Przeczytane
W POGONI ZA ZDRADĄ Prywatni detektywi nie narzekają na brak zajęcia. – Zdarzyło się ostatnio, że wyszedłem do pracy o piątej rano. Wróciłem po 12 dniach – opowiada jeden z nich. – Zamiast do domu poleciałem do Pragi, potem był Hamburg, a na koniec taka pipidówa w Szwecji. Zlecenie za zleceniem. Większość dotyczy podejrzeń o zdradę. I zwykle okazuje się, że podejrzenia są uzasadnione. Wtedy trzeba tylko niewierność udokumentować. Wydawać by się więc mogło, że praca detektywa to nuda, ale nic bardziej mylnego. Ludzie potrafią zaskakiwać. – Wynajęła nas kobieta, która na sprawie rozwodowej chce udokumentować, że mąż ma kochankę (...). Zadzwoniła, że mąż zaraz wyleci z kochanką na Maderę. Zbieramy się na Okęcie. Faktycznie są. Tyle że on wsiada do samolotu, a ona go tylko czule żegna. Po czym wsiada do auta i jedzie do innego kochanka. Reakcje zleceniodawców na dowody zdrady są trudne do przewidzenia. Czasem jest rozpacz i płacz, a czasem... – Był pan, który wiadomość o zdradzie żony przyjął spokojnie: „Aha, to dziękuję” – wziął raport, podał rękę, poszedł. Może intuicja sprawiła, że po tej rozmowie podjechaliśmy jeszcze raz pod ich blok. Jak podjeżdżaliśmy, to żona właśnie wypadała z balkonu. Na szczęście wpadła w śnieg i przeżyła. Bywa też, że z pozoru prosta sprawa okazuje się zadaniem na miarę służb specjalnych. – Przykład? Banalne zlecenie: żona podejrzewa, że mąż ma kochankę. Znajdujemy dom, w którym on spotyka się z tą kobietą. Goły dom na pustkowiu przy drodze, oni na piętrze. Jak mam się tam dostać, jak zrobić zdjęcia? Jedyne, co jest przy tym domu, to słup energetyczny. Załatwiam auto na wzór pogotowia energetycznego z wysięgnikiem, ubieram się odpowiednio i włażę na ten słup (...). I w tym momencie, w tej zapadłej dziurze, podjeżdża do nas prawdziwe pogotowie energetyczne. No jaka jest na to szansa?! Na potrzeby śledztwa detektywi udają taksówkarzy, barmanów, kurierów, pijaków, księży. – Obserwowaliśmy na przykład członka zarządu dużej korporacji. Nie mogliśmy zrozumieć, jak ten człowiek wraca do domu. W końcu wyszło, że są trzy takie same mercedesy (...) i trzech członków zarządu korzysta z nich losowo. Przebrany za żula potknąłem się o to auto w garażu, żeby upewnić się, że to ten, żebyśmy mogli wziąć człowieka pod obserwację.
Na podst.: Aleksandra Szyłło. Dowiedzcie się, ile żona wie o mojej zdradzie. Co Polacy zlecają detektywom? Wyborcza.pl