Z wizytownika Andrzeja Bobera(41)
Andrzej Zaporowski – sukces ma wielu ojców
Ponad półtora tysiąca wizytówek otrzymanych przez kilkadziesiąt lat oraz 11 skorowidzów, czyli spisów telefonów, leżało w piwnicy. Pół wieku pracy w dziennikarstwie i nie tylko zapisane imionami, nazwiskami i telefonami ludzi... Dzisiaj kolejne osoby, z którymi zetknąłem się osobiście.
Dzień Flagi Rzeczypospolitej Polskiej jako święto obchodzony jest od 2004 r., od 2 maja. Kto był ojcem tej inicjatywy? W internecie napisano, że były poseł PO Edward Płonka. Jest to nieprawda.
Z pomysłem tym nosił się jak z jajkiem mój kolega nie tylko telewizyjny Andrzej Zaporowski. Okazało się jednak, że co innego mieć pomysł, a co innego zrealizować go. Nasz wspólny kolega mecenas Bartłomiej Malczak uświadomił Andrzeja, że jeśli poważnie o tym myśli, to musi zgromadzić minimum 100 tys. podpisów; będzie to wtedy tzw. inicjatywa obywatelska. Ale można to zrobić też inaczej: przeprowadzić inicjatywę przez Sejm. Wtedy wystarczy podpis 15 posłów pod tą inicjatywą i jako inicjatywa poselska pomysł będzie głosowany przez wysoką izbę.
Andrzej znał Martę Fogler i do niej pierwszej zadzwonił, aby pomogła w drodze legislacyjnej. Niestety, pani Marta zajęta pracą w Parlamencie Europejskim odmówiła. I wtedy pomógł znajomy Antoni Szlagor, do dziś burmistrz Żywca, który miał dobre kontakty z komisją sejmową PO. I wskazał na posła z Żywca Edwarda Płonkę. Pomysł zaczął przybierać kształty prawne. Pisali, przepisywali, dodawali, skreślali, aż doszło do spotkania Andrzeja Zaporowskiego i Edwarda Płonki z Donaldem Tuskiem, gdzie dostali zgodę, aby Dzień Flagi zgłosić jako inicjatywę Platformy Obywatelskiej.
Tak też zrobiono, ale bez obaw, bo wtedy PO była w opozycji. Był to jednak czas, kiedy w Sejmie można było zrobić coś wspólnie, a nie tylko targać się po szczękach. Był więc sukces, w Sejmie sprawozdawcą był Edward Płonka.
I wtedy wystartował p. Leszek Rodziewicz, wiceprezes Rodu Rodziewiczów. Ogłosił mianowicie, że za rządów SLD próbował zachęcić ówczesną minister edukacji Krystynę Łybacką do upowszechnienia wiedzy o barwach narodowych. Gdy to nie wyszło, wpadł na pomysł Dnia Flagi. Sprawa dotarła do sądu, w którym p. Rodziewicz domagał się „usunięcia ze strony internetowej Edwarda Płonki informacji kreującej go jako pomysłodawcę Dnia Flagi”.
Andrzej, niestety, już nie żyje. Zadzwoniłem do Marty Fogler, ta potwierdziła przytoczoną wyżej wersję. Teresa Zaporowska, żona Andrzeja, zadzwoniła w mojej obecności do Edwarda Płonki. On też ją poparł. Z tym tylko, że „już nie będę po latach zmieniać mojej wersji w internecie, bo to przecież nie ma sensu...”.
Każdy sukces ma wielu ojców. Jest też drugie przysłowie: gdzie konie kują, tam żaba nogę podstawia.
Oprócz Polski, święto własnej flagi obchodzi się również w licznych innych krajach, m.in. w Stanach Zjednoczonych, Meksyku, Argentynie, Finlandii, Turkmenistanie, na Litwie, Ukrainie i w Chinach.
Czesław Nowicki – „Wicherek” – pan od pogody
W 1969 r. zatrzęsła się ziemia w Banja Luce, niszcząc 80 proc. zabudowy. Byłem tam po 24 godzinach i relacjonowałem dla „Życia Warszawy” trudne chwile miejscowej ludności. Gdy wracałem już do kraju, przejęła mnie na lotnisku w Warszawie ekipa „Dziennika Telewizyjnego” i przywiozła do swojej siedziby. Tam poproszono, bym przez 1,5 minuty opowiedział to wszystko, co widziałem.
Do emisji miałem jeszcze 40 minut, a w pokoju, w którym się znalazłem, siedział już Czesław Nowicki. Pracowałem z nim w „Życiu”, ale Sławek był dyżurnym specjalistą od pogody w TVP i właśnie przygotowywał się do występu. Prognozę prezentował w niekonwencjonalny sposób, tworząc swego rodzaju show: pokazywał grzyby, informował, od kiedy będą kwitły kasztany, czy węgorze rozpoczęły już swoją wędrówkę, jednym słowem był kochanym przez Polaków „Panem od pogody”, czyli „Wicherkiem”. Najgorsze swoje dni przeżywał przed świętami 1 Maja, czy 22 lipca. Komitet Warszawski PZPR, organizator dobrowolnych manifestacji ludności, wymagał, by pogoda była słoneczna i ciepła, bo w przeciwnym razie trudno było dobrowolnie zapędzić ludzi na ulice. Sławek dostawał więc polecenia, ale nie dosłowne – np. w przypadku spodziewanych deszczy miał te deszcze rozrzedzać, że „będą jeszcze przebłyski słońca”. Sławek czuł się wtedy panem sytuacji, któremu nikt nie podskoczy, bo oczywiście tylko od niego zależało, czy będzie słońce, czy deszcz. Pozór pełnej władzy...
Gdy ja chodziłem nerwowo po pokoju i gryzłem paznokcie przed swoim pierwszym występem w telewizji, Sławek przyglądał mi się podejrzliwie, wreszcie nie wytrzymał: – Czego ty się tak trzęsiesz, do cholery? – Słuchaj, ja tam byłem prawie miesiąc, setki obserwacji, refleksji, znajomości, a tu mam przez półtorej minuty to wszystko opowiedzieć – nie ukrywałem zdenerwowania. Będę stał, jak palant, a naprzeciwko kilka milionów ludzi... Nie rozumiesz? Spojrzał na mnie jak na idiotę i powiedział: – Jakich kilka milionów ludzi?! Tam stoi tylko kamera, a ona składa się wyłącznie z żelaza i szkła. Miał rację, odpuściło. Ale na pewno ta pewność siebie i trochę brak wyobraźni zaważyły na końcu jego kariery zawodowej: wyleciał z telewizji jednego dnia. Otóż we Wrocławiu uległa ciężkiemu wypadkowi matka trójki dzieci. Miał po nią polecieć z Warszawy samolot wojskowy i przywieźć na operację. Tego też dnia pogoda była fatalna, burze, zawirowania powietrza itp. A Sławek właśnie obwieścił w telewizyjnej „Panoramie”, „że mimo fatalnych warunków bohaterscy piloci wystartowali, chorą przywieźli na stół operacyjny. Operacja się udała, dzieci nie stracą matki itd.”.
Okazało się tylko, że w momencie, w którym to mówił, kobieta już nie żyła i trwały przygotowania do pogrzebu. Bo redaktor Czesław Nowicki nigdzie nie potwierdził swojej optymistycznej informacji.
Za tydzień: Jerzy Baczyński i Edyta Krassowska