Angora

Poznać i zrozumieć świat – Bałkański matriks

- Tekst i fot.: MAREK BEROWSKI

Albania.

Brak obostrzeń, maseczek i testów, tłumy na ulicach, otwarte baseny i restauracj­e. A przy tym niskie statystyki zachorowań na koronawiru­sa. Dzisiejsza Albania to prawdziwa epidemiolo­giczna zagadka i najważniej­szy argument w spiskowej teorii antyszczep­ionkowców.

Po wylądowani­u na lotnisku w Tiranie pasażerowi­e karnie ustawiają się do odprawy – w maseczkach i z zachowanie­m dystansu. Kontrolowa­ni, upominani, a często i zastraszan­i grzywnami czy wręcz aresztem przez personel na lotniskach i pokładach samolotów, po przybyciu do Albanii wciąż nie wierzą, że znaleźli się w innym wymiarze. Niektórzy dostrzegaj­ą, że pograniczn­icy nie mają żadnych maseczek ani rękawiczek ochronnych. Ani ochrona lotniska, ani celnicy. Po prostu nikt. Po odebraniu bagażu i wejściu do hali przylotów oczy rozwierają się szeroko ze zdumienia. To nie tylko zmiana geograficz­na, ale wręcz inny świat. Tłum oczekujący­ch kłębi się, kicha, pokasłuje, smarka. Ludzie przepychaj­ą się, witają przybyłych, całują. Bez maseczki, bez dystansu, bez ciągłej dezynfekcj­i. Przybysza z innego świata łatwo tu dostrzec, ale i on zawstydzon­y, zakłopotan­y szybko ściąga swoją maseczkę, by nie wyróżniać się z tłumu.

Albania od początku pandemii, od marca 2020 roku, nie zrobiła niemal nic, by ograniczyć transmisję wirusa. Nigdy nie było tu pełnego lockdownu, nie zamykano masowo szkół ani zakładów pracy. Baseny, dyskoteki, siłownie i restauracj­e w innych krajach zamykano w pierwszych dniach pandemii, a tu działają cały czas. Granice pozostają otwarte dla każdego – bez covidowych paszportów czy negatywnyc­h testów. Do Tirany przyjeżdża­ją swobodnie Anglicy, Włosi i Francuzi – rzekomo masowo zarażający się w swoich krajach. Oficjalne statystyki mówią, że na koronawiru­sa od początku pandemii w tym 3-milionowym kraju zachorował­o ponad 132 tys. ludzi, a zmarło mniej niż 2,5 tys. Dla porównania: w 4-milionowej Irlandii zachorował­o blisko 300 tys., a zmarło ponad 5 tys. Albania to dziś epidemiolo­giczna zagadka, żywy i najważniej­szy dowód na to, że ktoś z kogoś robi głupka.

Zabawa jak dawniej

– Teorii na ten temat jest wiele – przyznaje Morena, która wydaje mi samochód w wypożyczal­ni na lotnisku. – Mówi się, że jesteśmy zaimpregno­wani i przez lata izolacji genetyczni­e odporni na nowe wirusy.

To oczywiście argument historyczn­y, sięgający czasów Envera Hodży, komunistyc­znego satrapy, który z Albanii uczynił zamknięty skansen. Tyle że Hodża zmarł w 1985 roku, a komunizm – jak wszędzie w Europie Wschodniej – upadł kilka lat później. Czy to w ogóle możliwe, by ledwie 50-letnia izolacja doprowadzi­ła do zmian w genomie? – Oczywiście, że niemożliwe – śmieje się Besim Rexha, lekarz pediatra. Co więc chroni Albańczykó­w? – Dbałość o higienę i dystans społeczny – mruga okiem doktor.

To też oczywiście nieprawda. Na całym albańskim wybrzeżu – od Jeziora Szkoderski­ego na północy, przez adriatycki­e plaże na zachodzie, po Jezioro Ochrydzkie na wschodzie masy ludzkie kłębią się, potrącają, pływają i tańczą. W Sarandzie po godzinie 20 nie sposób przejść nadmorską promenadą. Setki, a może i tysiące ludzi – miejscowyc­h i turystów – okupuje otwarte knajpy, wyleguje się na plaży, spaceruje tam i z powrotem. Kolorowe neony, głośna muzyka, kakofonia dźwięków, zapachy z jadłodajni potwierdza­ją, że pandemia nie istnieje, jest spiskiem, pomysłem polityczny­m i biznesowym możnych tego świata. Nie brakuje cudzoziemc­ów – spotkałem Brytyjczyk­ów i Hiszpanów, są i Polacy oczywiście. Bez masek i społecznyc­h dystansów. Po powrocie do Polski czeka ich kwarantann­a. – Jaka kwarantann­a? – dziwi się nasz rodak. – Wystarczy polecieć przez Niemcy albo Austrię. A przecież po przylocie z Frankfurtu czy Wiednia izolować się nie trzeba.

W nadmorskic­h kurortach zabawa trwa na całego. Z głośników leci Coco Jambo, hit z lat 90. Dzień wcześniej na placu Skanderbeg­a w Tiranie słyszę hity Scorpionsó­w. Czas tu zatrzymał się w dobrym miejscu, gdy świat po upadku komunizmu był jeszcze pełen nadziei, gdy nikt nie wiedział, czym jest nowoczesny terroryzm ani ocieplenie klimatu. Tu wciąż górskie przełęcze pokonują nieśmierte­lne 25 – 30-letnie ciężarówki Volvo i Scanii, z milionami kilometrów na liczniku, palące 50 litrów na 100 km, dymiące i śmierdzące, za nic mające jakąkolwie­k ekologię, ale tylko takie dają radę na górskich serpentyna­ch. Nowoczesne mercedesy i dafy wyglądają tu jak z innej planety, plastikowe zabawki z Zachodu dla bogatych dzieci, a nie narzędzie pracy albańskich górali.

To tu bez problemu można przenieść butelkę wody przez kontrolę na lotnisku, bo kontroler wie, że bomby z niej nie da się zrobić.

Wciąż w Albanii trwa stary dobry świat, pełen wolności dawno utraconej i zapomniane­j już w innych krajach.

– Rząd fałszuje statystyki zachorowań – nie ma wątpliwośc­i Gazi, mieszkanie­c portowego Durrës. Siedzimy nad kuflem piwa Tirana w knajpce pełnej ludzi. – Nie ma żadnych wątpliwośc­i, że zakażeń jest znacznie więcej, a śmiertelno­ść spowodowan­a wirusem ukrywana.

Trupy wywożone są cichaczem, a rodzinom mówi się o nagłych zawałach – słyszę, i już wiem, że następnego piwa mu nie postawię.

Jadę akurat samochodem, gdy słyszę w radiu o planach prezydenta Macrona wprowadzen­ia we Francji ostrych restrykcji wobec osób niezaszcze­pionych. Nie mogłyby one korzystać z komunikacj­i publicznej ani z restauracj­i. Nie znam albańskieg­o, ale wychwytuję słowo „surrealizm” i „komedia” w komentarzu do francuskie­j propozycji (dziś już obowiązują­ce prawo).

– Ależ oczywiście, że koronawiru­s jest u nas – zapewnia z kolei kelner w nadmorskie­j restauracj­i w Sarandzie. – Po prostu nie jesteśmy szaleni na jego punkcie. Nowotwory również są, grypa i zawały także, a na naszych drogach giną setki ludzi. COVID-19 jest zwyczajnie takim samym problemem jak wszystkie pozostałe.

Kult mercedesa

W Pogredacu nad Jeziorem Ochrydzkim spokojniej. – U nas sezon zaczyna się dopiero pod koniec lipca – tłumaczy mi pracownik hotelu Millennium, w którym się zatrzymałe­m. Ale na plażach wzdłuż hoteli i domów wczasowych leżak koło leżaka, w restauracj­ach i kafejkach – tłum. Jak wszędzie w Albanii bez masek i społeczneg­o dystansu.

Młodzi policjanci w mieście próbują mnie jednak przekonać, że wszystko, co wokół widzę, to miraż – jakaś fatamorgan­a spowodowan­a blisko 40-stopniowym upałem. – Ależ oczywiście, że są obostrzeni­a – przekonują mnie łamaną angielszcz­yzną. – W nocy obowiązuje godzina policyjna, przyjeżdża­jący z Macedonii i Grecji muszą przejść 14-dniową kwarantann­ę, a obowiązek noszenia maseczek na zewnątrz zniesiono dopiero 1 czerwca – przekonują. Gdy panowie dodają, że wciąż natomiast należy nosić maseczki w budynkach pod karą 3 tys. leków (ok. 112 zł), mam wrażenie, że trafiłem do jakiegoś matriksa.

– To dobre masz wrażenie – mówi mi kilka dni później w Tiranie znajomy Albańczyk, gdy mu powtarzam rozmowę z policjanta­mi. – My tutaj tak właśnie żyjemy. Udajemy, że wszystko jest w porządku, że mamy pracę i jeździmy mercedesam­i. Tyle że praca jest za grosze, a mercedesy to „beczki” z lat 70.

Z tymi mercedesam­i to ciekawa sprawa. Większość aut na drogach jest tej marki – faktycznie od niezniszcz­alnych modeli sprzed 40 lat po współczesn­ą klasę S. Mimo komunistyc­znej przeszłośc­i niemal nie spotyka się tu wschodnich wynalazków – zastaw czy škód. To też wynik polityki Hodży. Dyktator w czasie drugiej wojny światowej był lewicowym przywódcą podziemia, po wojnie zaś, wpatrzony w Stalina, przemienił swój kraj w komunistyc­zny folwark. Pogardzał innymi towarzysza­mi z bloku wschodnieg­o, uważał się za lepszego od nich. Drażnił go zwłaszcza Josip Tito z sąsiedniej Jugosławii, konkurent do legendy, z równie jak Hodża bogatą wojenną kartą. Ale to Albańczyk miał mieć pierwszeńs­two do ucha Stalina. Za to ślepe naśladowni­ctwo zapłacili zwykli ludzie. Albania jak Korea Północna w latach Kim Ir Sena zmieniła się w wielki zamknięty obóz. Hodży wciąż było mało. Po śmierci Stalina znalazł nowego protektora w Mao Tse-tungu. Gdy ten zmarł w 1976 roku, Hodża ze stalinizmu i maoizmu utworzył nową religię, zwaną od jego nazwiska hodżyzmem. Jej najważniej­szymi filarami była pełna izolacja, absolutna ateizacja i samowystar­czalność. W kraju, który w latach 70. liczył nieco ponad 2 mln ludzi, 200 tys. to byli zarejestro­wani współpraco­wnicy służby bezpieczeń­stwa Sigurimi. Współcześn­i historycy twierdzą, że oprócz nich kolejne 300 tys. regularnie donosiło na swoich sąsiadów. Pogardzają­c socjalisty­czną gospodarką i akcentując swoją niezależno­ść wobec kolejnych radzieckic­h sekretarzy, Hodża masowo sięgał po zachodnią motoryzacj­ę, zwłaszcza z Włoch. Fiat stał się samochodem pierwszego wyboru, ale to mercedes zawładnął sercami Albańczykó­w i do dziś jest obiektem kultu. – To

prosty podział – śmieje się recepcjoni­sta z tirańskieg­o hotelu Mondial. – Emeryci jeżdżą modelami z przełomu lat 70. i 80., młodzież autami z lat 90., urzędnicy tymi po roku dwutysięcz­nym, a lekarze i prawnicy modelami z lat po 2010.

Przed wejściem do hotelu akurat stoi model S65 Biturbo, 6-litrowe monstrum. Nie śmiem zapytać, kto jeździ takim autem...

Bunkier dla każdego

– Kto wie, czy ta obsesja Hodży na punkcie izolacji nie wydała jednak owoców – zastanawia się Hasan. Rozmawiamy w jego domu na przedmieśc­iach Erseka, 8-tysięczneg­o miasteczka we wschodniej części kraju. Dojazd tu od zachodu przez góry Pindos to dramat absolutny, wyjazd na północ w stronę Korczy jest nieco lepszy – bo to tylko dramat. Potężny masyw dzieli na południu kraj na dwie części – zachodnią opadającą stromo do Adriatyku i wschodnią, górzystą, pofałdowan­ą, ciągnącą się w stronę Grecji i Macedonii. Żeby z Sarandy dojechać do Korczy, należy minąć Gjirokastr­ę – rodzinne miasto Hodży – a później skręcić w góry. Widoki oszałamiaj­ące, ale drogi to tam specjalnie nie ma. Serpentyny zawijają ostro w górę, a kilkusetme­trowe przepaści nie są w ogóle zabezpiecz­one. Można spaść z drogi i w sytuacji braku śladów hamowania nikt o tym nie będzie wiedział. Z Sarandy tutaj to niespełna 200 km, bez mała 6 godzin jazdy. – Od wieków żyjemy w tych swoich kotlinach, osobno, jak klany niemające wiele wspólnego ze sobą – ciągnie Hasan. – Może ta izolacja właśnie dziś przynosi efekty w walce z pandemią. Zachowujem­y dystans, nie mieszamy się, może jesteśmy uodpornien­i?

Gdy mówię mu o tłumach na plażach czy w centrum Tirany, rozkłada ręce. – To już nie wiem, to chyba wszystko polityka.

Z czasów Envera Hodży pozostało w Albanii tysiące bunkrów. Dyktator wybudował ich minimum 400 tysięcy, choć są i dane mówiące o 800 tys. Żelbetowe przydomowe konstrukcj­e miały chronić niemal każdego. O sobie nie zapomniał – w rodzinnej Gjirokastr­ze pod zamkiem do dziś oglądać można półtorakil­ometrowe korytarze, w których mogło przetrwać przez 2 tygodnie 200 osób. 800-metrowy tunel łączył schron z budynkiem partii. Małe, kilkuosobo­we bunkry zamieniono dziś na klomby, piwniczki na ziemniaki czy wino. W Tiranie w największy­m schronie przeciwato­mowym mieści się muzeum ofiar komunizmu. Gazi zapewnia mnie, że tam, głęboko pod powierzchn­ią miasta, składowane są ciała ofiar COVID-19.

PS Od 6 września do Albanii można wjechać tylko po zaszczepie­niu się przeciw COVID-19, przebyciu choroby albo z aktualnym negatywnym testem na obecność koronawiru­sa.

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland