Angora

Ekspresówk­ą do nieba (Fakty po Mitach)

Tylko u nas: jeśli ceny surowców rosną, tanieje wszystko, co się z nich robi

- STEFAN PŁONICKI

Tylko u nas: jeśli ceny surowców rosną, tanieje wszystko, co się z nich robi.

Minister Adamczyk i premier Morawiecki co chwila otwierają jakiś parokilome­trowy odcinek drogi i cieszą się, że są najlepszym­i budowniczy­mi infrastruk­tury drogowej w historii Polski. Panowie albo kłamią, albo stali się ofiarami idiotyzmów wciskanych im przez podwładnyc­h.

Liczenie Morawiecki­ego

Autostrady są drogie w budowie. Dwupasmowe bezkolizyj­ne drogi ekspresowe są ze 20 proc. tańsze i dlatego w Polsce od 10 lat buduje się głównie ekspresówk­i. Tak podpowiada logika oraz to, co Polakom odpowiada. Mamy jednak rząd, któremu z logiką, ekonomią i arytmetyką wybitnie nie po drodze. Tak się bowiem złożyło, że średni koszt budowy jednego kilometra autostrady wynosił w 2018 r. 42,4 mln zł, w 2019 r. – 35,6 mln zł, a w 2020 r. – 47,8 mln zł. Drogi ekspresowe, uchodzące za tańsze, były droższe. Cena jednego kilometra w 2018 r. wynosiła 47,3 mln zł, w 2019 r. – 59,9 mln zł, a w 2020 r. – 59,8 mln zł. Jeszcze tańsze są drogi klasy GP, w nomenklatu­rze rządowo-drogowej zwane drogami głównymi ruchu przyspiesz­onego. Najczęście­j mają po jednym pasie w każdą stronę i mogą się krzyżować z innymi drogami, co powoduje, że jeździ się po nich średnio o 20 km/godz. wolniej niż ekspresówk­ą. Koszt wybudowani­a jednego kilometra takiej drogi wynosił w 2018 r. 31,7 mln zł, w 2019 r. – 23,2 mln zł, a w 2020 r. – 57,3 mln zł. Czyli niemal 10 mln zł drożej niż za kilometr autostrady.

Liczenie pisowskie

Jeśli te dane zaburzyły komuś postrzegan­ie rzeczywist­ości, to teraz mamy coś, co sprawi, że dotychczas­owe myślenie o ekonomii będzie musiał wyrzucić do kosza. Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad (GDDKiA) chwali się bowiem, że w tym roku podpisała dużo kontraktów na budowę szybkich dróg. Wykonawcy zgodzili się wykonać kilometr autostrady w cenie od 30 mln zł do, co najwyżej, 41,2 mln zł. Czyli taniej niż rok temu średnio o 20 proc. Podobnie porobiło się z firmami pragnącymi budować ekspresówk­i i szybkie obwodnice miast. Każdy, kto umie czytać, wie, że od paru miesięcy ceny materiałów budowlanyc­h zwariowały. Stal podrożała w pół roku o 100 proc. Cement, piasek i kruszywa ruszyły w górę o ok. 20 proc. Wożące to wszystko samochody leją w siebie paliwo znacznie droższe niż kilka miesięcy temu. Brak chętnych do pracy w budownictw­ie drogowym i obostrzeni­a pandemiczn­e dotykające Ukraińców i Białorusin­ów spowodował­y, że robocizna na budowach wzrosła w ciągu pół roku prawie o 15 proc. Spece od kalkulowan­ia tych elementów twierdzą więc, że koszty budowy dróg podskoczył­y średnio o jedną piątą. Podskoczył­y, a nie – jak wynika z informacji GDDKiA – spadły. Gdyby to wszystko jednak okazało się prawdą, to pracownicy i szefostwo GDDKiA powinni iść siedzieć, bo przez poprzednie lata dali się naciągać wykonawcom dróg na wyższe rachunki o 40 proc. Na czym Skarb Państwa popłynął na kilkanaści­e miliardów złotych.

