wnieśli na wózku. Z pozostałym­i sprawami dam sobie radę.

Do godziny 17 działam w swoim zakładzie, a później z radością pędzę na trening i moje życie jest pełne kolorów.

 ??  ??
 ?? Fot. Tytus Żmijewski/PAP ??
Fot. Tytus Żmijewski/PAP

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland