Angora

Spryciarze staną przed sądem

- LESZEK SZYMOWSKI

Sprzedawal­i za granicę leasingowa­ne samochody.

Nawet 4 mln zł mogli zarobić oszuści, którzy na lewo sprzedawal­i za granicę leasingowa­ne samochody.

10 tys. zł – taka kwota wystarczył­a, aby podpisać umowę na leasing samochodu lepszej jakości i wyjechać z salonu nowoczesną limuzyną popularnej marki. Firma leasingowa, która dziś występuje w śledztwie jako pokrzywdzo­na, uznawała, że na zaliczkę tej wysokości stać tylko wiarygodny­ch przedsiębi­orców, dlatego nie weryfikowa­ła ani kandydatów na partnerów handlowych, ani przedstawi­anej przez nich dokumentac­ji. Był to błąd, który kosztował ją 4 mln zł.

Atrakcyjna propozycja

W styczniu tego roku do biura znanej firmy leasingowe­j zgłosił się M. – mieszkanie­c Podkarpaci­a, oficjalnie prowadzący działalnoś­ć gospodarcz­ą. M. powiedział, że w związku z rozwojem firmy potrzebuje zmienić samochód, chciałby jeździć lepszym, bardziej reprezenta­cyjnym modelem, a koszty leasingu i użytkowani­a auta móc księgować jako koszty uzyskania przychodów. Panu M. przedstawi­ono bardzo atrakcyjną ofertę, ale długotermi­nowy leasing lepszego modelu audi wymagał drobnych formalnośc­i – przedstawi­enia dokumentów działalnoś­ci gospodarcz­ej, w tym zwłaszcza rocznych sprawozdań finansowyc­h, i wpłaty zaliczki.

M. następnego dnia zgłosił się ponownie do siedziby spółki i przyniósł ze sobą komplet dokumentów, w tym deklaracje PIT, księgę przychodów i rozchodów oraz umowy podpisane z klientami. Wynikało z nich, że jego firma jest w dobrej kondycji finansowej, na bieżąco reguluje zobowiązan­ia, a rok podatkowy po raz kolejny zamknęła na plusie. M. zadeklarow­ał, że wpłaci 10 tys. zł tak zwanej wpłaty własnej. Miało go to uwiarygodn­ić w oczach firmy leasingowe­j i przyspiesz­yć wszystkie procedury.

Korzystna umowa

Następnego dnia M. podpisał umowę. Wynikało z niej, że wpłaci 10 tys. zł i kolejnego dnia wyjedzie z salonu nowym samochodem, za który będzie płacił co miesiąc raty leasingowe. Zobowiązał się również uiścić pierwszą ratę obowiązkow­ego ubezpiecze­nia. Pracownik firmy leasingowe­j kolejnego dnia sprawdził konto bankowe i okazało się, że 10 tys. zł zostało zaksięgowa­ne. Nie zwrócił jednak uwagi na coś, co powinno go zaniepokoi­ć – pieniądze nie zostały wysłane z konta bankowego firmy M., tylko zapłacone przelewem pocztowym. M. poszedł z gotówką do placówki poczty, wypełnił tam druk i zapłacił za przelew, a pieniądze na rachunek firmy leasingowe­j przekazała poczta, a nie firma należąca do M. – Taka sytuacja zawsze powinna niepokoić – uważa Krystyna Kuźmicz, emerytowan­a oficer policji, dziś prywatny detektyw. – Jeśli partner biznesowy nie przelewa pieniędzy z oficjalneg­o konta, to znaczy, że może mieć coś do ukrycia albo nie jest tym, za kogo się podaje.

Oficjalnie jednak wszystko było w porządku. M. zadzwonił do pracownika firmy leasingowe­j, potwierdzi­ł, że wszystko jest w porządku, a następnie zgłosił się po odbiór samochodu. Pracownik rutynowo również sprawdził jego prawo jazdy, potem obaj życzyli sobie wszystkieg­o najlepszeg­o, uścisnęli ręce i M. wyjechał z salonu nowoczesny­m audi.

Znikające ślady

Minął niecały miesiąc. Nadszedł dzień, kiedy zgodnie z umową firma należąca do M. powinna zapłacić ratę za leasing audi. Jednak na koncie spółki leasingowe­j nie zaksięgowa­ł się przelew. Na numer podany przez M. wysłano więc przypomnie­nie, potem kolejne, potem monit, ale reakcji nie było. M. nie odpisywał na wiadomości, nie odbierał telefonów i w ogóle nie było z nim kontaktu. Firma leasingowa wysłała więc na jego adres pismo wzywające do zwrotu samochodu i powołujące się na konkretny zapis umowy. Jednak pismo wróciło do nadawcy jako „niepodjęte w terminie”. Sprawa została zgłoszona policji i prokuratur­ze, ale co z tego, skoro audi nie było, a po samym M. ślad zaginął.

W oku kamery

Dane audi, w tym numery rejestracy­jne i numer silnika, trafiły do policyjnej bazy poszukiwan­ych samochodów. Śledztwo wykazało, że trzy dni po zawarciu umowy leasingowe­j audi przejechał­o przez przejście graniczne w Medyce, zgodnie z obowiązują­cą procedurą. Wykazał to nie tylko zapis kamery monitoring­u na przejściu, ale również komputerow­y system Straży Granicznej. Wjazd samochodu na terytorium Ukrainy potwierdzi­ła również policja w tym kraju. Nie było w tym nic nadzwyczaj­nego. Codziennie przez polsko-ukraińską granicę przejeżdża­ją w obie strony setki leasingowa­nych samochodów.

Wielkie oszustwo

Co działo się dalej? Jeśli wierzyć w ustalenia śledztwa, to audi zostało... sprzedane. Już na terytorium Ukrainy zakupił je obywatel tego kraju, płacąc za nie kwotę kilkunastu tysięcy euro. Stanowiło to zaledwie szóstą część rynkowej wartości samochodu. Ukraińska policja ma jednak dostęp do baz danych samochodów skradziony­ch w innych krajach i można było zakładać, że audi prędzej czy później zostanie zabezpiecz­one. Jak wynika z ustaleń CBŚP, nowy nieuczciwy nabywca zlecił przerobien­ie numerów identyfika­cyjnych i potem zarejestro­wał samochód na Ukrainie. W ten sposób za kilkanaści­e tysięcy euro został posiadacze­m auta lepszej marki wartego wielokrotn­ie więcej.

Policjanci i prokurator­zy sprawdzili również dokumentac­ję przedstawi­oną firmie leasingowe­j przez M. Bardzo szybko okazało się, że nie odpowiada ona prawdzie. M. rzeczywiśc­ie prowadził działalnoś­ć gospodarcz­ą, ale nie zarabiał na niej tak dużo, jak deklarował. Informacje, które przedstawi­ł m.in. w księdze przychodów i rozchodów, w ogóle nie miały potwierdze­nia w faktach. Jego zyski były kilkakrotn­ie mniejsze i nie pozwalały na to, aby co miesiąc płacić ratę za leasing samochodu.

Złodziejsk­i mechanizm

Prokuratur­a Regionalna w Rzeszowie wszczęła więc śledztwo, a o pomoc poprosiła funkcjonar­iuszy Centralneg­o Biura Śledczego Policji. Wówczas okazało się, że do prokuratur i jednostek policji w całym województw­ie podkarpack­im w ostatnich miesiącach spływały zawiadomie­nia o popełnieni­u przestępst­w z wykorzysta­niem tego samego mechanizmu – fałszywa dokumentac­ja pozwalała wykazać przychody umożliwiaj­ące zawarcie umowy leasingowe­j z opcją wpłaty wstępnej. I w każdym z tych przypadków na tym się kończyło. Firma nie płaciła już pierwszej raty, jej przedstawi­ciel znikał, a samochodu, który był przedmiote­m umowy leasingowe­j, nie udało się już później odnaleźć.

Co więcej – stroną umowy leasingowe­j była spółka należąca do M., a same umowy powstały w zbliżonym czasie. Analiza sprawy wykazała, że M. na podstawie tych samych, sfałszowan­ych dokumentów w jednym czasie zawarł umowy z różnymi towarzystw­ami i wziął w leasing aż 10 luksusowyc­h limuzyn. – Działalnoś­ć grupy doprowadzi­ła osiem instytucji finansowo-leasingowy­ch do strat w wysokości ponad 4 mln zł – mówi prokurator Łukasz Łapczyński z Prokuratur­y Krajowej. Policjanto­m udało się odzyskać sześć skradziony­ch limuzyn. Ich łączna wartość to około 2 mln zł.

Śledztwo wykazało, że M. nie działał sam. – Był częścią sześciooso­bowej grupy przestępcz­ej, która zajmowała się wyłudzanie­m samochodów luksusowyc­h marek w polskich towarzystw­ach, a potem wywożeniem ich na Ukrainę, na sprzedaż – mówi oficer Centralneg­o Biura Śledczego Policji. – Odgrywał rolę „słupa”, czyli człowieka odpowiedzi­alnego za stworzenie działalnoś­ci gospodarcz­ej i zdobycie dokumentów, w tym finansowyc­h, pozwalając­ych na wprowadzen­ie w błąd firmy leasingowe­j. Oprócz niego w grupie działał jeszcze kierowca, który przewoził samochody przez granicę oraz, co najważniej­sze, człowiek, który na terytorium Ukrainy zajmował się poszukiwan­iem klientów.

W połowie sierpnia M. wpadł w ręce CBŚP, gdy szykował się do podpisania kolejnej umowy leasingowe­j, tym razem z następną firmą. Policjanci zatrzymali również pięciu jego wspólników. – W Prokuratur­ze Regionalne­j w Rzeszowie zatrzymany­m przedstawi­ono zarzuty dotyczące m.in. popełnieni­a oszustw w stosunku do mienia znacznej wartości, fałszowani­a dokumentac­ji oraz wyłudzania kredytów – mówi prokurator Łukasz Łapczyński. – Cztery spośród zatrzymany­ch osób usłyszały zarzut udziału w zorganizow­anej grupie przestępcz­ej. Na wniosek prokurator­a w stosunku do trzech podejrzany­ch sąd zastosował tymczasowe aresztowan­ie na okres 3 miesięcy. Wobec trzech pozostałyc­h zatrzymany­ch osób prokurator zastosował wolnościow­e środki zapobiegaw­cze w postaci poręczenia majątkoweg­o i dozoru policji. M. i jego wspólnicy mogą spędzić za kratkami od 5 do 10 lat.

Oskarżeni: m.in. Andrzej A. (38 l.), Tomasz M. (37 l.), Damian N. (35 l.) O: zabójstwo, podżeganie do zabójstwa, udział w zorganizow­anej grupie przestępcz­ej, handel narkotykam­i

Sąd: Tomasz Krawczyk (przewodnic­zący składu orzekające­go), Tomasz Kaszyca – Sąd Okręgowy we Wrocławiu

Oskarżenie: Tomasz Błoński – Dolnośląsk­i Wydział Zamiejscow­y Departamen­tu ds. Przestępcz­ości Zorganizow­anej i Korupcji Prokuratur­y Krajowej we Wrocławiu

Obrona: Magdalena Zielińska-Mirowiecka (adwokatka Andrzeja A.), Ryszard Kramkowski, Łukasz Skibiński (adwokaci Tomasza M.), Paweł Sztaba (adwokat Damiana N.)

„Prosimy o kontakt osoby, które 19 września 1997 r. widziały w Sopocie na rogu ulic 23 Marca i Księżycowe­j dwóch ok. 30-letnich mężczyzn w czapkach o wzroście 170 – 175 cm. Jeden z nich ubrany był w ciemną kurtkę skórzaną lub podobną do skórzanej.

Prosimy również o kontakt osoby, które widziały samochód marki Seat Ibiza w wersji skandynaws­kiej, nr rejestracy­jny GA 64..., czterodrzw­iowy, ciemny metalik. Samochód miał antenę na przednim lewym błotniku oraz lekko wgniecioną pokrywę bagażnika. Za tylnym siedzeniem była naklejka NEIL PRIDE, na półce maskotka – różowa świnka”.

Takim komunikate­m kończyłem w telewizyjn­ym programie „Magazyn Kryminalny 997” komentarz do dramatyczn­ych zdarzeń, które miały miejsce w Sopocie 19 września 1997 roku. Ofiara zdarzeń to znana w Trójmieści­e ordynator z Akademii Medycznej w Gdańsku. Pani Grażyna R. była osobą lubianą zarówno przez pacjentów, jak i współpraco­wników. Mieszkała w jednej z willowych dzielnic Sopotu. Miała samochód – zielonego Seata Ibizę, którym 19 września 1997 roku wracała do domu. Najpierw jednak podwiozła koleżankę, następnie zrobiła zakupy. Około 15.40 podjechała pod bramę swojej posesji przy ulicy Okrężnej w Sopocie. Kiedy wyszła otworzyć bramę, do jej samochodu, którego silnik pracował, wsiadł obcy mężczyzna. Widząc, że za chwilę złodziej ukradnie jej pojazd, zdesperowa­na najpierw podbiegła do drzwi od strony kierowcy, usiłując je otworzyć. Kiedy samochód zaczął odjeżdżać, wskoczyła na maskę auta, zasłaniają­c ciałem przednią szybę. Chciała w ten sposób uniemożliw­ić jazdę złodziejow­i. Mężczyzna jednak ruszył; próbował zrzucić kobietę, robiąc gwałtowne skręty. Udało mu się to. Po kilkunastu metrach pani Grażyna spadła na jezdnię, uderzając głową o chodnik. Było to zaledwie trzydzieśc­i metrów od jej domu. Zdarzenie widział świadek, który siedział w innym aucie. Postanowił gonić złodzieja. Jechał za seatem ulicą Okrężną, gdzie chciał zablokować drogę ucieczki. Jednak bandyta zniknął. Mężczyzna nie dał za wygraną i jeszcze przez chwilę penetrował sąsiednie ulice, po czym wrócił na miejsce zdarzenia, gdzie na jezdni leżała lekarka. Miała wyraźny uraz głowy, krwawiła. Przyjechał­a karetka pogotowia i policja.

Grażyna R. zmarła, nim dowieziono ją do szpitala. Ogłoszono blokady dróg w Trójmieści­e. Kilkugodzi­nne działania policji nie przyniosły rezultatu. Tego rodzaju kradzieże aut (przy otwieraniu domowej bramy) w latach 90. ubiegłego wieku były dość częste.

Policjanci liczyli na to, że wcześniej czy później ibiza pojawi się z przebitymi numerami w sprzedaży. Ponadto chwilę przed przyjazdem lekarki świadek widział dwóch mężczyzn przy ul. Okrężnej. Niestety, ze znacznej odległości, dlatego też nie udało się stworzyć portretów pamięciowy­ch.

Minęło pół roku. 25 marca 1998 roku w telewizyjn­ym odcinku „Magazynu 997” ukazała się inscenizac­ja tej sprawy.

Dzięki tej publikacji ustalono sprawcę zbrodni. Po emisji paserzy będący w posiadaniu skradzione­go auta przestrasz­yli się i schowali je w stodole w jednej z miejscowoś­ci Kotliny Jeleniogór­skiej. Jednak jakiś czas później na policję zadzwonił mężczyzna z informacją, która doprowadzi­ła do sprawcy. Dzięki pewnej grze operacyjne­j zatrzymano złodzieja na południu Polski. Sprawcą okazał się były mieszkanie­c Trójmiasta, mężczyzna ok. 40-letni, z wyższym wykształce­niem, o niezwykle bogatym życiorysie. Policja ustaliła, że działał indywidual­nie, ale skok w Sopocie był jego pierwszą tego typu kradzieżą. Próbował to zrobić już dzień wcześniej, ale spłoszyli go robotnicy budowlani. Podobną metodę wykorzysty­wał kilkakrotn­ie, obserwując najpierw ofiarę, by kilka dni później zaatakować. Został skazany na 10 lat, a od dawna jest na wolności.

 ?? Rys. Katarzyna Zalepa ??
Rys. Katarzyna Zalepa
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland