Przeplataniec z Krahelskich
pieniądze. W seminarium wpaja się i umacnia w klerykach przeświadczenie: wszystko, czym jesteś, to bycie klerykiem. Nasz rektor mówił: – Bez sutanny jesteście nikim. Może dlatego, mówi dalej ten sam Robert: – Całe życie seminarium obraca się nie wokół Jezusa, ale wokół strachu, że cię wywalą.
Przełożeni wpajają alumnom, że obowiązuje ich swoisty kodeks, oparty na gotowości do wyrzeczeń. Jeśli kleryk gotowy nie jest – nie nadaje się! Taka dyscyplina spaja więź między przyszłym duchownym a systemem. Ale system ma luki. Ksiądz Bartosz Rejewski opowiada: – Z seminarium wychodziliśmy w koloratkach, by za chwilę, za furtą, te koloratki ściągać. Niewierności w małych sprawach składały się na jedną wielką niewierność (...). Od początku byliśmy wychowywani do kombinowania, mataczenia, nieszczerości.
Byłych kleryków, mówią o tym otwarcie, w seminarium rozczarowała „skostniała struktura, promująca bylejakość i drobne towarzyskie układziki”. Poziom intelektualny i duchowy przełożonych też nie zawsze był wartościowy, a złożona hierarchia tworzyła absurdy. Jednym z nich jest klerykalizm wtłaczany do głów przyszłych duchownych. „Młody chłopak po kilku semestrach jest już sklerykalizowany, uważa ks. Rajewski. Nie chodzi, lecz kroczy, specyficznie się ubiera, charakterystycznie mówi. Stwarza wrażenie, jakby był wybrany i namaszczony przez Boga”.
Wiele zależy od poziomu seminarium, jego przełożonych i biskupa, któremu podlega. Sami duchowni zastanawiają się, skąd się biorą różnice w jakości formacji. Ksiądz Podlaszuk mówi: – Czasem można poznać, z którego seminarium wywodzi się dany ksiądz. Zupełnie inaczej kształtuje człowieka seminarium u nas na północy, inaczej na tradycyjnym południu Polski. Północne seminaria cechują się sporą otwartością, duchem wolności.
W reportażu Sepioły negatywnym przykładem takiej uczelni jest seminarium szczecińskie. W każdy weekend tamtejsi seminarzyści wyjeżdżali do parafii, by kwestować na rzecz swej szkoły. Potem wracali i udawali się do szefa. – Przynosiliśmy rektorowi zebrane w czasie kwesty pieniądze. Wysypywaliśmy je z worków prosto na tapczan lub do wanny. Było to dziwne i chore – wspomina jeden z dawnych kleryków.
Jedną z wartości szlifowanych w seminarium jest umiejętność dogadywania się z drugim człowiekiem, znajdowanie kompromisu. – Kiedyś – tłumaczy ks. Podlaszuk – nie było to aż takim wyzwaniem, bo rodziny były wielodzietne i człowiek uczył się tej sztuki w domu. Dziś wielu kleryków to jedynacy. Dla nich to ogromny problem.
Problemem – i to zgoła najpoważniejszym – bywają relacje z ludźmi świeckimi. Konkretnie z kobietami, największym zagrożeniem dla statusu młodego księdza. Jeden z nich wypowie się w książce anonimowo. – Od czasów seminarium nie chodzę na pielgrzymki, bo bardzo irytuje mnie zachowanie niektórych natrętnych dziewczyn. Takich, które wydają się mieć jeden cel: wyrwać kleryka albo księdza. Relacje z kobietami to kwestia celibatu. Ksiądz Krzysztof Kralka mówi: – Celibat, czyli życie w bezżeństwie, jest kwestią do przepracowania, do przeżycia pewnej żałoby. To nie jest tak, że młody mężczyzna, który idzie do seminarium, nie chce mieć dzieci, nie pragnie związku z kobietą. Te naturalne potrzeby w człowieku w końcu się odzywają. Ale formacja – ludzka i duchowa – prowadzi nas do świadomego wyrzeczenia się czegoś, co jest naturalnie dobre, co jest wartością. Jako kleryk po prostu muszę się pogodzić z tym, że nie będę miał dzieci, nie przekażę życia, nie będę w bliskich, intymnych relacjach z kobietami. Mówiąc wprost: że nie będę spał z kobietą. To są przestrzenie życia, które składam w ofierze. Ale według innego rozmówcy Czarka Sochackiego większym problemem od abstynencji seksualnej jest niemal pełna izolacja. – Przez sześć lat jest się w zasadzie oderwanym od normalnego życia. Ja po dwóch latach nie wiedziałem, ile kosztuje masło w sklepie. Jedynym czasem kontaktu z normalnym światem, z ludźmi, zwłaszcza z kobietami, są wakacje między semestrami...
Realnym problemem dla kapłana, i to przez całe jego życie, jest alkohol. Już w seminarium to jedyne remedium na stres, presję, samotność. – Szklankę wódki wypijałem naraz. Dla mnie nie jest to żaden powód do dumy, ale do wstydu. Taka była jednak prawda. Topiliśmy wszystkie smutki w alkoholu – mówi były kleryk. – Seminarium sprzyjało powstawaniu problemów alkoholowych, które potem miały swoje konsekwencje. Nie mieliśmy tam żadnej opieki, pomocy psychologicznej. Nawet proste fizyczne wyładowanie stresu stało się niemożliwe. Zostawała butelka...
Problemem jest też iluzoryczne przygotowanie do zawodu będącego skrzyżowaniem spowiednika z terapeutą. Jak się zdaje, polscy klerycy nie należą do najlepiej przygotowanych. Mówi były kleryk Czarek Sochacki: – Mieliśmy przedmiot buńczucznie nazywany filozofią. Buńczucznie, bo na przykład historia filozofii oparta była wyłącznie na książkach Tatarkiewicza i przypominała raczej lekcję w liceum niż zajęcia na studiach wyższych. Ze studiami filozoficznymi nie miało to nic wspólnego, bo nie uczyliśmy się innych niż katolicka wizji świata i człowieka. Ktoś, kto studiuje historię powszechną, dobrze wie, że dzieje Kościoła mają wiele różnych, jasnych i mrocznych stron. W kształceniu seminaryjnym wszelkie niuanse były wyrzucone zupełnie poza nawias. Historia Kościoła była historią sukcesu i dowodów na istnienie Ducha Świętego. Brakuje im wiedzy psychologicznej czy socjologicznej, zaś doświadczenie niesie dopiero czas. Na elementarne wątpliwości seminaryjny profesor potrafił kleryka usadzić: – Zamknij się!
Reportaż Mariusza Sepioły jest próbą wniknięcia w odizolowany, nieco archaiczny świat. Autor, niczym biolog badający endemiczne stworzenia, skupia się na szczegółowym, obiektywnym opisie, pozostawiając wnioski Czytelnikowi. Pozostawia je także kościelnej hierarchii, która ciągle nie może zrozumieć, gdzie zawodzi...
MARIUSZ SEPIOŁO. KLERYCY. Życie w polskich seminariach. Wydawnictwo ZNAK, Kraków 2021, s. 316. Cena 42,99 zł.
Były trzy Krahelskie: dwie urodzone tego samego 1886 roku, Halina i Wanda, i trzecia, pokolenie młodsza, rocznik 1914, Krystyna. Łączyło je to, że były z krwi i kości bojowniczkami. W swoich czasach, choć – zwłaszcza w odniesieniu do dwóch starszych bohaterek – nie był to jeszcze moment, gdy kobietom pozwalano czynnie walczyć, były zaangażowane w opór przeciwko caratowi, a w przypadku Krystyny – przeciw Niemcom w czasie okupacji.
Halina Krahelska była córką wybitnego matematyka i logika, profesora Uniwersytetu Noworosyjskiego w Odessie. Ciągnęło ją do walki rewolucyjnej. Aresztowana za organizowanie strajków studenckich i przynależność do PPS-u, w 1911 r. została zesłana do Kiszyniowa. Stamtąd pojechała do Kijowa i zapisała się do Partii Socjalistów Rewolucyjnych. Dwa lata więzienia za tę działalność okupiła gruźlicą i zesłaniem na Syberię. Po pierwszej wojnie działała na rzecz dzieci robotnic, w czasie drugiej z ulicznej łapanki trafiła do Ravensbrück i zginęła. Wanda Krahelska urodziła się w majątku ziemskim w Sawejkach na wschodnich rubieżach. Ojciec był wojewodą poleskim, dla niej najważniejsze było wyzwolenie spod zaborów. Wstąpiła do Organizacji Bojowej PPS i zgłosiła się do przeprowadzenia zamachu na carskiego generała-gubernatora Grigorija Skałona. Atak się nie powiódł, ale Wandzie udało się uniknąć skazania. Krystyna, najmłodsza, stała się pierwowzorem warszawskiej Syrenki. W czasie okupacji wstąpiła do dywizjonu „Jeleń” i jako sanitariuszka przybrała pseudonim „Danuta”. Uwielbiała śpiewać, do końca pisała wiersze. Zginęła postrzelona podczas opatrywania rannego.
Książka biograficzna Olgi Gitkiewicz to przede wszystkim rzetelna robota poprzedzona kwerendą, ale też przeplatana domysłami na temat Krahelskich, bo w materiałach źródłowych mylą się tropy, w dodatku jest ich niewiele. Życia tych kobiet przeszły bez większego echa, dziś reporterka przywraca pamięć o nich. Nie jest to jednak monotonna lektura – przecież bojowniczki miały też niełatwe życie osobiste.
AGNIESZKA FREUS OLGA GITKIEWICZ. KRAHELSKA. KRAHELSKIE. Wydawnictwo DOWODY NA ISTNIENIE, Warszawa 2021. Cena 42 zł.