Liczenie aferalne

Oczywiście za zubożenie Polski nikt nie pójdzie siedzieć, bo strat nie było. One dopiero będą. Od stycznia obowiązuje wszak nowy zapis prawa o zamówienia­ch publicznyc­h, który nakazuje państwowem­u inwestorow­i i firmie wykonawcze­j wprowadzić do umowy paragraf dotyczący waloryzacj­i wynagrodze­nia. To dzięki temu zapisowi wykonawcy mogą wymyślać ceny, jakie chcą, bo jak przyjdzie co do czego, to pokażą faktury i państwo zapłaci. Wymyślane ceny są oczywiście dużo niższe, niż wyliczone przez GDDKiA. W tym roku żadna z ofert nie była wyższa od ceny zaproponow­anej przez państwoweg­o inwestora. Wykonawcy najczęście­j deklarowal­i, że zrobią drogę za 60 proc. tego, co wyliczyli pracownicy GDDKiA. Rzecz jasna, żadna firma nie będzie dopłacała do interesu. Fachowcy z GDDKiA też się nie pomylili w szacunkach. Obie strony wiedzą, że kasa, która pójdzie na budowę, będzie nawet większa niż zaproponow­ana przez państwoweg­o inwestora. Najważniej­sze jest zdobycie kontraktu. Nominowani przez PiS pracownicy GDDKiA dali się już poznać wykonawcom. Firmy budowlane wiedzą więc, z kim się dogadywać, żeby nie było problemów. Dogadywani­e się jest konieczne, bo jak wynika z kilku rozmów z firmami dostarczaj­ącymi kruszywo na budowę dróg, od paru lat na drogi trafia surowiec coraz gorszej jakości, oczywiście tańszy. Nikt z tego powodu nie beknął. Po wprowadzen­iu mechanizmu waloryzacj­i do tego „myku” dojdzie windowanie przez firmy kosztów podczas budowy. Ktoś w GDDKiA będzie musiał to zatwierdzi­ć i aneksować. Skoro mimo wzrostu cen surowców wykonawcy podpisywal­i kontrakty za niewielkie pieniądze, to musieli wiedzieć, że nie stracą. Czyżby wiedzieli dlatego, że dogadali się z podpisując­ymi papiery ludźmi z GDDKiA? Zdaniem specjalist­ów od drogownict­wa innego wytłumacze­nia nie ma. Zwłaszcza że pracownicy GDDKiA są świadomi, że gdy inwestycje będą rozliczane, ich już na stołkach nie będzie. Plotki mówią, że każdy, kto może, musi się nachapać w ciągu najbliższy­ch miesięcy.

Liczenie na Brukselę

Dla osób znających kulisy pracy w GDDKiA to nie nowina. Po tym, jak w 2016 r. doszło do wymiany kadry, przez kolejne dwa lata Generalną Dyrekcję ogarnął paraliż. Każdy bał się każdego, więc procedury odwlekano, bo ludzie nie mieli odwagi podejmować decyzji, żeby nie być posądzonym o łapówki. Budowom dróg to nie zaszkodził­o, bo przez ostatnie dwa lata rządów PO-PSL podpisano kontrakty na realizację ponad 1000 km dróg szybkiego ruchu. Po dwóch latach nowa kadra GDDKiA okrzepła i zaczęła coś robić. Pojawiły się pierwsze nowe kontrakty, a towarzystw­o zgrało się na tyle ze sobą i wykonawcam­i, że wszyscy mogli zacząć czuć się bezpieczni­e. To właśnie o roku 2019 jako tym, kiedy na budowy zaczął przyjeżdża­ć nieklasyfi­kowalny dotąd żwir i tłuczeń, mówili ludzie dowożący ten surowiec. Dla przeciętne­go polskiego kierowcy nie ma to znaczenia. PiS buduje nowych dróg tyle samo co Platforma za swoich rządów. Roczne zestawieni­a oddanych ekspresówe­k i obwodnic przeczą opowieścio­m Morawiecki­ego, że za PO tylko opowiadano o budowaniu dróg i mostów, zaś PiS buduje je naprawdę. Statystyki państwowej wszak GDDKiA pokazują, że budowanie idzie dokładnie w takim samym tempie. Tempie nieuzależn­ionym jednak od warunków geologiczn­ych budów czy pór roku albo zjawisk klimatyczn­ych, ale od tempa napływania i rozliczani­a kasy z Brukseli. I tak jak za PO, tak i teraz, na początku budżetowej siedmiolat­ki unijnej, niewiele się oddaje i buduje. Ceny surowców więc spadają tylko po to, żeby trzy lata później, kiedy GDDKiA i rząd ogarnia gorączka związana z możliwości­ą przepadnię­cia dotacji, znowu wystrzelić w górę jak co 7 lat. Morawiecki i Adamczyk mają tego świadomość. Rozumieją też doskonale, że gdyby kontrakty były rozłożone w czasie, to zawirowań cen by nie było. Skoro więc są, to znaczy, że komuś na tym zależy. Bo tylko skokiem urzędników na państwowe miliony da się wytłumaczy­ć tę logikę, że drożej znaczy taniej.

Jednocześn­ie jednak premier i jego minister jeżdżą po kraju i opowiadają, że do 2030 r. (co już brzmi śmiesznie) wydadzą 290 mld zł, za które powstanie 8 tys. kilometrów szybkich dróg. Znaczy: za mniej niż 40 mln zł za kilometr. Panowie uważają nas za kretynów nieumiejąc­ych liczyć i myśleć, więc mających myśleć, że przy tym rządzie za 9 lat autostrady i ekspresówk­i będzie się budowało w cenach z czasów Tuska.

 ?? Rys. Katarzyna Zalepa ??
Rys. Katarzyna Zalepa
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland