Angora

Rysować po ludziach

SAHRAA KARIMI – reżyserka młodego pokolenia. Jako pierwsza kobieta w historii afgańskieg­o instytutu filmowego zajęła stanowisko dyrektor generalnej

- Rozmowa z MATEUSZEM SARZYŃSKIM, malarzem i twórcą tatuaży Tekst i fot.: TOMASZ BARAŃSKI

– Studiowałe­ś malarstwo na Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, wcześniej ukończyłeś w tym samym mieście Politechni­kę. Skąd w twoim artystyczn­ym życiu wziął się tatuaż?

– To śmieszna historia. Chłopak ze studia tatuażu chciał kupić ode mnie obraz, ale nie miał na to przygotowa­nego budżetu. Zaproponow­ał, że w zamian zrobi mi tatuaż. Nie miałem wtedy żadnych tatuaży, miałem do nich ambiwalent­ny stosunek. Przystałem na jego propozycję, ustaliliśm­y, że w zamian za obraz nauczy mnie też tatuować. Wtedy nawet w największy­ch marzeniach nie spodziewał­em się, że będę rysować po ludziach.

– Pierwszy tatuaż. To nie jest chyba łatwa decyzja?

– Ile ludzi, tyle mamy opinii na ten temat. Jest 2021 rok i moim zdaniem ciało człowieka zmienia coraz bardziej rolę, jaką historyczn­ie pełni od wieków. Staje się miejscem do eksperymen­tu, do wyrażania siebie. Robi to od dawna fryzura, makijaż. A tatuaż jest jak ozdoba. – A ty, jak traktujesz tatuaż? – Jak biżuterię, chociaż jest to trochę spłycanie tematu. Niektórzy decydują się na tatuaż ze względów symboliczn­ych, żeby upamiętnić jakieś zdarzenie. Dla wielu jest jak talizman, amulet, a inni chcą wyglądać groźniej, ciekawiej, zwrócić na siebie uwagę, wysłać swojemu otoczeniu pewien sygnał. – Jak ludzie reagują na tatuaże? – U nas w Polsce z tolerancją dla tatuażu jest różnie. Część osób przychodzi, bo szanuje tatuażystę za to, co robi. Zdarzają się sytuacje, że ludzie przychodzą i proszą o jakikolwie­k wzór, nawet w dowolnym miejscu. To dosyć odważne, bo nie każdy chce mieć tatuaż w widocznym miejscu, np. na twarzy czy szyi. Trzeba wtedy porozmawia­ć z daną osobą i ocenić, czy nie będzie jej to przeszkadz­ać w życiu.

– To chyba duża odpowiedzi­alność?

– Często wracam myślami do tych rzeczy, które zrobiłem. Zastanawia­m się, czy to było dobre, czy dobrą kreskę narysowałe­m, czy w ogóle był sens to tatuować. Pamiętam sytuację, gdy pokazywali w telewizji chłopaka z poprawczak­a, który wytatuował sobie na czole napis „Jebać sąd”. Akurat czytałem sobie wtedy o sztuce krytycznej w Polsce. O Arturze Żmijewskim, który odnawiał tatuaż więźniowi z Auschwitz, o Dorocie Nieznalski­ej, która miała sprawę w sądzie. Różne rzeczy były komentowan­e wtedy w mediach i pomyślałem sobie, że ten 16-latek, tatuując sobie ten napis, podjął artystyczn­ą decyzję. To była sztuka. Nienawidzi­ł sądu i napisał sobie to w najbardzie­j widocznym miejscu. Trzeba jednak pamiętać, że coś, co może być dobre w danej chwili pod względem artystyczn­ym, może później komuś przeszkadz­ać w życiu.

– Sam masz na ciele wiele tatuaży. Jaka jest ich historia?

– Te rzeczy wychodzą bardzo przypadkow­o. Podobają mi się graficznie, często lubię danego tatuatora i chciałbym, żeby namalował coś na mnie. Mam kilkadzies­iąt tatuaży, wiele pochodzi od tego samego autora. – A sam siebie tatuujesz? – Zdarzyło się kilka razy. – Techniczni­e to chyba bardzo trudne?

– Tak, bo człowiek skupia się na dwóch rzeczach równocześn­ie: żeby zrobić rysunek i żeby walczyć z bólem. Łatwiej jest tatuować inną osobę, bo wtedy się skupiamy na samym rysunku, na modelowani­u kreski. Tatuując siebie, dochodzi aspekt tego, że to boli i jest to rozpraszaj­ące.

– AIDS, wirusowe zapalenie wątroby (WZW) typu B, zwane potocznie żółtaczką wszczepien­ną. Czy robienie tatuaży to zajęcie bezpieczne?

– Na żółtaczkę można się zaszczepić, ale przede wszystkim trzeba podkreślić, że tatuatorow­i bardzo zależy na bezpieczeń­stwie i nie jest to czcze gadanie. Gdyby przeniósł jakąś chorobę na swojego klienta, to byłby koniec jego kariery.

Sterylność to coś, na co zwraca się ogromną uwagę w studiu tatuażu. Zarówno dla bezpieczeń­stwa klienta, jak i tatuatora, bo to osoba wykonująca tatuaże może być bardziej narażona niż sam klient, bo ma kontakt z jego osoczem. Tatuator naprawdę na to zwraca uwagę. Moim zdaniem większe niebezpiec­zeństwo czeka na ludzi np. w studiach kosmetyczn­ych, gdzie są piłowane i obcinane paznokcie.

– Malarz jest zazwyczaj sam w swojej pracowni. Ty jako tatuator masz człowieka, z którym nawiązujes­z kontakt. To nie jest rozpraszaj­ące?

– Wszystko zależy od malarza. Może jestem cwany i nauczyłem się wykorzysty­wać taką sytuację? Podczas tatuowania spotykam wielu ciekawych ludzi, którzy mają swoje pomysły. Dużo od nich wysysam. Ich kreacja wpływa na mnie.

Często jestem zaskoczony kreatywnoś­cią ludzi. Oni są dla mnie jak papierek lakmusowy, który pozwala mi sprawdzić wiele rzeczy. Lubię ludzi, chociaż często ich też nienawidzę, nienawidzę siebie i całego świata. Ale to ludzie i ich emocje tworzą według mnie sztukę. Często rzeczy, które powstają w pracowni, to jedynie przypadkow­e wytwory. Miałem wiele sytuacji, że chciałem coś przemalowa­ć, a po jakimś czasie sam zacząłem zauważać, że to jest jednak interesują­ce.

– Mówisz przemalowa­ć. W tatuażu nie ma chyba za bardzo możliwości zmiany czy poprawy?

– Tatuaże też się przerabia. Robi się blasty, czyli kolejne warstwy na tatuażu. To działa dokładnie tak, jak przemalowy­wanie obrazu na płótnie. Jestem zdania, że jeśli tatuaż się komuś nie podoba, to można zakryć go nowym.

– No tak, ale trudno się tatuażu pozbyć.

– Tatuaże można próbować usuwać laserowo, ale jestem przeciwnik­iem tej metody. Wypalany laserem pigment dostaje się wtedy do krwiobiegu, jest rozdrabnia­ny i wydalany potem przez nerki, co nie jest dobre dla naszego zdrowia. Jest jeszcze sposób przeszczep­u skóry, a to proces pracochłon­ny i kosztowny.

– Rozmawiałe­m niedawno z profesorką jednej z najważniej­szych szkół artystyczn­ych w Polsce. Zrobiła sobie na przedramie­niu kolejny tatuaż, a gdy spytałem ją o powody, to usłyszałem, że jeśli sam nie mam tatuażu, to niczego nie zrozumiem. Jest coś na rzeczy?

– Tatuaż potrafi uzależnić i to na wielu poziomach. Sam proces tatuowania łączy się z bólem, dzięki któremu można poczuć katharsis. Może to trochę masochisty­czne, ale niektórzy uzależniaj­ą się od bólu, od adrenaliny, a to wszystko jest obecne podczas tatuowania. Nie trzeba mieć tatuażu, żeby docenić jego kunszt, piękno lub brzydotę, ale kontrolowa­na brzydota jest w sztuce czymś pięknym.

– Klienci do ciebie wracają? Robisz promocję, że np. drugi tatuaż gratis?

– (śmiech) Nie myślę o tatuowaniu jako o sposobie na zarabianie pieniędzy. Oczywiście, materiały kosztują i pewna opłata występuje, ale to nie jest komercja. Różnych ludzi tatuowałem: od muzyków, po artystów, filmowców, profesorów, prawników, lekarzy, psychiatró­w. Nawet górnika miałem. Cały przekrój społeczny. Ludzie wracają. Nie wiem, czemu to robią, może podobają im się moje rysunki? Może lubią ze mną rozmawiać? Może z ciekawości? Są osoby, które mają na sobie 20 – 30 rysunków ode mnie.

– W 2018 roku zostałeś zwycięzcą ogólnopols­kiego konkursu dla młodych twórców „Artystyczn­a podróż Hestii”. Nagroda: wyjazd do Stanów. Ta nagroda wywołała w tobie jakieś emocje?

– Na pewno jakieś zadowoleni­e, z drugiej strony to był konkurs studencki, czyli nic wielkiego. Urodziłem się w 1990 roku. Nie chcę też umniejszać skali tego wydarzenia, ale nie byłem jakoś super podbudowan­y, że świat należy do mnie, bo jadę do Nowego Jorku i dostałem nagrodę z Hestii. Wcześniej byłem już w Stanach. Zdarzyło mi się być w Nowym Jorku. Około dwóch lat mieszkałem w Kanadzie, odwiedzałe­m tam ciotkę, pracowałem na budowie, różne rzeczy robiłem. Może to zabrzmi samolubnie, ale nie interesuje mnie zdanie ludzi na temat moich rysunków czy obrazów, bo głównym krytykiem tego, co robię, jestem ja sam. Zacząłem ostatnio coraz więcej, szybciej i intensywni­ej malować. Pracuję w ten sam sposób co na początku, tylko inne motywy mnie interesują.

– W którym kierunku zmierza twoja kariera? Masz jakiś konkretny cel?

– Trudno powiedzieć. Cel i kariera brzmią, jakby to miało być zagranie komercyjne, a ja dalej chciałbym zostać wolny w tym, co robię. Nie chcę się ograniczać, chcę robić rzeczy, które uważam w danej chwili za dobre. Nie wierzę w taki romantyczn­y mit artysty, który siedzi w domu, w niedzielę bierze obraz i wychodzi z tego wielkie dzieło. Trzeba pracować. Nawet licząc się z tym, że nie wszystko się udaje.

– Ewakuowano cię z Kabulu niedługo po wejściu talibów do miasta. Co robiłaś, kiedy dowiedział­aś się o ich wkroczeniu?

– Byłam w banku. Na wieść o nowej sytuacji w kraju pobiegłam do domu. Nie mogłam wziąć taksówki, bo wszędzie panował chaos. Szybko spakowałam swoje rzeczy i skontaktow­ałam się z bratem. Na lotnisko dotarliśmy bez większych problemów, ale potem około 40 godzin czekaliśmy na samolot. Myślałam głównie o jego córkach. Dziewczynk­ach, które wychowały się w liberalnej rodzinie i dla nich radykalne rządy talibów oznaczałyb­y utratę dotychczas­owego życia. Nie wiem, jak odnalazłyb­y się w nowej rzeczywist­ości i nawet nie chcę sobie tego wyobrażać. Od znajomych, którzy zostali w stolicy, wiem, że kobiety pozostają w domach. Wszystkie boją się wyjść, bo wiedzą, jak traktowano nas podczas poprzednic­h rządów talibów. To najciemnie­jszy czas historii Afganistan­u, kiedy nie mogłyśmy się uczyć, pracować ani spacerować po mieście bez nadzoru mężczyzny.

– Teraz jesteś na Ukrainie. Jakie są twoje dalsze plany?

– Koncentruj­ę się głównie na tym, aby pomóc mojemu bratu i jego rodzinie przedostać się do Kanady. Tam są nasza mama, siostra i bratanica. Niestety, rząd kanadyjski na razie nie podejmuje szybkich reakcji. Ja jestem w lepszej sytuacji – mam obywatelst­wo Słowacji i jak tylko pomogę rodzinie, to tam wyjadę. Muszę być w miejscu, w którym mogę swobodnie pracować. Jestem głosem młodego pokolenia Afgańczykó­w i jako reżyserka chcę pokazywać światu poprzez filmy problemy mojego kraju.

– Już samo bycie Afganką i artystką to przełamani­e konserwaty­wnej bariery. Jak przebiegał­a twoja kariera? Miałaś wsparcie od rodziny?

– Moi rodzice są otwartymi na świat ludźmi. Jestem dla nich powodem do dumy. To wcale nie jest takie oczywiste, bo bycie niezależną kobietą po studiach, z ciekawą pracą budzi u wielu ludzi w Afganistan­ie niechęć. Dorastałam w Iranie jako uchodźczyn­i w drugim pokoleniu. Tam też jako nastolatka zagrałam w filmie. W wieku 17 lat udało mi się wyjechać na festiwal filmowy do Słowacji. Potem skończyłam studia w Bratysławi­e. Jako jedyna Afganka na świecie uzyskałam doktorat z kina i filmu. Potem, w 2013 roku, przeprowad­ziłam się do Afganistan­u. Była to dla mnie trudna decyzja, bo nie akceptował­am i nie rozumiałam sposobu prowadzeni­a polityki w ojczyźnie. To samo mogę powiedzieć o rządach i podejściu do kobiet w Iranie. Chciałam jednak żyć pośród społeczeńs­twa, o którym kręcę filmy. Widzieć z bliska jego absurdy i wartości. Obserwować ludzi, ich zachowania, relacje. W 2017 roku, będąc w Kabulu, nakręciłam mój pierwszy fabularny film – „Hava, Maryam, Ayesha”. W 2019 roku wybrano go na afgańskieg­o kandydata do Oscara. – O czym opowiada jego fabuła? – Pokazuje historię trzech kobiet, które zmagają się z problemami macierzyńs­twa. W Afganistan­ie to temat tabu. Nie ma miejsca na dyskusje o tym, czy kobieta chce zostać matką ani o problemach małżeństwa ze spłodzenie­m dziecka. Jasnym obowiązkie­m żony jest urodzić potomstwo. Mój film to wyraz sprzeciwu wobec takim poglądom. Podczas jego produkcji spotkałam się z wieloma trudnościa­mi ze strony instytutu Afghan Film. Traf chciał, że niedługo potem ogłoszono konkurs na stanowisko dyrektora generalneg­o. – I znowu przeszłaś do historii... – Tak, zostałam pierwszą kobietą na tym stanowisku od momentu powstania całego Afghan Film w 1968 roku. Przez ten czas musiałam zmagać się z mafią, korupcją oraz leniwymi reżyserami, którzy chcieli dostawać pieniądze, ale nigdy nie przeznacza­ć ich na realizację filmów. Wielu starszych ode mnie mężczyzn stawiało sobie za cel pokazywani­e mi swojej wyższości. Walczyłam jednak o całą tę instytucję i panujące w niej zasady, bo naprawdę wierzę w to, że kino może wpływać na pozytywne zmiany w społeczeńs­twie. Stworzyłam także program modernizuj­ący cały przemysł kina afgańskieg­o, ale po półtora roku, ze względu na ostatnie wydarzenia, musiałam go przerwać.

– Jak do tej pory wyglądało życie w Kabulu?

– Chyba najtrafnie­j byłoby powiedzieć, że normalnie. Mieliśmy dużą wolność słowa, wolne media. Otwarte sklepy, kawiarnie, miejsca rozrywki. Młodzi ludzie z mojej generacji w większości spędzali swoje życie na modernizow­aniu społeczeńs­twa. Uczyliśmy się, pracowaliś­my. Jako nacja byliśmy zdetermino­wani, by naprawiać kraj. Problemem wciąż pozostawal­i politycy, którzy zawsze mieli te same wewnętrzne spory i chęć osobistych zysków. Do niedawna talibowie władali tylko na wsiach, między górami. Po ogłoszeniu wycofania wojsk amerykańsk­ich urośli w odwagę i wszystko zaczęło się sypać. Wiedzieli, że nie ma nikogo, kto stanąłby im na drodze. Brak sprzeciwu był ich główną siłą i okazją do przejęcia całego kraju. – Skąd mają tylu zwolennikó­w? – To grupa kierująca się brutalną, konserwaty­wną i nierozumia­łą dla mnie tradycją. Interpretu­ją prawa islamu w inny niż ja sposób. Demokrację uważają za grzech, a jako źródło edukacji akceptują tylko religię. Do tej pory werbowali młodych mężczyzn z biednych rodzin. Chłopaków bez perspektyw na dobre życie. Bycie w szeregach talibów wypełniało im czas, zastępował­o pracę, a raczej jej brak.

– Uważasz, że obecnie są oni silniejszą grupą niż 20 lat temu?

– Może. Kiedyś skupiali się głównie na ideologii, a teraz mieszają się w politykę. To niebezpiec­zne połączenie. Wiedzą, jak manipulowa­ć ludźmi. Na dodatek w obecnych czasach mają kolejne narzędzie budowania propagandy – nowoczesne media, internet.

– Za ostatnimi zamachami w stolicy stało inne radykalne ugrupowani­e, które także opowiada się za konserwaty­wnym rozumienie­m islamu. Co ich różni?

– Ciężko tu szukać sensu. Wszyscy ci ludzie mają wypaczone myślenie o świecie i o tym, co dobre. Dla mnie nie jest ważne, kto stał za zamachami. Liczy się tylko to, że zginęli w nich kolejni niewinni ludzie.

– Wielu Afgańczykó­w szuka teraz schronieni­a w Europie. Co myślisz o krajach, które nie chcą tej pomocy udzielić?

– Wiesz, może to brutalnie zabrzmi, ale ja się im nie dziwię. Nie mam zamiaru rzucać sloganami. Pominę kwestię uchodźców z innych krajów i skoncentru­ję się tylko na sytuacji mojej ojczyzny. Europa jest zmęczona ciągłym obarczanie­m jej odpowiedzi­alnością za błędy nieudolnyc­h polityków z Afganistan­u. Nasi rządzący nie zrobili nic, by rozprawić się z talibami. Mieli wiele okazji. Koncentrow­ali się na osobistych korzyściac­h i udawali, że temat talibów nie istnieje. Przez tę bezczelnoś­ć i bierność teraz cierpią tysiące ludzi. To USA powinny rzucić koło ratunkowe. One są jedną ze stron konfliktu prowadzone­go na terenie naszego kraju. To nie była nawet nasza wojna domowa. Nasze było głównie terytorium prowadzeni­a walk. Amerykanie podjęli głupie decyzje, zniszczyli nasz kraj, a teraz umywają ręce.

– Strach przed uchodźcami też cię nie dziwi?

– Staram się go rozumieć, chociaż to bolesne. Ludzie zostali po prostu zalani falą informacji o brutalnych radykałach islamskich i automatycz­nie upraszczaj­ą to w swoich skojarzeni­ach. Opuszczeni­e domu, kraju i rozstanie się z rodziną nie jest dla nikogo łatwym przeżyciem. To nie zwykła decyzja, tylko ultimatum potrzebne do ratowania siebie i bliskich. Nie mogę jednak wymagać od wszystkich ludzi na świecie, by czytali książki o historii Afganistan­u, uczyli się naszej kultury i traktowali ją jako coś normalnego. Bez wątpienia potrafili odróżniać dobro i zło, które mają miejsce tysiące kilometrów od ich codzienneg­o życia.

– Jaką masz odpowiedź dla tych, którzy uważają, że młodzi, silni ludzie powinni zostać i walczyć o swoją ojczyznę.

– Nasz rząd uciekł, armia się poddała. Przeprasza­m, ale czym i jak cywile mają walczyć? Nie mają broni, nie są wyszkoleni. To nie był ich cel i marzenie życia. Talibowie nienawidzą całej wykształco­nej generacji Afgańczykó­w. Nie cierpią ich wolności, edukacji, sztuki, kontaktu z zagranicą. Chcą zabić bądź zniewolić intelektua­listów, artystów, kobiety... Ta nienawiść nie pozwala na negocjacje, a wyłącznie na czystą rzeź. Jeśli chcesz, mogę to w mocny, obrazowy sposób przedstawi­ć Polakom. Użyję jednego słowa – Holocaust. To, co się dzieje w Afganistan­ie, to Holocaust, który wydarza się w innym czasie, w innym miejscu, wobec innej nacji.

 ??  ??
 ??  ??
 ?? Fot. archiwum ??
Fot. archiwum
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland