Hejtem po oczach (138)
Medioznawca o TVP
Milczenie bywa złotem, ale obowiązkiem mediów jest niemilczenie. Bo kiedy media milczą, budzą się demony. Bo kiedy media milczą, władza może zrobić wszystko. Wszystko, co jej się spodoba, a niekoniecznie, co się podoba społeczeństwu. W społeczeństwie demokratycznym niemilczenie gwarantuje demokrację, zaś milczenie jest oznaką jej braku lub zaproszeniem władzy do rządów autorytarnych przy milczącej zgodzie społeczeństwa.
Dzięki mediom opozycyjnym wobec władzy wiemy dziś o nepotyzmie, nadużyciach finansowych, niekontrolowanych majątkach rządzących, politycznych podsłuchach i niedowładzie Polskiego Ładu. Z mediów rządowych dowiadujemy się zaś tylko z jednej strony o kolejnych inwestycjach i sukcesach rządu oraz o wstawaniu z kolan, a z drugiej – o wrogach Prawa i Sprawiedliwości, winach Tuska i atakach Brukseli na Polskę. Niewygodne tematy, niepomyślne, niekorzystne dla władzy informacje są przemilczane. Metoda przemilczania niewygodnych faktów to jedna z form manipulacji. W TVP oficjalnej cenzury nie ma, ale jest cenzura nieoficjalna. Dotyczy ona nie tylko tego, JAK o czymś mówić, ale CZY w ogóle o tym mówić. W PRL-u nie można było np. pisać i mówić o korupcji władzy centralnej, a dziś tego tematu w TVP też nie uświadczysz. Jednak jeśli ta stacja zatai jakąś informację, to wielu ludzi w Polsce, szczególnie tych, którzy nie mają dostępu do TVN, po prostu jej nie usłyszy. Nie usłyszą na przykład o kilkuset telefonach podsłuchiwanych Pegasusem. Tematów tabu, nieporuszanych w TVP, jest tyle, że zabrakłoby miejsca w tygodniku, by je opisać. Tworzy się społeczeństwo wykluczonych, pozbawionych rzetelnej informacji, zdanych wyłącznie na wiadomości kreowane przez partyjno-rządową propagandę. I tu dochodzimy do odpowiedzi na pytanie, dlaczego mimo wielu afer w obozie władzy PiS-owski elektorat ciągle gwarantuje tej partii 30-procentowe poparcie.
W wywiadzie dla „Dziennika Gazety Prawnej” politolożka z UW Ewa Marciniak mówi o specyficznych wyborcach PiS. Są to na ogół ludzie starsi i słabiej wykształceni, dla których rząd jest jak ojciec (sic! – dziwnie to brzmi w odniesieniu do babć i dziadków!). Mają oni tendencję do wybaczania, dlatego pozycji PiS nie osłabiły afery z jego udziałem. Rząd stara się – jak ojciec – zaspokajać ich potrzeby i sprawia, że nie czują się gorsi.
Wydawać by się mogło, że dopóki w taki sposób będą odczuwać swoją sytuację, to nic PiS-owi nie grozi. Skandale, nadużycia czy wewnętrzne tarcia nie powodują odpływu elektoratu. TVP, profilując przekaz, zapewnia im dobre samopoczucie. Milcząc o pewnych sprawach, gwarantuje rządzącym przychylne milczenie jego elektoratu. Lecz to milczenie ma swoje korzenie i swoje granice. Elektorat PiS, przyzwyczajony do PRL-owskiej „nadopiekuńczości” w myśleniu i działaniu, nie buntuje się przeciwko władzy zapewniającej mu względny komfort ekonomiczny. Milczenie za jedzenie? Może to brutalne, ale milczenie można kupić. Mimo to – jak śpiewał Jonasz Kofta – „gdy się milczy, milczy, milczy, to apetyt rośnie wilczy”. Propaganda, nawet ta najbardziej totalna i nachalna, nie jest w stanie wszystkiego wytłumaczyć – na przykład tego, dlaczego posłowie dostali częściowe wyrównanie strat poniesionych w pierwszych wypłatach Polskiego Ładu, a nauczyciele już nie. Jeżeli wyborcy PiS poczują, że ich portfele są drenowane przez inflację i brak transzy finansowych z Unii Europejskiej, to wówczas nie pomogą nawet najlepsze miny propagandzistów TVP. Ryszard Kapuściński pisał, że rewolucja zaczyna się, gdy lud przestaje milczeć i stawia władzy pytania. Kiedy lud PiS-owski zorientuje się, że król jest nagi? Na razie obowiązuje zasada: milczę, więc jestem, a za mnie mówi TVP.