Zaplanowałem to wszystko i wiedziałem, po co tam idę...
Kilkakrotnie ugodził nożem swojego kolegę na jego klatce schodowej. Do dziś nie są znane jednoznaczne motywy tej zbrodni (1)
Poznali się w szkole podstawowej. Byli zaprzyjaźnieni i spędzali ze sobą dużo czasu. Między chłopakami doszło jednak do konfliktu. Prawdopodobnie Sebastian upokorzył Adriana, ale ten nie chce zdradzać szczegółów. Wiadomo jednak, że złość doprowadziła do tragedii.
Dwa lata temu w grudniu Adrian W. zaatakował po piątej rano swojego kolegę na klatce schodowej w jego bloku w Kołobrzegu. Sebastian J. został kilkakrotnie ugodzony nożem w szyję, głowę, brzuch i rękę. Nie przeżył. Napastnik nie zamierzał pomóc umierającemu i od razu wrócił do domu. Został zatrzymany jeszcze tego samego dnia.
Patrzenie w okno po zbrodni
Już podczas pierwszego przesłuchania Adrian W. przyznał się do zabójstwa kolegi.
– Znaliśmy się od dwóch lat i był moim przyjacielem. Ale jakieś cztery miesiące temu pokłóciliśmy się, bo on szantażował dziewczyny. Miał ich gołe zdjęcia i chciał się z nimi przespać. Napisała mi o tym jedna z nich. Rozmawiałem na ten temat z Sebastianem, ale się wypierał. A ja byłem o to na niego bardzo zły. Zresztą mnie też szantażował...
Po tych słowach Adrian W. rozpłakał się i próbował wbić sobie w szyję długopis.
– Nie chcę już nic mówić, bo chcę tylko umrzeć – oświadczył, ale po przerwie opowiedział, co zdarzyło się tego dnia.
– Wyszedłem z domu około piątej rano i wiedziałem, gdzie i po co idę. Zabrałem ze sobą nóż. Za jakiś czas byłem już na klatce schodowej domu, w którym mieszkał Sebastian. Czekałem około 20 minut i usłyszałem, że ktoś schodzi. Zorientowałem się, że to on, bo wiedziałem, o której godzinie miał wyjść z domu. Jak mnie zobaczył, to powiedział: „Adi, pogadajmy, proszę”. Ale nie rozmawialiśmy, bo od razu go zaatakowałem nożem. Nie pamiętam, czy się bronił, chyba od razu upadł. Ja to wszystko dokładnie zaplanowałem, pani prokurator. Myślałem o tym, nie wiem od kiedy...
Jak dalej wyjaśniał, od razu wyszedł z budynku, nie sprawdzając, czy Sebastian J. żyje. Idąc do domu, wyrzucił po drodze nóż oraz zakrwawioną koszulę i bluzę.
– W domu długo patrzyłem przez okno. Coś chyba pisałem na Messengerze, ale nie pamiętam, co i do kogo. Wydaje mi się, że do osób, które były w tym momencie aktywne. Po prostu chciałem z kimś być. Ale nikomu nie przekazałem, co zrobiłem. I jeszcze jedno sobie teraz przypomniałem: jak wychodziłem z domu Sebastiana, to modliłem się, żeby przeżył.
Wstyd o tym było rozmawiać
Pytany, czy istnieje jakieś nagranie, którym pokrzywdzony mógł go szantażować, odpowiedział:
– Sebastian mówił mi, że jest. Na tym nagraniu miało być, że jak się kiedyś napiliśmy, to w obecności innych pluł na moją twarz. