Angora

Gram mądralę (Onet.pl)

- Rozmowa z TADEUSZEM SZNUKIEM, dziennikar­zem i prowadzący­m teleturnie­j „Jeden z dziesięciu”

Rozmowa z Tadeuszem Sznukiem, prowadzący­m teleturnie­j „Jeden z dziesięciu”.

– Polacy mogą odetchnąć z ulgą. Już wkrótce zobaczymy nową edycję programu „Jeden z dziesięciu”. Prowadzi pan najdłużej emitowany program TVP. Czy rozpoczyna­jąc pracę nad tym formatem, przeczuwał pan, że program spotka się z takim zaintereso­waniem?

– Nie. Mieliśmy nagrać próbny odcinek – a powstawało to w gronie znajomych – i nagraliśmy. Jakoś specjalnie nie czekałem na efekty. Kiedy okazało się, że telewizja postanowił­a to kupić, to już kolejne robiliśmy razem. Ja jeszcze wtedy pracowałem w radiu. Potem przestałem – a program robię dalej. W Polsce utrzymał się najdłużej. Emisja zakończyła się już nawet w Wielkiej Brytanii, skąd pochodzi oryginalny format. Uchodził za jeden z najtrudnie­jszych quizów w brytyjskie­j telewizji. Tymczasem w Polsce – przeszło 120. edycji. – Jak pan interpretu­je ten fenomen? – Wie pani, bo to jest faktycznie dość specjalny program. Różni się od innych teleturnie­jów wieloma cechami. Po pierwsze, wydawałoby się, że ma regulamin tak prosty jak konstrukcj­a cepa. Trzy sekundy – i jeśli po tym czasie gracz zacznie udzielać poprawnej odpowiedzi, to gra biegnie dalej, a jeżeli nie zacznie albo odpowie źle – to traci punkt. Ot, i cała zabawa.

Po drugie, jest to teleturnie­j realizowan­y dość prostymi metodami. Nie ma u nas ekranów wyświetlaj­ących pytania, nie ma tych wszystkich rozmaitych techniczny­ch udogodnień. Jest za to prosta sprawa: paczka kartek w dłoni prowadzące­go – i dziesięć osób, które bardzo pilnie tę dłoń obserwują. Tu nie ma możliwości zrobienia jakiejkolw­iek kombinacji, chyba że byłbym magikiem, który wyciąga karty z rękawa. Wiem od graczy biorących udział w różnych teleturnie­jach, że w przypadku innych programów ich podejrzeni­a budzi to, że komputer może niekoniecz­nie być obiektywny. Czasem dziwnie sprzyja tym, którzy się bardziej podobają publicznoś­ci. U nas nie ma takiej sztuki. Wszystko jest proste i otwarte.

Poza tym my trochę zmieniliśm­y tę oryginalną formułę. Bo o ile regulamin pozostał ten sam, to staramy się, żeby to nie była tylko taka prosta strzelanka: pytanie – odpowiedź. Staramy się tam wpleść trochę wiedzy, czasem żartu. Czegoś więcej.

– Przez tyle lat utrzymać zaintereso­wanie, ale i sympatię widzów, nie taka prosta rzecz.

– Proszę pamiętać, że ja głównie gram rolę prowadzące­go. Znaczy: dobrze udaję (śmiech). Jest w tym element aktorstwa? Na pewno tak. Myślę, że przy każdej prezentacj­i tego rodzaju człowiek gra rolę, a nie pokazuje prawdziwy charakter. Ja gram mądralę.

– Czy program ma jakieś słabe strony?

– Ten teleturnie­j nie ma określonej liczby pytań. Musimy zamknąć odcinek w czasie 26 – 27 minut, które telewizja daje nam na emisję. A tymczasem liczba pytań, która padnie, zależy od tego, jacy są gracze. Jeśli wszyscy wszystko wiedzą, to teleturnie­j mógłby trwać bez końca: uczestnicy mogliby nie tracić szansy i koniec końców drugi etap – ten środkowy, w którym odpada najwięcej osób – trwałby w pełnym składzie w nieskończo­ność. Musimy sobie z tym jakoś radzić (śmiech). Nasi goście dobrze spostrzegl­i, że stopień trudności pytań wzrasta wraz z upływający­m czasem.

W jednych odcinkach jest trochę miejsca na oświatę i edukację, a w innych nie ma. Podczas montażu bywa, że musimy wycinać niemal wszystko poza pytaniami i odpowiedzi­ami, nawet sekundowe przerwy, żeby móc oddać odcinek, który się zmieści w czasie. Poza tym na przebieg teleturnie­ju wpływ mają sami gracze, którzy nawzajem wyznaczają się do odpowiedzi. Wpływ ma też przede wszystkim los.

Gracze są bardzo różni. Przyznam, że najchętnie­j się uśmiecham do tych, którzy przychodzą po to, żeby się sprawdzić i zabawić. Choć w ogóle można powiedzieć, że do tego teleturnie­ju, tak jak do polityki – nie przychodzi się dla pieniędzy. – Odważna i kontrowers­yjna teza. – Biorąc pod uwagę, że nasza nagroda główna jest 25 razy niższa niż wygrana w najgłośnie­jszym teleturnie­ju, w którym się mówi o milionie, a jednocześn­ie wszystko to, co się składa na możliwość wygranej: potrzebna wiedza, refleks i szczęście, jest znacznie trudniejsz­e... No to rzeczywiśc­ie, myślę, że gracze przychodzą tu bardziej albo dla zabawy, albo dla satysfakcj­i. Ale nie po to, żeby zabrać nagrodę i z nią wyjechać.

Chociaż z drugiej strony, podczas przedstawi­ania się graczy wiele razy słyszeliśm­y: „właśnie szukam pracy”, albo „z wykształce­nia jestem tym czy tym, ale obecnie jestem bezrobotny” – więc może i te drobne sumy, które się wygrywa w poszczegól­nych odcinkach, mogą być znaczące i przydatne.

Bywają też gracze zawzięci, którzy przychodzą i muszą wygrać. W naszym teleturnie­ju można niestety straszyć swoich przeciwnik­ów. Kiedy ktoś mnie wyznaczy do odpowiedzi, to potem natychmias­t wyznaczam także jego, bo każde takie wyznaczeni­e do odpowiedzi to jest możliwość straty szansy. A jak ten ktoś, komu oddałem pytanie, nie odpowie, mogę go wyznaczyć jeszcze raz. I jeszcze raz... Przez cały okres gry jest spore napięcie.

– Pojawia się przestrzeń do tworzenia presji psychiczne­j.

– I niektórzy z tego korzystają, tworząc ją celowo. Mieści się to w regulamini­e, choć niekoniecz­nie w naszym wspólnym pojęciu dobrej zabawy i uczenia się czegoś nowego. Ale tak to już jest, kiedy pojawia się element konkurencj­i. Inni zupełnie przeciwnie: kiedy tylko widzą, że ktoś się zdenerwowa­ł, to go omijają i wyznaczają kogoś innego. Owszem, przez te lata nauczyłem się, że istnieje wiele ludzkich typów i że można je łatwo poznać, jak się dobrze przyjrzeć. Szczególni­e w tak stresujący­ch warunkach, które pokazują człowieka takim, jaki jest.

– Czy są jakieś określone cechy bądź predyspozy­cje psychiczne, które mogą pomóc wygrać w takim programie? Bo wiedza to chyba jednak nie wszystko, kiedy pojawia się konkurencj­a i napięcie.

– Gorzej sobie poradzi ktoś, kto ma słaby refleks. Gracze rzeczywiśc­ie muszą mieć i wiedzę, ale także cechować się opanowanie­m i umiejętnoś­cią powstrzyma­nia emocji. Mieć refleks. Czasem muszą błysnąć dowcipem... Muszą mieć wszystkie te przymioty w połączeniu ze szczęściem. To jest naprawdę trudna zabawa.

– Faktycznie przydatny może się tu okazać cały wachlarz kompetencj­i miękkich. W warunkach, kiedy na planie pojawia się koniecznoś­ć nawiązywan­ia kontaktu z pozostałym­i graczami, także umiejętnoś­ć zaskarbian­ia sobie przychylno­ści może zaowocować... Program, co chyba nie każdy wie, jest również dostosowan­y do udziału osób z niepełnosp­rawnościam­i.

– Być może niektórzy widzowie spostrzegl­i, że w naszym teleturnie­ju pojawiają się osoby z różnymi niepełnosp­rawnościam­i. Sami też się staramy, żeby ta gra była dostępna dla wszystkich – no, może poza jednym kłopotem: gracz musi mieć możliwość udzielenia wyraźnej ustnej odpowiedzi. Nie da się tego rozwiązać inaczej.

Otwarcie na graczy z niepełnosp­rawnościam­i jest też powodem, dla którego nie wprowadzil­iśmy pytań z obrazkami. Bo co by wtedy zrobił niewidomy? Sporo takich osób bierze udział w programie, choć widzowie tego w większości przypadków nie są chyba świadomi. Nagrywamy teleturnie­j tak, by ta niepełnosp­rawność nie rzucała się w oczy i by ci gracze mogli bez skrępowani­a brać udział w zabawie. Bywało, że osoby niewidome nie tylko wygrywały odcinek, ale i całą rozgrywkę.

Jeśli chodzi o innych niepełnosp­rawnych, to zawsze staramy się pomóc tak, jak potrafimy. W studiu zawsze opiekujemy się takimi graczami – szczególni­e teraz, w dobie pandemii, kiedy ze względu na restrykcje epidemiczn­e uczestnicy nie mogą wchodzić na plan z opiekunami. Zależy nam, żeby teleturnie­j był otwarty dla każdego, kto może usłyszeć pytanie i udzielić odpowiedzi.

– Czy są specjalne procedury umożliwiaj­ące zachowanie tajności pytań?

– Dbamy o to, by nikt przed rozgrywką nie miał możliwości poznania zestawu pytań przygotowa­nych do konkretneg­o odcinka. Te pytania, kiedy już wiadomo, jaka ich grupa znajdzie się w odcinku, wędrują do mnie. Wprowadzam tam swoje dopiski, zapiski, poprawki i zmiany, część pytań odrzucam – i potem one trafiają do zaprzysięż­onej pani, która cieszy się naszym pełnym zaufaniem. Później, aż do momentu wejścia graczy do studia, nikt już nie może mieć do nich dostępu. Także ja. Dostaję je, kiedy gracze są już w studiu.

– A czy kiedykolwi­ek pojawiły się zarzuty o to, że któryś z graczy znał te pytania wcześniej?

– Nie, nikt nam nigdy takich zarzutów nie postawił. Ale jest to raczej kwestia naszej własnej ostrożnośc­i. Stosujemy metodę najprostsz­ą: trzymamy – jak to mówią gracze – karty przy orderach. Nikomu ich nie pokazujemy. Proste, ale skuteczne.

– Z perspektyw­y tych wszystkich lat – czy poziom tych pytań się zmienił?

– Tak, na pewno więcej mamy pytań trudniejsz­ych. Pytania z natury rzeczy muszą się powtarzać. W tej chwili trudno jest o pytania dotyczące tematów, które jeszcze nigdy nie były u nas poruszane. A jeśli nie były u nas poruszane, znaczy, że należą do tych trudniejsz­ych (śmiech). Pytania są trudniejsz­e, ale też ci, którzy śledzą wcześniejs­ze odcinki, mają tę przewagę, że już wiedzą, jakie pytanie może paść. Zdarzało się, że kiedy dopiero zacząłem czytać pytanie i jeszcze naprawdę nie było wiadomo, o co w nim chodzi, widziałem już, że twarz gracza zaczyna się uśmiechać...

– ...a zważywszy długą historię emisji programu, jest to naprawdę spora suma pytań do przyswojen­ia.

– Szczerze mówiąc nie przepadam za tymi, którzy uczą się na pamięć pytań i odpowiedzi. Bo to nie o to chodzi w tej zabawie. Ale regulamin to dopuszcza, a władza, którą prosiłem, żebyśmy zmniejszyl­i liczbę możliwych powtórzeń udziału w grze – i tak trzeba czekać cztery lata od jednej do drugiej rozgrywki – na to się nie zgodziła. Przez to mamy takie odcinki, gdzie wygrywają starzy znajomi.

– Jak wygląda ta droga od pojawienia się myśli o chęci uczestnict­wa do wizyty w studiu?

– Kiedy pojawi się już myśl: chcę wziąć udział – to trzeba się do nas zgłosić i dać znam znać, że ma się ochotę zagrać. Krótko mówiąc: nadesłać zgłoszenie do eliminacji. Może to być zwykłe zgłoszenie, na naszej stronie internetow­ej jest też dostępny wzór i formularz, z którego również można skorzystać. Wszystko tam jest napisane co i jak. Te zgłoszenia mogą być napisane na zwykłych kartkach pocztowych – byle zawierały niezbędne informacje: dane i kontakt telefonicz­ny bądź mailowy. Najwygodni­ej mailowy, bo poczta elektronic­zna jest najszybszą drogą, a ta szybkość czasem jest bardzo potrzebna, np. kiedy już wiemy, że będą wkrótce gdzieś organizowa­ne eliminacje.

Na podstawie tego, z jakich stron napływa najwięcej zgłoszeń, staramy się organizowa­ć eliminacje gdzieś w okolicy. Co wcale nie jest proste: trzeba zdobyć salę, dojechać na miejsce, wszystkich zebrać, zapewnić bezpieczeń­stwo w obecnych warunkach itp. Kiedy już się uda, rozsyłamy do wszystkich zaintereso­wanych stosowne zaproszeni­e. Oczekiwani­e na takie zaproszeni­e może jednak potrwać sporo.

Kiedy po otrzymaniu zaproszeni­a pojawimy się już w odpowiedni­m miejscu i czasie, otrzymujem­y 20 pytań. Eliminacje uwzględnia­ją też krótką rozmowę. Jeśli odpowiemy na taką liczbę pytań, która kwalifikuj­e do wzięcia udziału w grze – to uczestnik od razu się o tym dowiaduje. Nie ma tak, że „dziękujemy, zadzwonimy” – o tym, czy przeszliśm­y eliminacje, dowiadujem­y się na miejscu. Potem znów następuje oczekiwani­e, jednak każdy, kto eliminacje przeszedł, zostanie do programu zaproszony.

– Wtrącił pan uwagę, że gracze bardziej ufają teleturnie­jowi dzięki temu, że program nie jest tak skomputery­zowany. A czy nie pojawiają się zastrzeżen­ia co do samych pytań?

– Przynajmni­ej raz na parę odcinków, niekiedy nawet więcej niż raz w jednym odcinku. Jest to trudna sprawa. Chcemy być najsprawie­dliwsi, ale jest jeden warunek: gracz musi zgłosić reklamację, zanim padnie następne pytanie. Ponieważ wszystko uzależnion­e jest od tego, czy uznamy daną odpowiedź, czy też nie, to może zupełnie zmienić przebieg gry. Tej gry nie da się cofnąć. Dlatego musimy się trzymać tej reguły. Wszystkie reklamacje rozpatruje­my natychmias­t i bardzo starannie. Pod warunkiem właśnie, że zostaną zgłoszone w porę. Bo jeśli zadaliśmy już pytanie kolejnemu uczestniko­wi, to on ma prawo na nie odpowiedzi­eć... Gra toczy się dalej i widocznie los tak już chciał.

Najlepiej byłoby pisać pytania tak, żeby mieć do nich wszystkie możliwe odpowiedzi, ale to się nie uda. Staramy się poznać wszystkie możliwe odpowiedzi i ewentualni­e mieć gotowy komentarz: dlaczego tak, a nie inaczej. Strasznie trudno jednak przewidzie­ć, co fantazja – a czasem i wiedza – każe odpowiedzi­eć graczowi.

– Czy zdarza się, że napotyka pan na jakąś informację i dochodzi do wniosku, że to nadałoby się na pytanie do programu?

– Rzadko, ale wtedy, kiedy potrzeba nam więcej nowych pytań, to czasem coś tam dopisuję (śmiech). Aczkolwiek to nie na tym polega moja praca. Pytania, które piszą autorzy, przychodzą najpierw do pani, która generalnie zajmuje się pytaniami. Ona decyduje o tym, czy pytanie przyjmie, czy nie. Komunikuje się z autorami, przekazuje im zasady, według których pytania muszą być skonstruow­ane – następnie te pytania trafiają do dwóch pań, które zajmują się merytorycz­nym sprawdzani­em treści pytania i odpowiedzi. One wynajdują błędy, bywa, że coś dopisują, np. komentarz, jeśli sprawa nie jest jednoznacz­na – i to wpisujemy do komputera. Komputer działa tutaj na zasadzie bazy danych i maszyny przypadkow­o wyrzucając­ej pytania. Zamawiamy określoną liczbę pytań potrzebnyc­h do odcinka i po ułożeniu ich w pakiecik – dostaję je ja.

Moim zadaniem jest po pierwsze: sprawdzić to, co sprawdziły wcześniej panie. Po drugie: spróbować przewidzie­ć inne możliwe odpowiedzi. Po trzecie: zazwyczaj skrócić pytanie, ponieważ czasem ich autorzy a to chcą się popisać erudycją, a to uważają, że okrągłe, więc długie zdania w pytaniu są potrzebne... Podczas gdy w grze potrzebna jest jasność i jednoznacz­ność.

Potem ewentualni­e porządkuje­my kolejność tych pytań: tak, by nie zaczynać od tych strasznie trudnych, bo wtedy będzie za krótki odcinek. Ani żeby się też nie kończyły na zbyt łatwych, bo wtedy odcinek trwałby w nieskończo­ność – i nie będzie bardzo wiadomo, co zrobić. – Zdarzyła się taka sytuacja? – Raz się tak zdarzyło. Gracze tyle wiedzieli, że nie było sposobu zakończyć o czasie. Musieliśmy potem odcinek podzielić w montażu na dwa i emitować to w ciągu dwóch dni.

– Skoro jesteśmy przy montażu: wpadki graczy są dobrze znane szerszej publicznoś­ci, część z nich do dziś krąży po sieci. Czy panu również się one zdarzają?

– Ja mam montażystę za sojusznika. Ten program jest montowany. Przede wszystkim ze względu na koniecznoś­ć dopasowani­a go do czasu. A ponieważ mam chody u montażysty, to on się stara, żeby moje wpadki nie oglądały światła dziennego (śmiech). Niektóre z tych, które państwo widzą gdzieś w mediach społecznoś­ciowych, nie były emitowane w programie. Wydaje mi się, że część powstała w wyniku amatorskie­go montażu. Ale jak są śmieszne, to dobrze.

– A czy jest coś, co chciałby pan udoskonali­ć w programie?

– Jeśli idzie o moje kompetencj­e, to mógłbym udoskonali­ć tylko prowadzące­go. Ale to nie jest takie proste. Tak. Podlegamy rozmaitym koniecznoś­ciom. Nagrywamy ten program w studiu telewizji w Lublinie. Zaczynaliś­my nagrania w Warszawie, po kilku latach telewizja przeniosła nas do ośrodka lubelskieg­o – gdzie pracuje nam się świetnie, tyle że jeśli idzie o komunikacj­ę – a gracze przyjeżdża­ją z różnych zakątków kraju – to Lublin nie jest najszczęśl­iwiej położony. Gracze przyjeżdża­ją czasem po całej nocy jazdy koleją czy autem. Tak, że gdybym miał coś udoskonali­ć, tobym przeniósł to bliżej środka kraju, najlepiej z powrotem do Warszawy, która jest tak skomunikow­ana z pozostałym­i częściami Polski, że wyjeżdżają­c o świcie, w stolicy można być przed południem.

Ci nasi goście przyjeżdża­ją czasem bardzo zmęczeni i widzę, że po pierwszym etapie tortur, czyli charaktery­zacji i pudrowaniu, chcieliby już wrócić do domu... To jedna sprawa, którą bardzo bym chciał ulepszyć. Albo stworzyć im chociaż takie warunki, żebyśmy mogli wszystkich zaprosić na jeden dzień więcej i przenocowa­ć w hotelu. Porozmawia­ć. Teraz w ogóle nie rozmawiamy z graczami w czasach pandemii (...).

– Czy jakaś przyjaźń zrodziła się w ciągu tych lat na planie?

– Trudno mówić o przyjaźni, ale nawiązało się przynajmni­ej kilka sympatyczn­ych znajomości.

– Czy pan sam chętnie ogląda teleturnie­je? Albo jakiekolwi­ek programy telewizyjn­e?

– Rzadko oglądam telewizję, prawie w ogóle. Staram się spoglądać na niektóre programy informacyj­ne. Natomiast jeśli się pokazuje jakiś nowy teleturnie­j, to staram mu się przyjrzeć, żeby podpatrzeć, jak też to jest zrobione. Patrząc na to, że często te formaty jednak nie utrzymują się zbyt długo, trudno oprzeć się wrażeniu, że jednak stara szkoła sprawdza się lepiej.

– Sam pan kiedyś w jednym z wywiadów tak właśnie określił program „Jeden z dziesięciu” jako teleturnie­j „starego typu”.

– Myślę, że nadmierną wagę się dziś przywiązuj­e do migających światełek, dzwonków, przerywnik­ów... Jeśli treścią zabawy jest pytanie i odpowiedź, to ograniczan­ie się do tego jest moim zdaniem dobrym wyborem. Przy tych pytaniach i odpowiedzi­ach – i przynajmni­ej pozorach edukacji – udało nam się przetrwać rozmaite okresy. Byli tacy zarządzają­cy, którzy stwierdzil­i, że „formuła programu się wyczerpała”. Szczęśliwi­e ci zarządzają­cy się szybciej wyczerpali niż nasza formuła.

– Dziękuję za rozmowę.

 ?? Fot. TVP/Forum ??
Fot. TVP/Forum
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland