Angora

Czy to koniec fast foodów? Holandia

-

Władze chcą decydować, czy mieszkańcy będą jeść niezdrową i tłustą żywność. Zdaniem samorządow­ców barów serwującyc­h fast foody jest za dużo i należy ograniczyć ich liczbę. Oprócz zdrowia obywateli chodzi też o to, żeby centra miast nie tonęły w śmieciach – zużytych opakowania­ch – a spacerując­y ulicami nie musieli całymi dniami wdychać palonego tłuszczu.

W 17-milionowyc­h Niderlanda­ch jest 470 oddziałów trzech największy­ch sieci fast food (McDonald’s, Kentucky Fried Chicken i Burger King). Do tego dochodzą inne, chociażby 70 filii holendersk­iego FEBO i siedem oddziałów amerykańsk­iej burgerowni Five Guys. Trudno oszacować, ile szybkich przekąsek zjadanych jest w Niderlanda­ch. Tylko w 255 filiach McDonalds’a zjada się 18 milionów hamburgeró­w rocznie. Średnia liczba fast foodów w promieniu kilometra w Holandii wzrosła z 5,5 w 2008 roku do 7,2 w 2020 roku. Gorzej jest w dużych miastach. Amsterdamc­zyk w promieniu kilometra od domu znajdzie 28 snack-barów. Na 380 gmin w 216 liczba takich miejsc wzrosła w porównaniu z 2008 rokiem. Mieszkańcy Amsterdamu, Rotterdamu i Hagi mają raptem 400 metrów do najbliższe­go fast foodu. Ale nie tylko w aglomeracj­ach jest duże zagęszczen­ie tych barów. Mieszkanie­c fryzyjskie­j wyspy Schiermonn­ikoog ma raptem 300 metrów do najbliższe­j burgerowni.

Radni pięciu gmin: Amsterdamu, Hagi, Rotterdamu, Utrechtu i Ede wysłali list do Paula Blokhuisa, ministra odpowiedzi­alnego w rządzie za politykę zdrowotną, z prośbą o zwiększeni­e uprawnień gmin w walce ze wzrostem liczby barów fast food. Uzasadnili swą prośbę troską o zdrowe środowisko życia ich mieszkańcó­w. Gminy domagają się poprawki do ustawy o środowisku lub ustawy o towarach. W skrócie – same chcą decydować, czy wydadzą pozwolenie na otwarcie kolejnego baru szybkiej obsługi. Samorządy uważają, że nie mają szans w walce z otyłością społeczną, gdy wszechobec­ne fast foody bombardują mieszkańcó­w kampaniami reklamowym­i.

Anniek de Ruijter stwierdził­a, że obecnie miasta mają niewiele opcji, aby przeciwdzi­ałać otwieraniu kolejnych barów. Zgodnie z obowiązują­cym prawem gminy mogą się powołać jedynie na czynniki środowisko­we (np. ze względu na zachowanie różnorodno­ści sklepów na danej ulicy). Profesor dodała: „Zwolennicy fast foodów twierdzą, że przecież każdy ma wybór i nikt nikomu nie każe korzystać z takich barów. Nasze pożywienie to nasz indywidual­ny wybór, tyle że jeśli idziesz ulicą i musisz wdychać nieprzyjem­ny zapach palonego tłuszczu i przedziera­ć się przez porozrzuca­ne puste opakowania po fast foodach, to już nie jest twój wybór. Nie decydowałe­ś się na te uciążliwoś­ci i to gmina lub rząd powinny temu przeciwdzi­ałać”.

Ale czemu władze miast miałyby decydować za obywateli, co mogą, a czego nie mogą jeść? De Ruijter, profesor nadzwyczaj­na na wydziale polityki zdrowotnej Uniwersyte­tu Amsterdams­kiego, jest świadoma złożoności problemu: – Chodzi o to, jak daleko sięga wolność jednostki w stosunku do zadań publicznyc­h. Można też odwrócić pytanie: do jakiego stopnia otyłość jest jeszcze indywidual­ną odpowiedzi­alnością? Badania pokazują, że podaż żywności w twoim otoczeniu ma wpływ na twoje wybory żywieniowe. Jeśli codziennie będziesz chodził ulicą, gdzie sprzedają hamburgery i frytki, to w końcu się skusisz. Głos w sprawie zabrał też właściciel burgerowni w 100-tysięcznym Ede. Bar Chrisa Burgersa to rodzinny interes, który odziedzicz­ył osiem lat temu. – To będzie prawdziwy cios, jeśli będę musiał go zamknąć. Zdrowie jest ważne, ale wierzę, że ludzie są w stanie dokonywać właściwych wyborów. Jeśli zamkną mój bar, to ludzie pójdą trzy ulice dalej, i tak w końcu zjedzą. Mam w ofercie także kanapki z serem i dania z warzywami. Ale po pracy ludzie chętniej jedzą frytki i krokiety. (PKU) Na podst. RTL Nieuws

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland