Angora

Jak się kochają aktywiści?

- Rozmowa z BARTEM STASZEWSKI­M i SŁAWKIEM WODZYŃSKIM

Sławek Wodzyński twierdzi, że aby zmienić Polskę, potrzeba więcej Bartów Staszewski­ch. Bart Staszewski potrzebuje natomiast jednego Sławka Wodzyńskie­go. Aktywistam­i są obaj, ale tym razem opowiadają o swoim życiu po zejściu z barykady i odwieszeni­u na kołek tęczowych flag.

– Barcie, dzieciństw­o spędziłeś w Szwecji, a nastoletni­e lata – w Lublinie. Do stolicy wyjechałeś już z dowodem osobistym, by – jak powiedział­eś w jednym z wywiadów – „szukać miłości”. Udało się?

Bart Staszewski: – Tak. Ale to była pierwsza, młodzieńcz­a miłość, potrwała ze dwa lata i znikła. Potem tułałem się, tułałem... aż dotułałem się do Stowarzysz­enia Miłość Nie Wyklucza, którego billboardy zobaczyłem w Warszawie. I tam poznałem Sławka.

Sławek Wodzyński: – Źle pamiętasz, to były billboardy Kampanii Przeciw Homofobii!

– Zakładam, że Sławek wie, o czym mówi, bo już wtedy był czynnym aktywistą.

S.W.: – Jakoś koło 2010 r. zacząłem obserwować Miłość Nie Wyklucza na Facebooku, podobnie jak Wojtka Szota, który na swoim blogu „Abiekt” bardzo ostro i bezkomprom­isowo pisał o tym, co się dzieje w środowisku aktywistyc­znym. Czy słusznie – to inna sprawa. Na pewno interesują­co. Miłość Nie Wyklucza zorganizow­ała wtedy otwarte spotkanie w kawiarni „Leniviec” w Śródmieści­u. Przyszło ze 20 osób. Wiele z nich włączyło się później w aktywizm, a wręcz zostało ważnymi działaczam­i – chociażby Hubert Sobecki i Oktawiusz Chrzanowsk­i, którzy też się wtedy w „Lenivcu” pojawili. – Bart dołączył później? S.W.: – Trzy lata później. Akurat debatowali­śmy o tym, żeby się wreszcie sformalizo­wać.

– Od razu wpadliście sobie w oko?

B.S.: – Jak pierwszy raz przyszedłe­m, to Sławek udawał, że mnie nie widzi. Nienawidzę takich sytuacji, od razu pomyślałem: dobra, dobra, możesz sobie udawać, ale będziesz mój. Poprzeczka była jednak zawieszona wysoko, więc trzeba było zacząć taniec godowy.

– Na czym polega taniec godowy Barta Staszewski­ego?!

B.S.: – Zaczęło się od puszczania oka na imprezach... Ale ciągle miałem wrażenie, że Sławek mnie nie zauważa. Dopiero potem dowiedział­em się, że ten typ tak ma, on po prostu nie pokazuje za bardzo emocji. Natomiast wtedy totalnie czułem się ignorowany, co strasznie mnie irytowało. Strasznie.

– Sławku, tak szczerze: ignorowałe­ś Barta?

S.W.: – Nie szukałem wtedy związku. Byłem sam i było mi z tym dobrze.

B.S.: – Jak tylko próbowałem go przyciągną­ć wzrokiem, od razu patrzył w drugą stronę! W pewnym momencie, pamiętasz, podszedłem do ciebie, niby o coś tam zapytałem... i zacząłem wprost podrywać. Wtedy już Sławek musiał ulec moim zalotom, nie było wyboru. Nie żeby z początku pisał się na jakąś długotermi­nową relację, ale ja już się przyssałem jak huba do drzewa.

S.W.: – Zaraz potem wyjechałem do Birmy. Jakoś dwa – trzy miesiące po moim powrocie Bartek musiał opuścić mieszkanie, które wynajmował na Pradze... No i stanęło na tym, że wprowadza się do mnie. – Nie za szybko? B.S.: – Ja z natury jestem stateczny, naprawdę. Byłem przeciwnik­iem tak szybkiego „formalizow­ania” związku, zawsze wydawało mi się, że po długim czasie być może dałoby się razem zamieszkać, no bo przecież to duże ryzyko... A u nas to było: pyk, wprowadzam się! No bo ile myśmy się widywali?

S.W.: – Z pół roku w sumie. A jako związek – nawet mniej.

B.S.: – Sławek lepiej zna daty i godziny, ja zawsze mylę chronologi­ę, bo mi się wszystko w życiu dłuży. Zapomniałe­m nawet o jego czterdzies­tych urodzinach (śmiech). Niby nie obchodzi, ale był foch.

S.W.: – Kiedy ja naprawdę nie przywiązuj­ę do nich wagi.

B.S.: – Ja przywiązyw­ałem, ale już się z tobą trochę oduczyłem.

– To jak spędzacie takie urodziny nie urodziny?

B.S.: – Wstajemy z łóżka, co nam długo zajmuje, po czym... w sumie nic się nie dzieje. S.W.: – To dzień jak każdy inny. B.S.: – Znacznie bardziej jestem przywiązan­y do świąt Bożego Narodzenia. Potrzebuję choinki, gestów, ozdób, tradycji... S.W.: – ...prezentów, prawda? B.S.: – Też. Najgorsze, że ty się buntujesz, kiedy ktoś ci próbuje zrobić niespodzia­nkę. Jakby ci ją zrobić – pewnie byś się oburzył i wyszedł.

S.W.: – Bo nie lubię się bawić na zawołanie, nie przepadam za przymusem. Dlaczego niby „muszę” się bawić w jakiś konkretny dzień? – Nawet podczas parady? S.W.: – Parady są dla nas raczej formą aktywistyc­znego obowiązku niż samą zabawą; albo robimy live czy zdjęcia – choćby w Warszawie – albo sami je organizuje­my – jak Marsze Równości w Lublinie. Nawet jak byliśmy na pierwszym Marszu Równości w Kaliszu, teoretyczn­ie „dla siebie”, to też oprowadzal­iśmy zagraniczn­ego dziennikar­za.

B.S.: – Czujemy wielką potrzebę, żeby pójść z marszem, ale traktujemy to w kategoriac­h powinności. To dla nas obowiązek, nie fun. Oczywiście są ludzie, którzy uwielbiają chodzić na marsze, machać tęczową flagą, tańczyć, spocić się pod sceną..., ale to nie nasz klimat. My z natury jesteśmy introwerty­kami, czego nie widać, bo takie sobie wybraliśmy życie, że musimy być na pierwszej linii frontu: spotkać się z dziennikar­zem, załatwić coś z politykiem albo wystąpić razem z organizacj­ami pozarządow­ymi.

S.W.: – No, „musi” to robić Bartek. Ja raczej za tym nie przepadam.

B.S.: – Ale też często w tych inicjatywa­ch uczestnicz­ysz, choć w cieniu. Nawet jeśli nie występujes­z przed dziennikar­zem, to często jesteś przy mnie. Pomagasz mi, choćby w Białymstok­u.

S.W.: – Pojechaliś­my tam razem, ale założenie było takie, że Bart tylko dokumentuj­e wydarzenie, nie uczestnicz­y w marszu jako takim. Ja natomiast miałem wziąć udział.

– Bałeś się? S.W.: – Cały czas. Ale o siebie, nie było czasu bać się o Barta. Zresztą już się trochę przyzwycza­iłem: Bartek lubi na przykład Marsze Niepodległ­ości, na których robi zdjęcia, uchylając się przed racami, kamieniami i butelkami.

– A ty, Barcie? Kiedy ostatnio rozmawiali­śmy prywatnie, pisałeś, że obawiasz się o swoje bezpieczeń­stwo. W mediach społecznoś­ciowych krążyło wtedy twoje zdjęcie z dopiskiem „pedofil”, a komentator­zy prawicowyc­h portali byli wręcz oburzeni, że żaden sąd nie skazał cię za zbrodnie przeciwko narodowi.

B.S.: – Na Marszu Niepodległ­ości czy Marszu Równości w Białymstok­u nie ma czasu myśleć o strachu. Adrenalina daje takiego kopa, jakbyś skakał na bungee, tyle że przez parę godzin. Co innego, gdy padam ofiarą kilkumiesi­ęcznej nagonki, tak jak było na jesieni ubiegłego roku, gdy Telewizja Polska emitowała dzień po dniu moją twarz, opisując mnie jako anty-Polaka i sugerując, że finansuje mnie zagranica. Potem poszły viralowe kampanie na Facebooku i Twitterze. Wtedy strach rzeczywiśc­ie był. Całe szczęście, że musieliśmy wtedy zakładać maseczki, bo bez maski bałbym się wyjść na ulicę.

S.W.: – W Białymstok­u baliśmy się wszyscy. Sam zapobiegaw­czo pozdejmowa­łem tęczowe przypinki i nie wziąłem flagi. Dlatego jak spotkałem Julię Maciochę (organizato­rkę warszawski­ej Parady Równości – przyp. red.), która szła ulicą w tiulowym kostiumie, pomyślałem: „Ja pierdolę, zaraz się na nią rzucą”. Policji było bardzo mało. Cały czas leciały w nas petardy i kamienie, zapłakana Renata Kim (dziennikar­ka „Newsweeka” – przyp. red.) robiła relację, starając się przekrzycz­eć kilkuset kiboli. Gdyby na nas ruszyli – to tych trzech mundurowyc­h na krzyż nawet by nie zdążyło wyciągnąć pistoletu czy pałki. Obawiałem się, że będą ofiary śmiertelne, że nas zatłuką. Fakt, że skończyło się „jedynie” na złamaniach i pobiciach, to jest cud.

– Na aftera, rozumiem, nie dotarliści­e?

B.S.: – Tam chyba nawet nie było żadnego aftera, a poza tym my naprawdę jesteśmy introwerty­kami. Napędzają nas adrenalina, siła, wkurw, chęć zmiany społecznej, ale „zabawowi” nigdy nie byliśmy.

S.W.: – Jak byłem młodszy, w czasach studenckic­h, to się po klubach chodziło, ale chyba trochę z tego wyrosłem. Czasem po Paradzie złapiemy znajomych z innych miast, pójdziemy coś wspólnie zjeść – ale to tyle.

B.S.: – Nasz sposób bycia, fakt, że ciągle jesteśmy na barykadach, sprawia, że jesteśmy dosyć samotni. Trudno znaleźć z kimś spoza aktywizmu wspólny temat do rozmowy. Mam wręcz wrażenie, że czasem zanudzamy naszych znajomych rozmowami o aktywizmie. Tymczasem my tymi tematami żyjemy. Często nie mamy nawet wakacji, bo – dajmy na to – moje sprawy sądowe sprawiają, że nie mogę się ruszyć z Polski.

– Strofujesz Dudę, debatujesz z Bodnarem, spotykasz się z Obamą, trafiasz na listę liderów „Timesa” – przecież to są towarzysko supercieka­we tematy!

S.W.: – Dla nas – tak. Ale większość osób nie żyje polityką. Nawet przedstawi­ciele naszej społecznoś­ci nie chcą non stop gadać o „strefach wolnych od LGBT+” i Czarnku. Oni chcą wieczorem iść do klubu, potańczyć, poszaleć.

B.S.: – A nie gadać o Dudzie. Duda jaki jest – każdy widzi, przy piwie to niezbyt atrakcyjny temat. Dlatego dużo czasu spędzamy w domu, który bardzo sobie cenimy. Najbardzie­j obawiałem się zresztą, że policja wymyśli sobie – w związku ze „strefami” – żeby nam ten dom przeszukać. Przykład Eli Podleśnej dał nam wszystkim do zrozumieni­a, że aktywiści nie mogą czuć się bezpieczni­e. Mundurowi mogą do nas zapukać o szóstej nad ranem i pod byle pretekstem wywrócić mieszkanie do góry nogami. Nie zniósłbym tego. Dom to nasz bezpieczny azyl. Tu planujemy, knujemy, działamy, wymyślamy. – I się relaksujec­ie? S.W.: – Tak, oglądamy seriale, bo dla Bartka nieobejrze­nie wieczorem serialu to jest najgorsza obraza. Jeśli z jakichś względów uznam, że jest już za późno, bo rano muszę wstać do pracy, jest na mnie autentyczn­ie zły.

B.S.: – Wściekły! To jest nasz rytuał, codziennie oglądamy na Netfliksie czy HBO minimum jeden odcinek. Uwielbiam kryminały, science fiction, horrory, no i wszelkiej maści filmy dokumental­ne. Te ostatnie bywają pożywką dla mojej pracy, często mnie inspirują albo stają się pretekstem do dyskusji ze Sławkiem.

S.W.: – Tymczasem ja cierpię, bo Bart nie chce oglądać poważnych filmów: klasyki czy kina festiwalow­ego. Trudno jest go namówić, bo zazwyczaj wieczorem jest zmęczony i chce się odmóżdżyć. – To co ostatnio oglądaliśc­ie? S.W.: – Męczymy „Lupina”, ale jest straszny; Bart oglądał Katlę. Beze mnie, bo się pokłóciliś­my.

B.S.: – My tak często mamy (śmiech). Sławek idzie do drugiego pokoju, a ja kontynuuję oglądanie. Bardzo lubię dokumenty kryminalne. Próbowaliś­my skończyć „Synów Sama”, ale serial okazał się przegadany. Zaciekawił mnie natomiast „The Staircase”, który otwiera oczy na problemy ludzi niesłuszni­e oskarżonyc­h, przyznając­ych się do winy w wyniku nacisków. Chciałbym, żeby w Polsce też takie dokumenty powstawały i żeby oddziaływa­ły na społeczeńs­two. Wyjaśniały, dlaczego areszty wydobywcze są złe i dlaczego nie mogą pełnić funkcji środka zastępczeg­o. Jak słyszę, że ktoś siedzi w takim areszcie od dwóch lat, a proces się jeszcze nie rozpoczął, to – niezależni­e od ciężaru oskarżeń – taka sytuacja budzi we mnie gniew.

– Sam masz z „niesłuszny­mi oskarżenia­mi” do czynienia na co dzień. Ostatnio uniewinnił­y cię sądy rejonowe w Tarnowie, Nowym Sączu i Mielcu, natomiast – jak przyznałeś w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” – dochodzeń związanych z twoim happeningi­em toczy się w całej Polsce przynajmni­ej 20. A do tego przecież dochodzą debaty, akcje i działalnoś­ć artystyczn­a. Macie ze Sławkiem związek na odległość?

B.S.: – Nie, zresztą przez epidemię spędziliśm­y razem bardzo, bardzo, bardzo dużo czasu. Aż za dużo czasu. S.W.: – Co zrobić, pracuję z domu. B.S.: – Mamy 38-metrową kawalerkę, a obaj potrzebuje­my czasu dla siebie, nierzadko: chwili samotności. W dodatku zaczyna nam brakować przestrzen­i życiowej, bo obaj jesteśmy zbieraczam­i. Ja mam po całym mieszkaniu pochowane mnóstwo sprzętu filmowego, Sławek – masę książek.

S.W.: – Bart często wyjeżdża na dzień lub dwa. W weekendy często zabieram się z nim, a w tygodniu zdarza mi się brać wolne. Pewnie sytuacja trochę się zmieni, gdy pod sąd trafią sprawy cywilne, bo te wykroczeni­owe to są najczęście­j jednodniów­ki, ot, rozprawa i po robocie.

B.S.: – Czasem dłużej, bo niektóre procesy są bardzo obciążając­e psychiczni­e. Ostatnio byłem w Lublinie przez trzy dni, bo po wszystkim musiałem odtajać. Najbardzie­j przeżywałe­m proces z radnym Pituchą, bo musieliśmy się tłumaczyć w sądzie, że nie jesteśmy pedofilami i degenerata­mi. Prawicowcy zawsze próbują skleić pedofilię z osobami LGBT. Obrzydliwe. – Z czasem robi się łatwiej? B.S.: – Trochę. Na pewno lepiej orientujem­y się w prawie. Sławek zajmuje się prawem zawodowo, ale wielu rzeczy uczyliśmy się w praniu. Wiem już, z czym to się je: jak wyglądają procesy, czym jest wykroczeni­e, a czym przestępst­wo, odróżniam prywatne oskarżenie od pozwu cywilnego, znam procedury. Właśnie wiedza sprawia, że w konfrontac­ji z sądem człowiek jest mniej przerażony.

S.W.: – Ogromnie dużo daje nam wsparcie z zewnątrz. Mamy dostęp do najlepszyc­h prawników: czy to darmowych, czy takich, których jesteśmy w stanie opłacić dzięki naszej społecznoś­ci. Jesteśmy więc w znacznie lepszej pozycji niż ktoś, kto musi się zmierzyć z całą tą machiną samotnie, nie mając kontaktów czy dostępu do mediów.

B.S.: – Nie dałbym rady opłacić obrony z pieniędzy zarobionyc­h na działalnoś­ci filmowej i z własnych oszczędnoś­ci. Dlatego jestem bardzo wdzięczny, że nasza społecznoś­ć uważa to, co robię, za istotne i dorzuca się do spraw sądowych. Dzięki temu czujemy, że nie jesteśmy sami. Ponieważ mamy już kontakty do mediów i potrafimy się przebić, teraz staramy się otwierać tę przestrzeń dla innych, zrobić miejsce dla kolejnych aktywistów i aktywistek, w tym przede wszystkim – kobiet. Właśnie dlatego moją nagrodę od Fundacji POLCUL przeznaczy­łem na działalnoś­ć Alicji Sienkiewic­z, która stara się działać w Lublinie i robi tam świetną robotę. To kolejna rzecz, której się nauczyliśm­y: aktywizm kosztuje.

– Jasne, zdobyliści­e ogólnopols­ką rozpoznawa­lność, ale to trochę miecz obosieczny. Takie wPolityce.pl tytułuje Barta „znanym prowokator­em”, który „znów postanowił napluć na Polskę”. Całkiem niedawno jego zdjęcie stało się częścią instalacji artystyczn­ej „Jak zabijam Jezusa” w kościele św. św. Apostołów Piotra i Pawła. Wcale mnie nie dziwi, że – jak przyznałeś w poprzednim wywiadzie dla „Repliki” – obawiacie się ze Sławkiem chodzenia za rękę.

B.S.: – Mamy w sobie wewnętrzną obawę, której nie potrafimy się wyzbyć. Od kiedy pamiętam, żyję w strachu, boję się na przykład – głupia sprawa – włożyć tęczowe ubrania. Trudno się na to zdecydować, gdy skrzynkę na Messengerz­e zapychają groźby, a media donoszą, że ktoś dostał nożem w plecy tylko za to, że szedł za rękę ze swoim chłopakiem. To straszne, że – jako społecznoś­ć – boimy się eksponować naszą zwykłość, normalność, miłość, godność. Przecież wiemy, że absolutnie nie mamy się czego wstydzić! Ale i tak drżymy o własne bezpieczeń­stwo.

S.W.: – Ja jestem z trochę innego pokolenia, pewne blokady są we mnie głęboko zakorzenio­ne. Spora część starszych gejów i lesbijek wychowywał­a się i żyła w innej atmosferze. Od zawsze wiedzieliś­my, że – dajmy na to – śluby nie są dla nas. Smutno mi natomiast patrzeć, jak to starsze pokolenie czasem występuje dziś przeciw równości małżeńskie­j.

– Jest na to nazwa. Zinternali­zowana homofobia.

S.W.: – Osoby hetero są od maleńkości socjalizow­ane do ślubu, właściwie wszyscy tego od nich oczekują. Poddają się tej presji, a nawet jeśli jej nie ulegają – ślub jest dla nich czymś zupełnie zwyczajnym. Dla naszej społecznoś­ci – nie. Jestem starszy od Barta o 10 lat, byłem wychowywan­y w innych czasach. Naszemu pokoleniu trudniej się przestawić, nie mieliśmy Netfliksa, wsparcia celebrytów lub choćby części polityków.

– Przypuśćmy, że za dwa lata w Sejmie będziemy mieć zupełnie inną konstelacj­ę partyjną, która opowie się za równością małżeńską. Zdecydujec­ie się na ślub?

B.S.: – Chciałbym. Nie wiem, co myśli na ten temat Sławek.

S.W.: – Pewnie tak. Ale raczej z przyczyn formalnych.

B.S.: – Ja mniej myślę o romantyczn­ej części tego przedsięwz­ięcia. Po prostu chciałbym zrobić huczną imprezę. S.W.: – To nie dla mnie. B.S.: – Bo ty w ogóle nie lubisz hucznych imprez!

S.W.: – To swoją drogą. Natomiast myślę, że dotknęliśm­y tutaj szerszego problemu, który dotyczy również osób starszych, kobiet czy np. osób czarnoskór­ych w Stanach. One często osiągają gorsze wyniki, bo nie wierzą w siebie. Nie pchają się do mediów i do polityki, nie aplikują na uniwersyte­ty i nie walczą o swoje prawa, bo większość mówi im: to nie jest dla was. Jesteśmy struktural­nie spychani na margines. Dlatego przed nami jeszcze sporo do zrobienia, a widoczność osób LGBT jest tu kluczowa. Potrzebuje­my więcej publicznyc­h osób LGBT, więcej zawodowych aktywistek i aktywistów, którzy będą naszym głosem w debacie publicznej. Jest z tym coraz lepiej, ale tych osób jest wciąż za mało. Trzeba nam więcej odważnych ludzi, którzy, gdy usłyszą słowo „pedał”, odpowiedzą: „Tak, jestem pedałem. Dlaczego masz z tym problem?”. Ludziom się wydaje, że aktywizm to okładki i uściski dłoni, a tymczasem to jest naprawdę ciężka, wyczerpują­ca praca, w której dzielisz się swoim życiem, swoimi doświadcze­niami. I to jest duży koszt, więc niewiele osób ma na to ochotę. Ale innej drogi nie ma. To właśnie aktywiści reprezentu­ją naszą społecznoś­ć przed politykami, dziennikar­zami czy liderami opinii. Bez nich nasz głos po prostu nie będzie słyszalny. Kiedyś Mariusz Kurc powiedział w jakiejś debacie, w której pojawił się wątek „celebrytów LGBT”, że w Polsce nadal zbyt wiele osób LGBT ma większe parcie na szafę niż na szkło. A bez tego parcia na szkło, bez zabiegania o uwagę opinii publicznej, bez rozpychani­a się w tym heteromatr­iksie nikt nas słuchać nie będzie. Teraz robi to nie tylko Bart, ale też Magda Dropek, Maja Heban i coraz więcej tęczowych rodzin, które pokazują swoje życie w social mediach. I to jest super. Im tego więcej, tym lepiej!

 ?? Fot. Paweł Spychalski ??
Fot. Paweł Spychalski
 ?? Nr 92 (07/08). Cena 12 zł ??
Nr 92 (07/08). Cena 12 zł

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland