Cały pogrzeb na nic
Michał Ogórek przeczyta wszystko
Za wszystkie informacje z zeszłego tygodnia wystarczy jedna notateczka zamieszczona w Do Rzeczy przez autorów Gmyza i Goćka pod hasłem „ujawniamy”. Naturalnie, nie musi ona być prawdą, ale tak się składa, że Gmyz – korespondent TVPiS w Berlinie – pozostaje na stałym kablu z Warszawą tak dalece, że i o samym Berlinie wie tylko to, co mu powiedzą z Warszawy.
Tym razem z Warszawy wysłano ich z osłupiającą informacją, że – ponieważ pierwsza reforma wymiaru sprawiedliwości w naszym kraju była tak nieudana – będzie druga. Pokiereszowany Sąd Najwyższy, któremu nie zrosły się jeszcze wszystkie wszy (tfu, miało być: szwy) pozostałe po poprzednich przeprowadzanych na nim operacjach, tym razem przekroi się na pół. W miejsce sądów apelacyjnych będą regionalne, a rejonowe będą wcielone do okręgowych. Naturalnie nie ma to żadnego sensu i pomysłodawcy nawet nie ukrywają, że chodzi wyłącznie o taki zamięch, aby podczas rozpraw już nikt nie wiedział, kto jest skazanym, a kto sędzią, a najważniejszą stroną procesu był klawisz, który będzie to wszystko rozstrzygał. Intencją pomysłodawców jest, aby nie tylko zgłupiały składy sędziowskie, podsądni, oskarżeni i wszelkie powody, ale i Bruksela. Liczą na to, że kiedy będzie musiała zapoznać się z tym całym rozpętanym bałaganem, osłabnie, będzie wolała tego nie widzieć i może nawet zechce od razu się rozwiązać. „Chodzi o to, żeby TSUE dał sobie chwilowo spokój z Polską” – wykładają jasno swoje plany w Do Rzeczy. Kombinują tam sobie, że na sam dźwięk słowa „sąd” (który zresztą brzmi jak „sound”) Unia Europejska ucieknie z krzykiem, zatykając uszy.
„Nowe struktury to nowe obsady personalne” – wykładają dalej znaczone karty na stół. „Nie jest tajemnicą, że niektórzy nie spełnili pokładanych w nich nadziei. Na przykład prezes Manowska. Ale nie ona jedna”. Okazuje się, że przywoływane mozolnie przez cały ten czas do stołu sędziowskiego tzw. składy, dobierane starannie przez emisariuszy politycznych, nie sprawdziły się do tego stopnia, że trzeba je wszystkie rozpuścić i powołać nowe. Kadry, na które postawiono, okazały się nie tylko nie lepsze, ale jeszcze mniej nadające się od tych, które zamieniono.
Upewnijmy się, czy dobrze zrozumieliśmy. Po sześciu latach metodycznego znęcania się, dywanowego nalotu i torturowania wymiaru sprawiedliwości sprawcy dochodzą do wniosku, że to nie jest to, o co im chodzi. Przechadzając się, jak Neron, wśród zgliszcz, jakie zostawili, planują, że zaczną swoją działalność całkiem od nowa, ponieważ jednak się całkowicie pomylili. Doprowadziło to do rozwalenia fundamentu naszego państwa, spowodowało już niemal wykluczenie nas z grona cywilizowanych narodów i z wymiaru sprawiedliwości zrobiło jakieś kotlety mielone magister Przyłębskiej i oto dochodzą oni do wniosku, że było to niepotrzebne i chybione. Przecież to widział nawet każdy woźny sądowy, jedynie oprócz tych, którzy zostali w tym sądzie prezesami.
Cały pierwszy pogrzeb demokratycznej władzy sądowniczej, jaki urządzili, się nie udał i należy go zacząć od nowa i powtórzyć.
Tego rodzaju działalność kierownictwa resortu nie stanie się jednak powodem do jego dymisji i postawienia go (przynajmniej na razie) przed Trybunałem Stanu, a przeciwnie: jest jego legitymacją partyjną do przekształcenia tego stworzonego przez siebie burdelu w zupełnie inny, chociaż podobny.
W głębi tego samego numeru Do Rzeczy znajdujemy dowody, że nie tylko wymiar sprawiedliwości nie wyszedł Prawu i Sprawiedliwości, ale w zasadzie nic i trzeba teraz zaczynać wszystko od początku. Oto bowiem „w niczym nie przypomina partii, która jak tornado szła do władzy sześć lat temu”. Być może dlatego, że tornado, które trafi na gruzowisko, już zupełnie się nie sprawdza, ponieważ musi mieć coś do zburzenia, inaczej nie wie, co ze sobą zrobić.
Tymczasem autor Do Rzeczy zauważa „faktyczną rezygnację z suwerennościowych pryncypiów”, czyli że za PiS Polska znów traci niepodległość, choć nie w takim tempie, jak poprzednio, bo PiS-owi nic tak szybko nie wychodzi. Wniosek jest jednak taki, że teraz PiS będzie jednak musiał zacząć tę niepodległość na nowo odzyskiwać, czyli znalazł się w tym samym punkcie, co sześć lat temu, tylko w gorszym, bo ma „stępione pazury”.
Sytuacja ogólna jest więc analogiczna do tej z sądami: dokonane przez PiS przekształcenia poszły w złym kierunku i teraz ci sami, co robili źle, będą musieli dalej robić to samo, tylko dobrze. Cały czas jest to wariant opowieści o tych, co popsuli zegarek, a teraz powierza się im jego naprawę.
Inną odsłonę tej samej historii znajdujemy w Tygodniku Powszechnym, który uważa, że sztandarowy program PiS-u „Polski Ład” podzieli ostatecznie los Strategii na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju, też ogłoszonej z wielką pompą, o której mało ktoś dziś pamięta”. Jak zwykle, jak nic nie wyszło za pierwszym razem, wszystko odbywać się ma ponownie.
Tygodnik Powszechny uważa, że „PiS zachowuje się jak w operze: śpiewa «biegnę», ale stoi w miejscu”. Sprawa jest jednak poważniejsza, niż się wydaje, ponieważ nawet opery jeszcze nie ma. Bardziej zrozumiałe staje się tym samym, dlaczego w Polskim Ładzie jako coś rozwojowego dla Polski uznano budowę Opery Królewskiej (której zresztą nigdy nie było). PiS musi mieć gdzie stać w miejscu, bo na razie nawet tego nie ma.