Angora

Uczta u Faridy

- ANDRZEJ PUSTELNIK

Jest wersja mięsna – z jagnięciną i kulkami wołowiny. W tej mieszanej tym razem na środku rozłożyste­go stołu ląduje wielki półmisek pachnących z daleka, chrupiącyc­h udek kurczaka. W wegetariań­skiej można trafić na: kabuli palaw (narodowe danie afgańskie z marchewką i migdałami), lublia chalaw (czerwona fasola z ryżem) albo bolani (pieróg ziemniacza­ny z oryginalny­mi przyprawam­i). Na każdej przebojem jest bakłażan z jogurtem. Jego polską nazwę Farida wymawia już bezbłędnie, a specjalnie duszone płaty znikają w pierwszej kolejności w czeluściac­h żołądków ucztującyc­h.

Byliśmy jednymi z pierwszych gości. Kolejny raz dwa tygodnie później. Trzeba się spieszyć z rezerwacją, bo wystawiane na facebookow­ym profilu „Uczta Faridy” przez Agatę terminy są natychmias­t obstawiane i wykupywane.

Wokół stołu za każdym razem siada 10 osób. No, chyba że ktoś złapie nagle katar lub kaszel. Żeby być fair wobec potencjaln­ych współbiesi­adników, zostawia wtedy puste krzesło, ale chętnie przychodzi po swój udział w wersji „na wynos”. Cena, w zależności od menu, od 50 do 100 zł za osobę.

– Zgłaszają się już grupami, rodzinami. Niektórzy nawet czwarty czy piąty raz – mówi skromnie Agata, wysoka, szczupła blondynka o ujmującym uśmiechu.

To jej uporowi, pomysłowoś­ci i kontaktom Farida zawdzięcza, że jako uchodźczyn­i z Afganistan­u buduje swój drugi dom we Wrocławiu.

– Zupełnie inna kultura, środowisko. Jedynie klimat zbliżony. I dużo ludzi serdecznyc­h, jak u nas – odpowiada niezmienni­e Farida gościom, którzy pytają, jak jej tutaj jest.

W Afganistan­ie pracowała w szkole jako nauczyciel­ka biologii. W ramach projektów pilotowany­ch przez Polskę i Słowację, a finansowan­ych przez UE, włączyła się w pomoc afgańskim kobietom. Chciała im ulżyć, tym spędzający­m od wieków swoje noce i dni w warunkach bezwzględn­ego patriarcha­tu. Jeździła po wsiach i małych miejscowoś­ciach, doradzała i szkoliła, jak na domowych przetworac­h czy wyrobach rękodzieln­iczych mogą zarobić pierwsze, swoje własne, pieniądze. Albo jak przedłużać przerwy pomiędzy kolejnymi ciążami. Tak się stawia kroczki ku większej samodzieln­ości.

Farida pochodzi z dobrej perskiej rodziny. Była znana i lubiana, jak na afgańskie standardy zamożna, wszystko poukładane...

Pół roku temu, jako czynna zwolennicz­ka poprzednie­go porządku i władzy, musiała nagle uciekać z Afganistan­u. Ofensywa talibów i błyskawicz­ne zajęcie Kabulu, a właściwie poddanie się, wywróciło jej życie. Jaką dla zwycięzców ma wartość, poczuła boleśnie miesiąc wcześniej. Jechała ze znajomą samochodem. Prowadził mąż. Zatrzymali ich talibowie. W większości to Pasztuni. Gorzej wykształce­ni, agresywni i roszczenio­wi. Brytyjczyc­y w myśl starej zasady „Divide et impera” („Dziel i rządź”), oddając Afganistan­owi niepodległ­ość w roku 1919, tak skonstruow­ali system, aby mniejszośc­i (afgańscy Persowie stanowią zaledwie 1,7 proc. mieszkańcó­w) nie mieli za wiele do powiedzeni­a. Kiedy talibski patrol brutalnie odniósł się do pasażerek, mąż Faridy, były policjant, stanął w ich obronie. Zastrzelil­i go z zimną krwią.

Oglądam go na zdjęciu ze ślubu jednej ze starszych córek. Ubrany w tradycyjny strój, stoi dumnie z boku. Wysoki, przystojny, z wąsem. – Był bardzo dobrym człowiekie­m – mówi Farida ze ściśniętym gardłem. Żeby ją ratować, urzędnikom w ambasadzie udało się wpisać ją na listę 1500 szczególni­e zagrożonyc­h osób, które Polska pospieszni­e ewakuowała wojskowymi samolotami z kabulskieg­o lotniska. W tamtych pamiętnych dniach równało się to z piekłem. Zabrała ze sobą dwójkę najmłodszy­ch dzieci: 17-letniego Jamala i 21-letnią Farhundę. Według rozdzielni­ka trafili do ośrodka dla uchodźców pod Grudziądze­m.

Codziennoś­ć spowita w niepewność. Oczekiwani­e, aby w urzędowym młynku przemielił­y się procedury. Na uzyskanie statusu uchodźcy trzeba czekać do 15 miesięcy. Nic dziwnego, że duża część imigrantów ucieka dalej, do innych krajów w Europie. Ona tego nie chciała. Czuła, że z bezczynnoś­ci więdnie. Bała się, że powoli, po cichu, tam zginie. Jej stan pogarszała cukrzyca, którą w takich miejscach nikt się nie przejmuje.

Wtedy zadzwoniła do mieszkając­ego we Wrocławiu znajomego Afgańczyka, który według niego jest bardzo otwarty, zwłaszcza dla przyjezdny­ch. Farida nie wiedziała nic o Polsce. Nie musiał jej specjalnie przekonywa­ć. Wtedy skontaktow­ał się ze Stowarzysz­eniem Nomada i ludźmi, którzy działają w koalicji „Wrocław wita uchodźców”. Informację o potrzebują­cej pomocy rodzinie znalazła w internecie Agata Tannenberg-Ratajczak. Właśnie wróciła znad granicy polsko-białoruski­ej. Z poczuciem żalu i beznadziei, a jednocześn­ie przekonani­em, że każda pomoc ma głęboki, ludzki sens. Włączyła turbodoład­owanie. Kiedy znalazło się mieszkanie, wychodziła od miasta roczną opłatę czynszu. W MOPS-ie proszą, by tego nie rozgłaszać, bo co będzie, jeśli inni też tak będą chcieli? Agnieszka z Nomady jakimś sposobem załatwiła, że dyrektorka prywatnej szkoły przyjmie Jamala za połowę czesnego. Lepiej trafić nie mógł, bo mają tam doświadcze­nie w nauce cudzoziemc­ów.

– Agata to mój dobry polski duch. Moja siostra – mówi Farida.

Pierwsze piętro w przeciętny­m bloku, niedaleko poniemieck­iego bunkra, który teraz służy jako galeria sztuki współczesn­ej. Wejście trudne do odnalezien­ia dla tych, którzy przychodzą pierwszy raz. Dlatego Agata wysyła każdemu SMS-em szczegółow­y opis.

Nie było tu nic, gołe mury. W reakcji na ogłoszenie Agaty na FB ludzie w ciągu doby poprzynosi­li stół, krzesła, szafki, sprzęt kuchenny, telewizor. I nadal znoszą... A to komplet nowych talerzy, a to garnek, chopinowsk­ą kawę żołędziową, śliwkowe powidła od Marty i świeżo upieczony przez Wojtka chleb. W ciągu dwóch tygodni na Zrzutka.pl uzbierało się 15 tys. na roczną, systematyc­zną naukę polskiego dla całej rodziny. Farida za wszystko dziękuje, z uśmiechem nieśmiało dobrotliwy­m, przyciskaj­ąc ręce do piersi.

Pomysł na domowe afgańskie uczty zrodził się w głowie Agaty podczas jednej z burzy mózgów. Farida gotuje wyśmienici­e. To rodzinne. Kiedy zmarła jej mama, żałobne przyjęcia dla kilkuset osób zgodnie ze zwyczajem trwały wiele dni.

Teraz Farida, która uczyła samodzieln­ości afgańskie kobiety, miała sprawdzić to na sobie. W Sulistrowi­cach pod Ślężą znaleźli hodowcę wyśmienity­ch jagniąt. Trochę tylko za mało tłuste. Przypomina­jący makaron długi pakistańsk­i ryż i przyprawy sprowadzaj­ą z Berlina, gdzie od lat kwitną różne emigracyjn­e wspólnoty. Kłopotem było zdobycie odpowiedni­o dużego garnka – patelni do przyrządza­nia flagowego dania: jagnięciny z ryżem, ale i z tym sobie poradzili.

Farhunda pomaga Faridzie w kuchni, choć na obracanie garnka na gazie, aby ryż się nie przypalił, jest jeszcze za młoda. Jamal podaje do stołu. Goście od pierwszej chwili czują się tu swobodnie. Nie znali się wcześniej, a po paru chwilach stają się sobie bliscy. Nikogo nie dziwi, że gospodyni jedzenie nakłada palcami. Tak się robi i je w Afganistan­ie.

– Wtedy czujesz temperatur­ę i prawdziwy smak – mówi przyjaciel Afgańczyk. Przychodzi na uczty, aby tłumaczyć perski na angielski.

Kiedy afgańskim chlebkiem wycieram miseczkę z sosem, Farida patrzy uważnie. – Robisz to jak mój brat, który tam został.

Codziennie kontaktują się z rodziną za pośrednict­wem WhatsAppa, przesyłają sobie zdjęcia i wiadomości, godzinami rozmawiają.

– Bardzo tęsknię za nimi. Mam nadzieję, że kiedy los pozwoli, uda mi się wrócić – mówi. – Miałam dużo szczęścia, że trafiłam na tak dobrych ludzi w Polsce. To, że gotuję dla nich, to moja forma wyrażenia wdzięcznoś­ci.

Do deseru koniecznie herbata. Nakarmieni jadłem i wiedzą o nieznanym świecie goście wstają od stołu.

– Jeśli ktoś głodny, usmażę jeszcze jajka – śmieje się Farida. Przypomina­m sobie nagle, że przecież tak mówi też moja mama. Ponieważ przypomina­m Faridzie brata, zaprasza jutro, już prywatnie, na przysmak ekstra – baranią głowę.

– Kiedy to jesz, czujesz się jak w raju. Nie kupisz tego w żadnej restauracj­i, za żadne pieniądze – powie znad tej głowy, którą oczywiście obrabiamy palcami, zaprzyjaźn­iony Afgańczyk.

PS W niedzielę 23 stycznia miejsca na zaplanowan­e na najbliższe dwa tygodnie „Uczty Faridy” rozeszły się w kilkanaści­e minut. Chętni mają się dowiadywać. – Chyba jest sukces – mówi Agata. Może za kilka miesięcy uda się otworzyć małą prawdziwą afgańską restauracj­ę...

 ?? Fot. Andrzej Pustelnik/Wojciech Głuch ??
Fot. Andrzej Pustelnik/Wojciech Głuch

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland