Nieproszeni goście
Dookoła świata
Michael Regan mieszka w Londynie, ale ma też dom w katalońskim miasteczku Sitges. Pewnego razu, gdy lockdown uwięził go w Wielkiej Brytanii, zadzwonił jego hiszpański sąsiad z pytaniem: – Czy gościsz kogoś w Stiges? – Oczywiście, że nie – odparł Michael. Okazało się, że do domu wprowadziła się grupa młodych mężczyzn, którzy w ogóle nie ukrywają swojej obecności – grają na tarasie w gry planszowe, w ogrodzie suszą pranie. Zjawisko zajmowania cudzych domów i mieszkań ma w Hiszpanii długą tradycję. Dziś, wraz z rosnącą bezdomnością oraz wzmożoną aktywnością ruchów anarchistycznych, staje się powszechne. Dzicy lokatorzy, zwani occupas, wykorzystując luki prawne i opieszałość systemu sprawiedliwości, czują się bezkarni. Intruzów trudno wyrzucić, a jest to prawie niemożliwe w przypadku bezdomnych rodzin z dziećmi. Michael miał szczęście w nieszczęściu – rodzina się u niego nie zadomowiła. – Oni byli zawodowymi szantażystami, więc w pewnym sensie poczułem ulgę, bo wiedziałem, że możemy negocjować. Brytyjczyk miał wybór – czekać na decyzję sądu, co mogło potrwać nawet dwa lata, lub wynająć specjalistów od negocjacji. Firma Fuera Occupas (Wynoście się, Skłotersi) nie może opędzić się od klientów. Codziennie odbiera po 150 telefonów. Większość dzwoniących to właściciele nieruchomości, którzy nie są w stanie wyegzekwować od lokatorów czynszu, ale aż jedna czwarta próśb o interwencję dotyczy skłotersów. Pracownikom Fuera Occupas, byłym bokserom i zawodnikom sztuk walki, nie podskoczy żaden nieproszony gość. – Radzenie sobie z takimi ludźmi jest dla nas jak zabawa dla dzieci – w zespole mamy mistrzów świata. Kiedy przybywamy, occupas próbują nas zastraszyć. Nigdy im nie wychodzi. Prowadzimy z nimi coś więcej niż tylko rozmowę – chwali się Jorge Fe, właściciel firmy. Niemal otwarcie przyznaje, że używają przemocy, bo przecież ciężko ją udowodnić. Po kilku wizytach osiłków w domu Michaela dzicy lokatorzy postanowili się wyprowadzić. – Zrozumieli, że muszą negocjować. Poprosili o pieniądze w zamian za odejście. Brytyjczyk zapłacił 3000 euro. Niedostatek prawa produkuje zawodowych skłotersów, takich jak Javier szantażujący instytucje finansowe. – Włamuję się w piątek, w poniedziałek dzwonię do banku: „Hej, jestem w waszym mieszkaniu i zamierzam je zniszczyć”. A ludzie z banku mówią: „Hej, wysyłamy kogoś do ciebie”. Potem przychodzi ta osoba i negocjuje cenę. (EW)