Poznać i zrozumieć świat – Bałkański matriks
Albania.
Brak obostrzeń, maseczek i testów, tłumy na ulicach, otwarte baseny i restauracje. A przy tym niskie statystyki zachorowań na koronawirusa. Dzisiejsza Albania to prawdziwa epidemiologiczna zagadka i najważniejszy argument w spiskowej teorii antyszczepionkowców.
Po wylądowaniu na lotnisku w Tiranie pasażerowie karnie ustawiają się do odprawy – w maseczkach i z zachowaniem dystansu. Kontrolowani, upominani, a często i zastraszani grzywnami czy wręcz aresztem przez personel na lotniskach i pokładach samolotów, po przybyciu do Albanii wciąż nie wierzą, że znaleźli się w innym wymiarze. Niektórzy dostrzegają, że pogranicznicy nie mają żadnych maseczek ani rękawiczek ochronnych. Ani ochrona lotniska, ani celnicy. Po prostu nikt. Po odebraniu bagażu i wejściu do hali przylotów oczy rozwierają się szeroko ze zdumienia. To nie tylko zmiana geograficzna, ale wręcz inny świat. Tłum oczekujących kłębi się, kicha, pokasłuje, smarka. Ludzie przepychają się, witają przybyłych, całują. Bez maseczki, bez dystansu, bez ciągłej dezynfekcji. Przybysza z innego świata łatwo tu dostrzec, ale i on zawstydzony, zakłopotany szybko ściąga swoją maseczkę, by nie wyróżniać się z tłumu.
Albania od początku pandemii, od marca 2020 roku, nie zrobiła niemal nic, by ograniczyć transmisję wirusa. Nigdy nie było tu pełnego lockdownu, nie zamykano masowo szkół ani zakładów pracy. Baseny, dyskoteki, siłownie i restauracje w innych krajach zamykano w pierwszych dniach pandemii, a tu działają cały czas. Granice pozostają otwarte dla każdego – bez covidowych paszportów czy negatywnych testów. Do Tirany przyjeżdżają swobodnie Anglicy, Włosi i Francuzi – rzekomo masowo zarażający się w swoich krajach. Oficjalne statystyki mówią, że na koronawirusa od początku pandemii w tym 3-milionowym kraju zachorowało ponad 132 tys. ludzi, a zmarło mniej niż 2,5 tys. Dla porównania: w 4-milionowej Irlandii zachorowało blisko 300 tys., a zmarło ponad 5 tys. Albania to dziś epidemiologiczna zagadka, żywy i najważniejszy dowód na to, że ktoś z kogoś robi głupka.
Zabawa jak dawniej
– Teorii na ten temat jest wiele – przyznaje Morena, która wydaje mi samochód w wypożyczalni na lotnisku. – Mówi się, że jesteśmy zaimpregnowani i przez lata izolacji genetycznie odporni na nowe wirusy.
To oczywiście argument historyczny, sięgający czasów Envera Hodży, komunistycznego satrapy, który z Albanii uczynił zamknięty skansen. Tyle że Hodża zmarł w 1985 roku, a komunizm – jak wszędzie w Europie Wschodniej – upadł kilka lat później. Czy to w ogóle możliwe, by ledwie 50-letnia izolacja doprowadziła do zmian w genomie? – Oczywiście, że niemożliwe – śmieje się Besim Rexha, lekarz pediatra. Co więc chroni Albańczyków? – Dbałość o higienę i dystans społeczny – mruga okiem doktor.
To też oczywiście nieprawda. Na całym albańskim wybrzeżu – od Jeziora Szkoderskiego na północy, przez adriatyckie plaże na zachodzie, po Jezioro Ochrydzkie na wschodzie masy ludzkie kłębią się, potrącają, pływają i tańczą. W Sarandzie po godzinie 20 nie sposób przejść nadmorską promenadą. Setki, a może i tysiące ludzi – miejscowych i turystów – okupuje otwarte knajpy, wyleguje się na plaży, spaceruje tam i z powrotem. Kolorowe neony, głośna muzyka, kakofonia dźwięków, zapachy z jadłodajni potwierdzają, że pandemia nie istnieje, jest spiskiem, pomysłem politycznym i biznesowym możnych tego świata. Nie brakuje cudzoziemców – spotkałem Brytyjczyków i Hiszpanów, są i Polacy oczywiście. Bez masek i społecznych dystansów. Po powrocie do Polski czeka ich kwarantanna. – Jaka kwarantanna? – dziwi się nasz rodak. – Wystarczy polecieć przez Niemcy albo Austrię. A przecież po przylocie z Frankfurtu czy Wiednia izolować się nie trzeba.
W nadmorskich kurortach zabawa trwa na całego. Z głośników leci Coco Jambo, hit z lat 90. Dzień wcześniej na placu Skanderbega w Tiranie słyszę hity Scorpionsów. Czas tu zatrzymał się w dobrym miejscu, gdy świat po upadku komunizmu był jeszcze pełen nadziei, gdy nikt nie wiedział, czym jest nowoczesny terroryzm ani ocieplenie klimatu. Tu wciąż górskie przełęcze pokonują nieśmiertelne 25 – 30-letnie ciężarówki Volvo i Scanii, z milionami kilometrów na liczniku, palące 50 litrów na 100 km, dymiące i śmierdzące, za nic mające jakąkolwiek ekologię, ale tylko takie dają radę na górskich serpentynach. Nowoczesne mercedesy i dafy wyglądają tu jak z innej planety, plastikowe zabawki z Zachodu dla bogatych dzieci, a nie narzędzie pracy albańskich górali.
To tu bez problemu można przenieść butelkę wody przez kontrolę na lotnisku, bo kontroler wie, że bomby z niej nie da się zrobić.
Wciąż w Albanii trwa stary dobry świat, pełen wolności dawno utraconej i zapomnianej już w innych krajach.
– Rząd fałszuje statystyki zachorowań – nie ma wątpliwości Gazi, mieszkaniec portowego Durrës. Siedzimy nad kuflem piwa Tirana w knajpce pełnej ludzi. – Nie ma żadnych wątpliwości, że zakażeń jest znacznie więcej, a śmiertelność spowodowana wirusem ukrywana.
Trupy wywożone są cichaczem, a rodzinom mówi się o nagłych zawałach – słyszę, i już wiem, że następnego piwa mu nie postawię.
Jadę akurat samochodem, gdy słyszę w radiu o planach prezydenta Macrona wprowadzenia we Francji ostrych restrykcji wobec osób niezaszczepionych. Nie mogłyby one korzystać z komunikacji publicznej ani z restauracji. Nie znam albańskiego, ale wychwytuję słowo „surrealizm” i „komedia” w komentarzu do francuskiej propozycji (dziś już obowiązujące prawo).
– Ależ oczywiście, że koronawirus jest u nas – zapewnia z kolei kelner w nadmorskiej restauracji w Sarandzie. – Po prostu nie jesteśmy szaleni na jego punkcie. Nowotwory również są, grypa i zawały także, a na naszych drogach giną setki ludzi. COVID-19 jest zwyczajnie takim samym problemem jak wszystkie pozostałe.
Kult mercedesa
W Pogredacu nad Jeziorem Ochrydzkim spokojniej. – U nas sezon zaczyna się dopiero pod koniec lipca – tłumaczy mi pracownik hotelu Millennium, w którym się zatrzymałem. Ale na plażach wzdłuż hoteli i domów wczasowych leżak koło leżaka, w restauracjach i kafejkach – tłum. Jak wszędzie w Albanii bez masek i społecznego dystansu.
Młodzi policjanci w mieście próbują mnie jednak przekonać, że wszystko, co wokół widzę, to miraż – jakaś fatamorgana spowodowana blisko 40-stopniowym upałem. – Ależ oczywiście, że są obostrzenia – przekonują mnie łamaną angielszczyzną. – W nocy obowiązuje godzina policyjna, przyjeżdżający z Macedonii i Grecji muszą przejść 14-dniową kwarantannę, a obowiązek noszenia maseczek na zewnątrz zniesiono dopiero 1 czerwca – przekonują. Gdy panowie dodają, że wciąż natomiast należy nosić maseczki w budynkach pod karą 3 tys. leków (ok. 112 zł), mam wrażenie, że trafiłem do jakiegoś matriksa.
– To dobre masz wrażenie – mówi mi kilka dni później w Tiranie znajomy Albańczyk, gdy mu powtarzam rozmowę z policjantami. – My tutaj tak właśnie żyjemy. Udajemy, że wszystko jest w porządku, że mamy pracę i jeździmy mercedesami. Tyle że praca jest za grosze, a mercedesy to „beczki” z lat 70.
Z tymi mercedesami to ciekawa sprawa. Większość aut na drogach jest tej marki – faktycznie od niezniszczalnych modeli sprzed 40 lat po współczesną klasę S. Mimo komunistycznej przeszłości niemal nie spotyka się tu wschodnich wynalazków – zastaw czy škód. To też wynik polityki Hodży. Dyktator w czasie drugiej wojny światowej był lewicowym przywódcą podziemia, po wojnie zaś, wpatrzony w Stalina, przemienił swój kraj w komunistyczny folwark. Pogardzał innymi towarzyszami z bloku wschodniego, uważał się za lepszego od nich. Drażnił go zwłaszcza Josip Tito z sąsiedniej Jugosławii, konkurent do legendy, z równie jak Hodża bogatą wojenną kartą. Ale to Albańczyk miał mieć pierwszeństwo do ucha Stalina. Za to ślepe naśladownictwo zapłacili zwykli ludzie. Albania jak Korea Północna w latach Kim Ir Sena zmieniła się w wielki zamknięty obóz. Hodży wciąż było mało. Po śmierci Stalina znalazł nowego protektora w Mao Tse-tungu. Gdy ten zmarł w 1976 roku, Hodża ze stalinizmu i maoizmu utworzył nową religię, zwaną od jego nazwiska hodżyzmem. Jej najważniejszymi filarami była pełna izolacja, absolutna ateizacja i samowystarczalność. W kraju, który w latach 70. liczył nieco ponad 2 mln ludzi, 200 tys. to byli zarejestrowani współpracownicy służby bezpieczeństwa Sigurimi. Współcześni historycy twierdzą, że oprócz nich kolejne 300 tys. regularnie donosiło na swoich sąsiadów. Pogardzając socjalistyczną gospodarką i akcentując swoją niezależność wobec kolejnych radzieckich sekretarzy, Hodża masowo sięgał po zachodnią motoryzację, zwłaszcza z Włoch. Fiat stał się samochodem pierwszego wyboru, ale to mercedes zawładnął sercami Albańczyków i do dziś jest obiektem kultu. – To
prosty podział – śmieje się recepcjonista z tirańskiego hotelu Mondial. – Emeryci jeżdżą modelami z przełomu lat 70. i 80., młodzież autami z lat 90., urzędnicy tymi po roku dwutysięcznym, a lekarze i prawnicy modelami z lat po 2010.
Przed wejściem do hotelu akurat stoi model S65 Biturbo, 6-litrowe monstrum. Nie śmiem zapytać, kto jeździ takim autem...
Bunkier dla każdego
– Kto wie, czy ta obsesja Hodży na punkcie izolacji nie wydała jednak owoców – zastanawia się Hasan. Rozmawiamy w jego domu na przedmieściach Erseka, 8-tysięcznego miasteczka we wschodniej części kraju. Dojazd tu od zachodu przez góry Pindos to dramat absolutny, wyjazd na północ w stronę Korczy jest nieco lepszy – bo to tylko dramat. Potężny masyw dzieli na południu kraj na dwie części – zachodnią opadającą stromo do Adriatyku i wschodnią, górzystą, pofałdowaną, ciągnącą się w stronę Grecji i Macedonii. Żeby z Sarandy dojechać do Korczy, należy minąć Gjirokastrę – rodzinne miasto Hodży – a później skręcić w góry. Widoki oszałamiające, ale drogi to tam specjalnie nie ma. Serpentyny zawijają ostro w górę, a kilkusetmetrowe przepaści nie są w ogóle zabezpieczone. Można spaść z drogi i w sytuacji braku śladów hamowania nikt o tym nie będzie wiedział. Z Sarandy tutaj to niespełna 200 km, bez mała 6 godzin jazdy. – Od wieków żyjemy w tych swoich kotlinach, osobno, jak klany niemające wiele wspólnego ze sobą – ciągnie Hasan. – Może ta izolacja właśnie dziś przynosi efekty w walce z pandemią. Zachowujemy dystans, nie mieszamy się, może jesteśmy uodpornieni?
Gdy mówię mu o tłumach na plażach czy w centrum Tirany, rozkłada ręce. – To już nie wiem, to chyba wszystko polityka.
Z czasów Envera Hodży pozostało w Albanii tysiące bunkrów. Dyktator wybudował ich minimum 400 tysięcy, choć są i dane mówiące o 800 tys. Żelbetowe przydomowe konstrukcje miały chronić niemal każdego. O sobie nie zapomniał – w rodzinnej Gjirokastrze pod zamkiem do dziś oglądać można półtorakilometrowe korytarze, w których mogło przetrwać przez 2 tygodnie 200 osób. 800-metrowy tunel łączył schron z budynkiem partii. Małe, kilkuosobowe bunkry zamieniono dziś na klomby, piwniczki na ziemniaki czy wino. W Tiranie w największym schronie przeciwatomowym mieści się muzeum ofiar komunizmu. Gazi zapewnia mnie, że tam, głęboko pod powierzchnią miasta, składowane są ciała ofiar COVID-19.
PS Od 6 września do Albanii można wjechać tylko po zaszczepieniu się przeciw COVID-19, przebyciu choroby albo z aktualnym negatywnym testem na obecność koronawirusa.