Drogo, coraz drożej
– Przed kilkoma dniami wicepremier Jacek Sasin poinformował, że na podstawie podpisanych umów osiągnęliśmy już niezależność od dostaw rosyjskiego gazu. To dobrze?
– Jeszcze co najmniej przez rok największym dostawcą pozostanie Rosja. Całe krajowe zapotrzebowanie na gaz wynosi około 20 mld metrów sześciennych rocznie, z czego 14 proc. przypada na dostawy z Kataru, z którym podpisano umowę za czasów rządu Tuska. Kupujemy także gaz w USA. Ponad 20 proc. pochodzi z naszych złóż, a gdy zostanie ukończony Baltic Pipe, będziemy mieli też gaz norweski. Dywersyfikacja zawsze jest korzystna, chodzi tylko o to, żeby przy takich kontraktach nie kierować się emocjami ani polityką, tylko rachunkiem ekonomicznym.
– Za rok wygasa nam kontrakt gazowy z Gazpromem, ale już przed kilku laty Piotr Woźniak i Piotr Naimski, sternicy naszej polskiej energetycznej polityki, sugerowali, że nie przedłużymy tego kontraktu.
– Obaj panowie, słusznie czy nie, są zaliczani do tzw. amerykańskiego lobby. To od czasów pana Woźniaka zaczęła się trwająca do dziś wojna prawna z Gazpromem.
– Chyba udana, bo na mocy wyroku trybunału arbitrażowego w Sztokholmie Gazprom wypłacił nam 1,5 mld dolarów (za tzw. nadpłaty).
– W Moskwie takich spraw nie zapominają. PGNiG jest tam nazywane największym wrogiem Gazpromu w Europie. I Rosja będzie chciała odrobić tę stratę z nawiązką. Skończyli budowę Nord Stream 2 i ograniczą przesył gazu w przebiegającym przez Polskę gazociągu jamalskim, a w przyszłym roku – wiele na to wskazuje – ta rura będzie właściwie pusta, co sprawi, że stracimy pieniądze za tranzyt, a i tak będziemy musieli ją utrzymywać. Gdybyśmy po wygaśnięciu obecnego kontraktu chcieli nadal kupować jakąś ilość rosyjskiego gazu, to zapewne cena nie byłaby najlepsza, a warto pamiętać, że już teraz (poza kontraktem) kupujemy gaz z Rosji, który oficjalnie, na fakturach, nie jest rosyjski. Istnieje też niebezpieczeństwo, że po wygaśnięciu kontraktu Gazprom będzie przesyłał gazociągiem jamalskim gaz różnym działającym w Polsce zagranicznym firmom, przede wszystkim francuskim i niemieckim, z pominięciem PGNiG, a ponieważ będzie znacznie tańszy, to PGNiG może stracić na tym duże kwoty.
– Czy zgadza się pan z opinią, że gdyby relacje polsko-rosyjskie były lepsze, toby nie zbudowano ani Nord Stream 1, ani Nord Stream 2?
– Rosjanie chcieli budować kolejny gazociąg przez nasz kraj. Pierwszy raz próbowali za czasów rządu Buzka, ale nic z tego nie wyszło. Gdyby AWS się wówczas zgodził, to Nord Stream 1 by nie powstał. Drugi raz próbowali za rządów SLD i trzeci raz podczas rządów PO – PSL. Badali wówczas możliwości budowy nowego gazociągu, ale Tusk wyrzucił wszystkich, którzy po polskiej stronie byli w to zaangażowani, włącznie z ministrem skarbu państwa Mikołajem Budzanowskim, dlatego że temu nie zapobiegł. I wówczas Rosjanie zdecydowali się na budowę Nord Stream 2.
Moim zdaniem Nord Stream powinien nosić imię Janusza Steinhoffa, który jako wicepremier i minister gospodarki w rządzie AWS-u był najbardziej aktywnym przeciwnikiem wybudowania rosyjskiego gazociągu biegnącego przez nasz kraj.
– Polski rząd bardzo wiele obiecuje sobie po wybudowaniu Baltic Pipe.
– Wbrew temu, co słyszymy i czytamy, to nie będzie całkowicie nowy gazociąg. Połączy się on z gazociągiem biegnącym z Norwegii do Niemiec, z tym że ominie Niemcy (i przez to będzie dłuższy) – gdyż nie chcieliśmy być od nich zależni – i będzie prowadził przez Danię do Polski. W efekcie za nasze pieniądze Dania otrzyma gazociąg, który będzie służył także ich potrzebom. Naciskając na Polskę, Duńczycy wynegocjowali też przy tej okazji, że ich firma zbuduje na naszej części Bałtyku farmę wiatrową. Ale to nie wszystko. Gaz norweski miał być wydobywany z wydzierżawionych od Norwegów przez PGNiG „polskich” złóż. Na razie zanosi się, że z naszych złóż będzie pochodzić zaledwie 10 proc. wydobycia, co oczywiście podniesie cenę.
– Który gaz jest najtańszy: norweski, katarski, amerykański, rosyjski, polski?
– Oczywiście najtańszy jest polski, jego koszt szacuje się na 60 – 70 dolarów za tysiąc metrów sześciennych. Robimy potężny błąd, że od lat nie inwestujemy w krajowe wydobycie, w tym w eksploatację i poszukiwanie nowych złóż. – W gaz łupkowy? – To były mity i twierdziłem tak od samego początku. Za to nasze zasoby geologiczne gazu ziemnego są oceniane na ponad bilion metrów sześciennych, co powinno wystarczyć na pokrycie całego naszego zapotrzebowania co najmniej przez 40 – 50 lat, a zapewne i dłużej. Ale wróćmy do cen gazu – po polskim najtańszy jest rosyjski. W ubiegłym roku, który, co trzeba pamiętać, był wyjątkowy, cena gazu amerykańskiego – LNG (na granicy polskiej) była o 98 proc. wyższa niż cena gazu rosyjskiego. Za to ten rok jest zupełnie zwariowany, ceny nie mają nic wspólnego z relacją popytu i podaży, tylko są wynikiem spekulacji. Najdroższy jest gaz katarski. Norweski powinien być trochę tańszy od amerykańskiego i droższy od rosyjskiego.
– Skoro rosyjski gaz jest tak tani, to dlaczego płaciliśmy za niego drożej niż Niemcy, którzy do rosyjskich złóż mają 700 km dalej niż Polacy?
– Ponieważ w 2005 r. wywołaliśmy z Rosją „wojnę”, po której Rosjanie ograli nas jak dzieci. Na dodatek PGNiG zgodziło się na zdjęcie klauzuli, która polega na tym, że kiedy cena ropy naftowej przekroczy wyznaczoną granicę, to cena gazu dalej już nie rośnie.
– Dwa słynne porozumienia gazowe z Rosją podpisali wicepremierzy Goryszewski (1993) i Pawlak (2010). Do dziś obaj obwiniani są o brak profesjonalizmu, kapitulanctwo wobec Rosji, a nawet zdradę narodowych interesów.
– Kontrakt podpisany przez Goryszewskiego był tak dobry, że wspomina się go do dziś w PGNiG. Wynegocjowaliśmy lepsze warunki i ceny niż Niemcy. Dopiero jak podczas pierwszych rządów PiS kolejne negocjacje wzorcowo przegrała ekipa pana Naimskiego, mieliśmy niemal najdroższy gaz w Europie. Z Pawlakiem jest dokładnie odwrotnie, niż głoszą to autorzy jego „czarnej legendy”. Pawlak dwa razy obniżał, a nie podwyższał cenę gazu. W 2010 r. o 2,5 proc., a drugi raz prawie o 25 proc. – na sam koniec swojego urzędowania (potem na stanowisku wicepremiera i ministra gospodarki zastąpił go Janusz Piechociński). Pawlakowi jego przeciwnicy „uszyli buty”, posługując się oskarżeniami wyssanymi z palca.
– Więc już nie mamy co liczyć na korzystną cenę gazu z Rosji?
– Kraje czy firmy, które popierały budowę Nord Stream 2, z pewnością będą mogły liczyć na korzystne ceny. My jesteśmy w stanie zimnej wojny z Gazpromem i o żadnych zniżkach nie może być mowy, co najwyżej mogą sprzedać go nam o 1 – 2 proc. taniej niż Amerykanie.
– Gdy Nord Stream 2 ruszy pełną parą, jak wpłynie to na sytuację energetyczną Unii?
– Niemcy staną się hubem gazowym Europy. To w Niemczech będzie się go rozsyłać dalej, a to oznacza, że nasi zachodni sąsiedzi zyskają najniższe ceny, a w razie jakiegoś wielkiego międzynarodowego kryzysu będą decydowali, gdzie i ile go posłać. Z tzw. uzależnienia od Rosji przejdziemy do uzależnienia od Rosji i Niemiec.
– Czy Polsce jest potrzebny drugi gazoport?
– Przy obecnej polityce zrezygnowania z zakupów w Rosji z pewnością jest potrzebny. Szkoda, że nie bierzemy przykładu z Turcji, która na co dzień kupuje gaz z Rosji, Azerbejdżanu, Iranu, ale ma też gazoport, z którego korzysta, gdy ceny LNG są korzystne. My jesteśmy tureckim przeciwieństwem. Przyspawaliśmy się do Amerykanów, podpisując kontrakty na 20 – 25 lat na potężne ilości, co moim zdaniem było wielkim błędem. Ta polityka może doprowadzić do bardzo trudnej sytuacji finansowej PGNiG i zapewne z tego powodu ma ono zostać przejęte przez Orlen.
– Przejdźmy do energii elektrycznej. Ceny prądu rosną i będą rosły. Co jest tego główną przyczyną?
– To, że daliśmy Brukseli narzucić sobie System Handlu Emisjami, który jest podatkiem za emisję CO2. Tymi emisjami handluje się na giełdach, co wywołuje efekt spekulacyjny. W czasie pandemii, gdy europejska gospodarka padała na twarz, cena za tonę emisji CO2 wzrosła z 5 do 50 euro, a dziś wynosi już 62 euro. Czysta spekulacja. W Polsce ponad 70 proc. energii elektrycznej produkujemy z węgla. Dlatego nie rozumiem, jak mogliśmy się na to zgodzić. – Mogliśmy się nie zgodzić? – Oczywiście. Najpierw ustąpił rząd Ewy Kopacz, potem rząd PiS-u i teraz płacimy za to rachunki. Zamiast walczyć z Unią w kwestiach sądownictwa czy aborcji, trzeba było skoncentrować się na energetyce i postawić twarde weto, bo od tego zależy nasza przyszłość. Żaden z krajów
członkowskich na polityce Unii nie straci tyle, ile my.
– Nie przekonują pana argumenty o ociepleniu klimatu i ratowaniu planety?
– CO2 jest nazywany gazem życia. W przeszłości było go znacznie więcej i nic złego się nie działo. Cała działalność człowieka odpowiada zaledwie za 4 proc. emisji CO2, reszta to procesy naturalne, w tym wynikające z powtarzających się cyklicznie zmian aktywności Słońca.
– Unia emituje zaledwie 7,3 proc. wytworzonego przez człowieka CO2. Gdyby nasze kraje ograniczyły emisję do zera, zakazując nawet oddychania, nie będzie miało to żadnego znaczenia w skali planety.
– Oczywiście, zwłaszcza że w Azji powstają setki nowych elektrowni węglowych i nikt nie zamierza z nich rezygnować.
– Ale elektrownie węglowe nie tylko emitują CO2, ale też zatruwają środowisko.
– W ostatnich latach sektor energetyczny w naszym kraju wydał miliardy na specjalne filtry zabezpieczające powietrze, przez które właściwie nic się nie wydostaje, nic poza CO2.
– Czy polityka klimatyczna Unii to jedyny powód dramatycznych cen energii elektrycznej?
– Nie. Na rynki wpływają ogromne ilości pustego pieniądza, co powoduje zupełnie klimatycznej nieprzewidywalne sytuacje. Zaczął szaleć rynek gazu ziemnego, co także spowodowało wzrost cen prądu. Jeżeli oddaje się kontrolę nad ceną energii finansistom, spekulantom, czego mamy się spodziewać? W lutym w Teksasie na skutek niespotykanych mrozów zmarło 200 osób, ludzie płacili gigantyczne rachunki za prąd, masowo bankrutowały firmy, ale spółki spekulujące energią zanotowały miliardowe zyski.
– Niemcy krytykują nas za elektrownie węglowe, a sami ostatnio oddali do użytku nową elektrownię węglową o mocy 1100 MW (w Polsce byłaby 11. pod względem mocy).
– Niemcy i Japonia nie chcą odejść od węgla, ale są pod presją lobby klimatycznego. Przemysłu na wiatrakach i fotowoltaice, drogich i niezwykle niestabilnych źródłach energii, utrzymać się nie da. Na takiej polityce zyskują tylko Chiny i dlatego zastanawiam się, czy „zielone” lobby nie jest powiązane z Pekinem, który rezygnować z węgla nie zamierza i uchodzi mu to całkowicie bezkarnie.
– Jak zapowiadali niektórzy przedstawiciele rządu, możemy przestawić się na energetykę gazową.
– To byłby koszmar. Przestawienie się z własnego taniego paliwa na obce importowane to absurd. – A energetyka jądrowa? – To bardzo dobry pomysł, ale jej nie będziemy mieli, bo obecna ekipa rządząca w Białym Domu tego nie chce. Zresztą Amerykanie nie mają teraz nowoczesnych technologii, a ich jedyny wykonawca stał się biurem projektowym.
– Francuzi i Koreańczycy chcą nam zbudować elektrownię jądrową.
– Tak, ale jest problem z pieniędzmi, gdyż finansowanie takiej inwestycji z kredytu bankowego ogromnie ją podraża, bo zwraca się dopiero po 20 latach. – Ale Węgrzy sobie poradzili. – Za elektrownię o mocy 2400 MW zapłacą Rosjanom około 10 mld euro, z tym że premier Orbán wynegocjował bardzo korzystny rosyjski kredyt, który będzie spłacany ze sprzedaży prądu. To świadczy o tym, jak bardzo sprawnym jest politykiem.
– My nie możemy wybudować elektrowni jądrowej na podobnych zasadach? – Przez Rosjan? Pan żartuje? – Do czego zmierzają Niemcy, Francja, Holandia?
– Walka o klimat to polityczna ściema. Unia odkryła karty pakietem Fit for 55 (ograniczenie emisji co najmniej o 55 proc. do 2030 roku – przyp. autora). Bogate kraje Unii chcą skoncentrować się na wysokich technologiach, które nie wymagają wielkiej ilości energii, i przerzucać ich koszt na inne kraje. Wprowadzenie Fit for 55 dla każdego mieszkańca Unii będzie oznaczało ogromny wzrost cen właściwie wszystkiego. Jest już wiele fachowych opracowań, które pokazują, jak bardzo spadnie nam poziom życia. Fit for 55 dla Polski oznaczałby katastrofę – upadek niemal całego naszego przemysłu. Jednak moim zdaniem ten projekt nie zostanie zrealizowany, gdyż Europa jest na to za słaba.
– Jak zbankrutuje nasza energetyka, to będziemy kupować prąd w Niemczech i we Francji?
– Tak. W 2008 r. zaczęliśmy być importerem węgla, chociaż mamy zasoby na setki lat. W 2018 r. staliśmy się importerem energii elektrycznej i ten import się zwiększa. Mimo że dysponujemy sprawnymi blokami energetycznymi, to ich nie używamy, bo produkcja prądu oparta na węglu dzięki politycznym regulacjom Unii staje się coraz mniej opłacalna.
– Rezygnując z elektrowni w Ostrołęce, nie tylko straciliśmy 1,1 mld zł, ale i szansę na ograniczenie importu.
– Rezygnacja z Ostrołęki to pierwszy krok do deindustrializacji ściany wschodniej. Ogromny błąd. Jeżeli nie wycofamy się z tej samobójczej polityki klimatycznej, to czeka nas cała fala bardzo negatywnych zjawisk: wzrost cen, upadek przemysłu, bezrobocie, obniżenie poziomu życia, wyludnienie niektórych regionów. Teraz jeszcze większość obywateli nie zdaje sobie z tego sprawy, a jak się obudzą, to nie będzie już co zbierać.