9 WRZESNIA ODSZEDL WIESLAW GOLAS LEGENDA POLSKIEGO FILMU SCENY I KABARETU
Podziwiali go zarówno ci młodsi, jak i starsi widzowie. Mistrzowski tekst piosenki Wojciecha Młynarskiego „W Polskę idziemy” w genialnym wykonaniu Gołasa podbił serca publiczności w całej Polsce. Artysta zostanie pochowany w grobie rodzinnym na Starych Powązkach w Warszawie. Pogrzeb odbędzie się 14 września –
Karierę miał wspaniałą. Podziwiali go zarówno młodsi, jak i starsi widzowie. Kto bowiem raz zobaczył „Kapitana Sowę na tropie”, „Alternatywy 4”, „Bruneta wieczorową porą”, „Rękopis znaleziony w Saragossie” czy wreszcie „Czterech pancernych i psa”, nie mógł zapomnieć o Wiesławie Gołasie.
Wzbudzał zachwyt, ale i grozę, gdy w Kabarecie Starszych Panów śpiewał „Upiornego twista”:
Rankami zrywam się śliczny Liryczny i apetyczny To musnę coś jak jaskółka To usnę w słońcu jak pszczółka Aż chmurki zbudzi mnie cień Bym brzęczał cały dzień Lecz gdy spłynie mrok wieczorny Typem staję się upiornym Twarz mi blednie włos mi rzednie Psują mi się zęby przednie A niech tylko wiatr zaśwista W piekielnego wpadam twista Widząc mnie w piekielnym twiście Zwariowali byli byście Lew by się ze strachu słaniał Jestem nie do wytrzymania Bo prócz wymienionych cech Skręca mnie upiorny śmiech Cha cha cha Cha cha cha (...).
A mistrzowski tekst Wojciecha Młynarskiego w mistrzowskim wykonaniu Gołasa „W Polskę idziemy” podbijał serca publiczności nie tylko kabaretu Dudek, ale i opolskich festiwali piosenki. Widzowie śpiewali razem z Gołasem:
W tygodniu to jesteśmy cisi jak ta ćma W tygodniu to nam wszystko wisi aż do dna A jak się człowiek przejmie rolą sam pan wisz To zaraz plecy go rozbolą albo krzyż W tygodniu to jesteśmy szarzy jak ten dym W tygodniu nic się nie przydarzy bo i z kim I życie jak koszula ciasna pije nas Aż poczujemy mus i raz na jakiś czas W Polskę idziemy drodzy panowie W Polskę idziemy Nim pierwsza seta zaszumi w głowie Drugą pijemy Do dna jak leci Za fart za dzieci Za zdrowie żony Było nie było W to głupie ryło W ten dziób spragniony (...).
Występował także w popularnych filmach, które stały się klasyką polskiej kinematografii: „Pokolenie” Andrzeja Wajdy, „Szkice węglem” Antoniego Bohdziewicza, „Lotna” Wajdy, „Zezowate szczęście” Andrzeja Munka, „Lalka” Wojciecha Hasa, „Dzięcioł” Jerzego Gruzy, „Hydrozagadka” Andrzeja Kondratiuka, „Potop” Jerzego Hoffmana. Ostatni raz na ekranie zobaczyliśmy go w 1996 roku, w filmie Jana Jakuba Kolskiego „Szabla od komendanta”. Natomiast na deskach Teatru Polskiego w Warszawie występował aż do 2008 roku.
Pseudonim „Wilk”
Na świat przyszedł w Kielcach. – Oficjalnie, urzędowo, urodziłem się 4 października 1930 roku, a naprawdę 9 października. Przy chrzcie pijany organista wpisał do mojej metryki błędną datę, i tak już zostało – wspominał. – Akuszerka opowiadała, że zaraz po urodzeniu, po pierwszym klapsie, zamiast płakać, uśmiechnąłem się. Jego dzieciństwo było szczęśliwe aż do roku 1939. – Miałem dobrych rodziców i siostrę Basię. Wszystko zmieniło się we wrześniu 1939 roku wraz z wybuchem wojny. Mój tato ruszył na wojnę. Był ogniomistrzem 2. Pułku Artylerii Lekkiej Legionów. Po kampanii wrześniowej ukrywał się przed Niemcami, ale wpadł w ich ręce. Został uwięziony w obozie w Majdanku. Sprzedaliśmy wszystkie rodzinne pamiątki, a pieniądze i biżuterię mama dała jakiejś kobiecie, która obiecała, że wykupi tatę z obozu, a potem zniknęła. Nigdy więcej nie zobaczyłem taty. W wieku 13 lat wstąpił do Szarych Szeregów. – Miałem pseudonim „Wilk” – opowiadał „Faktowi”. – Byłem wtedy za młody na walkę i dlatego brałem udział jedynie w akcjach małego sabotażu, tzn. nosiłem bibułę, meldunki i kradłem Niemcom broń. Był również aresztowany przez Gestapo. – Jak się potem okazało, wsadzili mnie do tej samej celi, w której wcześniej siedział mój ojciec. Nasza cela była zatłoczona, a posłanie, jako najmłodszy z aresztantów, dostałem w najgorszym miejscu: tuż przy kiblu. Byliśmy strasznie zawszeni, drapaliśmy się w dzień i w nocy przez sen, a wieczorami zbieraliśmy się na środku celi pod żarówką i tarliśmy nasze ubrania, zgniatając wszy. Torturowano go przez trzy miesiące. – Pierwszy raz, jak mnie przesłuchiwano, piszczałem cienko jak baba – powie w rozmowie z „Faktem”. – Jeden z funkcjonariuszy, wyjątkowo okrutny, okładał mnie nahajem. Nigdy nikogo nie wydał! – Gdy wracałem z przesłuchań, w celi chłopaki kładli mi na posiniaczonych plecach mokre szmaty, by ulżyć w bólu. W styczniu 1945 roku został wypuszczony z więzienia.
Aktor charakterystyczny
Po wojnie maturę zdał w kieleckim liceum, później zaczął naukę w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej pod dyrekcją Aleksandra Zelwerowicza. Zadebiutował na deskach Teatru Dolnośląskiego rolą Papkina w „Zemście” Aleksandra Fredry. – Fredrowski Papkin jest dla mnie uosobieniem zawodu aktora. Grałem go kilkaset razy. Każdy z nas, aktorów, jest po trosze Papkinem, bo jesteśmy jednocześnie i śmieszni, i tragiczni, sprzedajemy się za miskę zupy. I jest to postać, którą można grać w każdym wieku. Zespoliłem się z tą rolą. Dobrze to zrozumiał Wojtek Młynarski, bo napisał w jednej z piosenek: „Ile Gołas ma z Papkina, a Papkin z Gołasa” – mówił w rozmowie z „Gazetą Wyborczą”. Często opowiadał o swoim podejściu do pracy. – Nigdy nie chciałem niczego robić tylko po to, żeby mieć to z głowy. Wolałem coś wymyślić, dodać, żeby było ciekawiej – tłumaczył. Teatr odgrywał w jego życiu ważną rolę, ale to dzięki telewizji i filmom zdobył popularność. W 1968 roku widzowie poznali go jako Tomka Czereśniaka, który dołączył do załogi „Rudego” w „Czterech pancernych”. – Gdy serial był emitowany, to biegały za mną dzieci, 7 – 8-latkowie, i wołały: „Tomek, nie piskaj!”. Nie gniewałem się za to, bo nie jestem obraźliwy. „Dziennik Łódzki” napisał, że Gołas uwielbiał psa Szarika. Spędzał z nim dużo czasu. – Gdy pan Szydełko, trener psa, musiał wyjechać, to Szarik spał u mnie w hotelu, a dietę na wyżywienie miał większą niż ja!
Historia załogi czołgu biła rekordy popularności. Na każdym podwórku dzieci bawiły się w pancernych, imię Szarik nadawano każdemu psu, a dziewczynki nosiły warkocze à la Marusia. – Warto przypomnieć, że pierwotnie serial miał się zakończyć po kilku odcinkach, po śmierci Olgierda nad wybrzeżem Bałtyku, tuż po zdobyciu Gdańska przez załogę „Rudego”. Serial jednak ciągnął się znacznie dłużej i dotarł aż do zdobycia kolumny Zwycięstwa w Berlinie, co było efektem chyba pierwszych w historii Polski Ludowej próśb widzów. Domagali się, by serial był kontynuowany – mówił dr Łukasz Jasina dla portalu Dzieje.pl. Załoga „Rudego” jeździła po całym kraju na spotkania z telewidzami. 53 lata później serial jest wciąż oglądany przez coraz młodsze pokolenia. Ale Gołas to nie tylko Czereśniak, to znakomity Ciapuła w „Mężu swojej żony” i Robert w „Żonie dla Australijczyka”. Filmy reżyserował Stanisław Bareja, który przyznawał, że Gołas należy do jego ulubionych aktorów. Dlatego obsadził go jeszcze m.in. w „Brunecie wieczorową porą”, „Nie ma róży bez ognia”, „Poszukiwany, poszukiwana” oraz w serialu „Alternatywy 4”.
Moje kobiety
– Miał na nogach żółte półbuty, a mankiety zwykłych spodni schował w wywiniętych ciepłych skarpetkach. Zaczęliśmy tańczyć rock and rolla. Byłam oszołomiona wrażeniami – wspominała pierwsze spotkanie z przyszłym mężem Elżbieta Szczepańska, a wszystko się działo w „Murowanej Piwnicy” w Zakopanem. „(...) Wrażenia musiały być na tyle silne, że resztę wieczoru spędziła w towarzystwie młodego aktora, a o poprzednim partnerze szybko zapomniała. Zakopiańskie pląsy utkwiły również w pamięci samego Wiesława Gołasa. Gdy ukochana odwiedziła go któregoś razu w teatrze, by zobaczyć, jak ten prezentuje się na scenie, zatańczył dla niej rock and rolla – choć nie było tego w scenariuszu (...) – czytamy w magazynie „Viva!”. Para się pobrała, a na świat przyszła ich córka Agnieszka. – W dzieciństwie był dla mnie niemal magiczny. Potrafił przeistoczyć się to w ptaszka, to w dwa psy przy płocie, w małpę i wszelkie możliwe zwierzątka, o jakie go prosiłam. Wspólnym, choć rzadkim, wyjazdom na narty, nad morze czy wycieczkom rowerowym zawsze towarzyszyła cała masa żartów. Chyba najszczęśliwsze lata w jego życiu to okres, gdy grał. Obcowanie z publicznością sprawiało mu ogromną satysfakcję. Kochał dawać radość innym. Miał niezwykłe szczęście, że wcześnie spotkał wspaniałych kolegów i twórców. Dzięki ich współpracy powstały trzy znakomite kabarety: Koń, Dudek i Kabaret Starszych Panów. Każdy z twórców i wykonawców był wielką indywidualnością i swego rodzaju fenomenem aktorskim. Nikt z nikim nie konkurował! Wręcz przeciwnie: wszyscy wspierali się nawzajem. Ciężko pracowali, nierzadko także w nocy. Jednak znakomicie się przy tym bawili, przy okazji rozbawiając miliony ludzi w Polsce i za granicą. Czy można sobie wyobrazić szczęśliwsze życie? – mówiła Agnieszka Gołas-Ners, córka aktora, w rozmowie z Onetem. Wiesław Gołas i Elżbieta Szczepańska rozwiedli się, gdy pani Agnieszka miała 14 lat. – Jednak ani w pierwszym małżeństwie ojca, ani w obecnym nie pojawiały się jakiekolwiek „epitety”. Nie pamiętam tego z dzieciństwa. Drugą żonę aktor poznał w połowie lat 70. przy warszawskim Trakcie Królewskim. – Spotkałem kobietę, która nie dość, że mnie kocha, to w dodatku jest moim najlepszym przyjacielem – wyznał w jednym z wywiadów. Jak poznał Marię Krawczyk? Pięknie opisuje to Olga Figaszewska na łamach magazynu „Viva!”: „(...) Wiesław Gołas przechadzał się jedną z uliczek w drodze do kawiarni, w której występował wraz z kabaretem Dudek. W pewnym momencie jego uwagę zwróciło zdjęcie na wystawie zakładu fotograficznego. Na czarno-białym kadrze znajdowała się jego podobizna. Od razu przypomniał sobie sytuację, w której zostało ono wykonane. Był ciekawy, czy dziewczyna, która kilka lat wcześniej zrobiła mu zdjęcie do paszportu, wciąż pracuje w tym samym miejscu. By rozwikłać tę tajemnicę, zajrzał do salonu, a tam czekała na niego... miłość. To była strzała Amora! Aktor bez pamięci zakochał się w Marii Krawczyk (...)”. – Wszedłem do tego zakładu i już z niego nie wyszedłem. Chciałem z nią porozmawiać. Byłem ciekaw, czy wciąż tu pracuje, więc wstąpiłem i wpadłem po uszy. Kiedy ją zobaczyłem, najzwyczajniej w świecie zakochałem się w niej jak sztubak. Gdyby nie Marysia, pogubiłbym się. Żyję tylko dzięki niej – zwierzał się po latach. Pani Maria towarzyszyła aktorowi przez 40 lat. Była jego wsparciem do ostatniej chwili. Kłopoty Wiesława Gołasa ze zdrowiem zaczęły się w 2008 roku. Przeszedł wtedy zawał serca i postanowił zejść ze sceny. – Moim suflerem jest mój organizm. Słucham go i wiem, co mogę jeszcze zrobić. Teraz mi mówi, że jestem starszym panem. Nawet Papkin musi kiedyś odpocząć. W październiku ubiegłego roku aktor przeszedł pierwszy wylew, a kilka dni temu kolejny.