Lawina to potwór natury
Rozmowa z GRZEGORZEM BARGIELEM – międzynarodowym przewodnikiem wysokogórskim IVBV/UIAGM/IFMGA, zawodowym ratownikiem TOPR
– W Tatrach piękna zima. – Dawno takiej nie było. Napadało bardzo dużo śniegu i ogłoszony jest trzeci stopień zagrożenia lawinowego. Panują niestabilne warunki, jest bardzo niebezpiecznie. Droga do Morskiego Oka została zamknięta, bo kilka dni temu zeszła tam olbrzymia lawina. Przestawiła nawet stojący przy schronisku dwutonowy samochód Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego. Lawina zeszła na szczęście nocą, zwały śniegu naruszyły grubą warstwę lodu Morskiego Oka. Nikomu nic się nie stało, ale to poważne ostrzeżenie dla wszystkich. Turyści muszą zdawać sobie sprawę, jaką potęgą są zwały śniegu. Dużo mówi się o czyhających niebezpieczeństwach, bębni się o zagrożeniach, Tatrzański Park Narodowy ostrzega, by nie wchodzić na lód Morskiego Oka, by się nie gromadzić w tamtym rejonie.
– Nie wszyscy poważnie odbierają te ostrzeżenia.
– I nadal w góry docierają ludzie kompletnie nieprzygotowani, jakby mieli spacerować po miejskim parku. Są źle ubrani, nie mają świadomości górskiej, zupełnie nie zdają sobie sprawy, co im grozi. Ludzie zapomnieli, jak wygląda prawdziwa zima. Setki ton śniegu pod własnym ciężarem potrafią spaść niespodziewanie. Nie ma sposobu na zatrzymanie tego, lawina niszczy wszystko po drodze. – Lawinę można wyczuć? – Można się jej spodziewać, ale żeby jej uniknąć, trzeba mieć ogromne doświadczenie. Największy światowy ekspert, Szwajcar Werner Munter, całe życie poświęcił na poznanie sposobu unikania lawin. Opisał swoje spostrzeżenia w grubej książce, którą skończył zdaniem: „Fachowcu od lawin, pamiętaj, że lawina nie wie, że jesteś fachowcem”. I te słowa każdy powinien wbić sobie mocno do głowy. To przestroga również dla doświadczonych wspinaczy, a także dla tych, którym wydaje się, że odbyli już wiele kursów i są ekspertami. To zdanie jest przesłaniem, że nie ma żartów, trzeba naprawdę dużej wiedzy, doświadczenia, wyczucia, praktyki, żeby umieć ocenić sytuację lawinową. – Znalazł się pan kiedyś pod śniegiem? – Tak, dwadzieścia lat temu. Zostałem całkowicie zasypany pod Szpiglasową. Mam dwadzieścia lat więcej życia... Niestety, dwóch kolegów tam zostało. Szliśmy na ratunek i w ułamku sekundy zaczęliśmy spadać z tonami śniegu. Pojawiła się tylko myśl, ile śniegu mnie przysypie i czy ktoś szybko mnie odnajdzie. Podświadomie wystawiłem dłoń, dzięki temu dochodziło powietrze i mogłem swobodnie oddychać. Nie byłem w stanie się uwolnić, śnieg był twardy jak beton. Zrobił to jeden z kolegów. Nie odniosłem poważniejszych obrażeń, poza odmrożeniem uszu i palców dłoni, ale pozostał uraz. Byłem młodym ratownikiem i ciężko było się pozbierać. Kilka lat zmagałem się z myślami o tym zdarzeniu i bardzo długo miałem obawy przed wchodzeniem w stronę zwałów śniegu. Ratownictwo to misja, piękny zawód, ale trudny, niebezpieczny.
– W jakiej akcji brał pan udział ostatnio? – Na Kopie Kondrackiej. Trójka zupełnie nieprzygotowanych turystów ruszyła w góry. Byli przekonani, że jest ładna zima i można śmiało wędrować. Bez wyobraźni dotarli do Kopy, zrobiło się ciemno, całkowicie się pogubili, poprosili nas o pomoc. Warunki pogorszyły się, zaczął mocno padać śnieg, przeszkadzał silny wiatr, nie byliśmy w stanie dotrzeć do nich. Podjęliśmy decyzję, że nie będziemy ryzykować. Cofnęliśmy się i o piątej rano ruszyła kolejna grupa. Ratownicy działali w trudnych warunkach, mieli poodmrażane twarze, ale dotarli do turystów. Co istotne, wcześniej jeden z kolegów za pomocą drona dostarczył trójce zagubionych koce termiczne i pakiety grzewcze. Mieli dużo szczęścia, zostali uratowani, ale w całodobowej akcji brało udział trzydziestu ratowników.
– W takich sytuacjach padają z waszej strony mocne słowa krytyki?
– Bardzo często opadają nam ręce, gdy widzimy, że ludzie nie myślą o właściwym przygotowaniu górskiej wędrówki. No i właśnie na Kopie Kondrackiej tak się zdarzyło. Ci ludzie niemal z Krupówek poszli prosto w góry – bez właściwego obuwia, sprzętu, ubioru. Zwłaszcza zimą trzeba dopasować styl do własnych możliwości technicznych i kondycyjnych. Podstawą wyprawy powinno być dobre jej zaplanowanie, cel nie może być zbyt ambitny, biorąc pod uwagę nasze możliwości i aktualną sytuację pogodową. Trzeba oceniać zagrożenie lawinowe, bo jeśli nas dopadnie, to wszystko zależy od szczęścia, czy pędzący śnieg przeciągnie nas po kamieniach, drzewach, krzakach.
Możemy doznać poważnego urazu, nawet jak nie zostaniemy uduszeni śniegiem. Ostatnio w rejonie Kasprowego Wierchu lawinka przeciągnęła narciarza przez małą skałę, uderzył w nią głową i choć został szybko odkopany, to jednak nie przeżył. Niby mówi się, by pamiętać w czasie lawiny o ruchach pływackich, ale to właściwie fikcja, bo wtedy pozostaje już tylko modlitwa i szczęście, by rozsypała się na wypukłości i ewentualnie lekko nas przykryła. Jeśli już ktoś chce zimą wybrać się w góry, a nie ma doświadczenia, to niech robi to w towarzystwie tych, którzy mają wiedzę i odpowiedni sprzęt. Ludziom wydaje się, że zdążą uciec, schować się przed lawiną. Kto tak uważa, to całkowicie ignoruje wiedzę górską. Jeśli schodzi duża lawina, a my jesteśmy w środku zagrożonego obszaru, to szanse są minimalne. To tak, jakbyśmy wpadli w ruchome piaski, które nas wciągają. Lawina to wyjątkowy potwór natury. Dziwię się, że nadal spotykam całkowicie nieprzygotowanych ludzi, którzy „niczym cielęta” ciągną w góry i nie mają wyobraźni, co może się tragicznego zdarzyć. Pewien turysta zdjął buty, bo uważał, że w skarpetkach będzie mniej ślizgał się na śniegu. Zgubił buty i ostatecznie wezwał pomoc. Przez te lata przeżyłem wiele. Dwadzieścia lat temu moje życie wisiało na włosku, później widziałem ludzkie tragedie. Nie zapomnę dużej akcji ratunkowej na Giewoncie, miałem dyżur jako pokładowy ratownik. Uratowaliśmy kilkadziesiąt osób podczas straszliwej burzy, ale były, niestety, cztery przypadki śmiertelne. To była największa akcja ratunkowa w ponadstuletniej historii TOPR.
– Kilka tygodni temu poruszenie wywołała tragedia pod Gerlachem, zginęły trzy osoby.
– Jestem przewodnikiem i prowadzę w tamte rejony ludzi latem oraz zimą i wydaje mi się, że nie doszłoby do tragedii, gdyby te osoby poszły właściwą drogą. Warunki były bardzo trudne i o tej porze dokonano niewłaściwego wyboru trasy. – Zaraził pan miłością do gór brata Andrzeja. – No, jakoś tak wyszło... Ale w górach przewinęło się ze mną i pozostałe rodzeństwo, również siostry. Jędrek był bardzo wysportowany, mocny fizycznie, szybko zaskoczył, zaczął poważnie trenować i – jak to się mówi – „uczeń przerósł mistrza”. Mam już wewnętrzny spokój, że jest facetem z tak dużym doświadczeniem, że wie, co robi. Dlatego odnosi sukcesy na skalę światową, ale gdy zaczynał, bardzo przeżywałem jego samotne wyprawy w góry i ciągle wracała myśl, że to ja pociągnąłem go w ten świat. Martwiłem się, by nie zrobił jakichś głupot.
– Kiedy widzi pan narciarza szalejącego poza szlakiem, to jak pan reaguje?
– Z daleka potrafię ocenić, czy ten narciarz wie, co robi. Jeżeli dostrzegam, że posiada duże umiejętności, to jestem spokojny, ale kiedy mam przekonanie, że to osoba, która kompletnie nie powinna znaleźć się w tym miejscu, to mocno się denerwuję. Napływają myśli, że być może za chwilę będziemy musieli po niego iść. Zdarza się, że zwrócę uwagę ludziom, bo już nie wytrzymuję na widok głupot, ale często w odpowiedzi to mnie ochrzaniano i mówiono: „Spadaj na drzewo”. Czasem ludzie dziękują, że ich się uświadomiło, ale czasem są oburzeni, bo są przekonani o swoim mistrzostwie. Zapominają, że w górach... ważna jest pokora.