Dzień świra. Dzień Świstaka
Podsłuchana wymiana zdań między wicemarszałkiem Zgorzelskim i marszałkinią sejmu Witek o dniu świra, czczonym w sali plenarnej, nikogo w kraju nie zgorszyła, bowiem wiedza o psychicznej kondycji ustawodawców jest powszechnie znana. Wszystko, co działo się tego lutowego dnia na Wiejskiej było skażone psychiczną i umysłową dysfunkcją, co firmował główny moderator narodowej psychuszki, Kaczyński. Poszło o nazwaną od jego nazwiska ustawę antycovidową, która dla większości rządowej miała być alibi dowodzącym, że władza myśli, walczy i rządzi. Kaczyński był tak pewien swego, że dwakroć rozluźniony wychodził na trybunę i chłostał słowem opozycję: – Rozumiem, że opozycja totalna musi totalnie, ale czy musi głupio? Był butny, bo odklejony od rzeczywistości, zatem nie zarządził dyscypliny głosowania i przerżnął je w szulerskim stylu. Kilkudziesięciu pisowskich pretorianów zagłosowało nie tak, jak chciał Kaczyński! Przepadł projekt, który skłóciłby Polaków jeszcze bardziej, robiąc z nas nie tylko sygnalistów, ale i konfidentów liczących na wymierną korzyść z donosu. Gniot, do którego autorstwa nie przyznał się nikt! Ustawa szczęśliwie poszła do kosza, tylko Kaczyński
pozostał w krześle z szeroko otwartymi oczami. Nawet głos Mejzy mu nie pomógł... Rozumiemy, że władza totalna musi totalnie, ale czy musi głupio?
Bo mądrze nie jest, gdy kraj dygocze w szczycie piątej fali pandemicznej, a tu nie ma sensownego ministra zdrowia (przypominam, to ekonomista Niedzielski) ani pełnomocnika ds. szczepień (kto pamięta Dworczyka? – skompromitowanego autora odważnych maili, który zaginął bez wieści). Nie ma Ministerstwa Zdrowia, za to jest Ministerstwo Zgonów, jak syczy opozycja. Polska ciągle nie ma strategii walki z pandemią, a premier nie ma już Rady Medycznej. Władza nie uczyniła z pandemii – a mogła! – celu narodowego, ani nie nadała jej – a mogła! – patriotycznego znaczenia dla wszystkich. Wolała fotografować się na tle wielkiego samolotu, wielkiego szpitala i wielkiego bałaganu, bo uznała, że lepiej elektoratu nie zniechęcać do siebie obowiązkiem szczepień. Ci, których władza tak oszczędzała przed zniewoleniem przez szczepienie, właśnie duszą się w przepełnionych szpitalach ściany wschodniej. Podobno niektórzy mogą przeżyć, więc zapewne poprą władzę, o ile im samym władza wróci do kończyn i organów. Tłumaczenie, że Polak ma gen oporu, więc zmuszać go do niczego nie należy, charakteryzuje umysłowy pułap rządzących. Co rozumiemy, bo totalna władza musi ogarniać sprawy totalnie, ale czy musi głupio?
– Prezes Kaczyński świetnie rozegrał tę sprawę – oceniła porażkę w radiu ministerka rodziny i polityki społecznej Maląg. – Przedstawił konkretną ustawę, którą również opozycja mogła poprzeć.
Lojalnością graniczącą z bezmyślnością błysnęła rzeczniczka partii Czerwińska. – Niestety, opozycja nie dopuściła nawet, żeby można było rozmawiać nawet o poprawkach – powiedziała funkcjonariuszka, zapominając, że obrady Komisji Zdrowia były transmitowane. – Rozwiązania, które przedstawiamy, natychmiast są torpedowane, atakowane. Opozycja, niestety, w bardzo niecny, nikczemny sposób wykorzystuje pandemię do walki politycznej, a temu się bardzo sprzeciwiamy. Lojalność jest, jak widać, także totalna, obowiązkowo w Radzie Ministrów, ale czy zawsze musi być Czarnek?
Kiedy polscy parlamentarzyści w znoju wykonywali swe mesjańskie obowiązki w dniu świra, Amerykanie obchodzili Dzień Świstaka. Przypada to akurat 2 lutego i polega na tym, że wywabia się z nory gryzonia. Jeśli futrzana gadzina wyjdzie o słonecznym poranku i zobaczy swój cień, a do nory zawróci, znaczy, że zima potrwa jeszcze najwyżej sześć tygodni, ale jeśli świstakowi spodoba się na powietrzu i zostanie, to znak, że wiosna tuż-tuż. Prognoza sprawdza się Amerykanom pół na pół, jak w bajdurzeniu tatrzańskich górali. Kolejna porażka przywódcy rządowej większości przypomina odwrót świstaka. Kaczyński wyszedł z norki, pobrąchał, pochrząkał, ale gdy ujrzał ciemne chmury nad głową, podał tyły, bo płochliwy jest! Czmychnął jak niepyszny z powrotem do nory! Bo niby gdzie miał czmychnąć?
Dogadano się nareszcie z Czechami w kwestii Turowa... Sukces! Polska sama stworzyła problem, skomplikowała go, napięła do niemożliwości, zniechęciła do siebie każdego, dostała unijną karę, straciła ambasadora, a po kilkunastu rundach negocjacji uzyskała to, co mogła taniej załatwić od ręki dawno temu. Ogłaszając swój triumf, nie taki, rzecz jasna, jak niegdysiejsza wiktoria Szydło Beaty (1 do 27), premier Morawiecki nie wspomniał już, że karna faktura, którą Warszawa dostała, zabolałaby nawet księgowych w Chase Manhattan Bank. A co z Europejskim Trybunałem Praw Człowieka? Który też codziennie fakturuje Polskę za swe niewykonane orzeczenia? Po miesiącach do Sejmu – w dniu świra? – trafił jakże spóźniony projekt prezydencki, by rozwiązać Izbę Dyscyplinarną Sądu Najwyższego, o czym kiedyś plótł już Morawiecki, plótł też Kaczyński, ale Ziobro się nie zgadzał. Ciekawe, z jakiej pozycji budżetu państwa zapłacimy karę za tę zwłokę? Bo płacąc mandat kredytowy – a też mam gen oporu! – przez myśl mi nie przejdzie, by kary nie ponieść. Ale ja nie myślę totalnie, więc może mniej głupio? Prawo musi się czymś różnić od polityki...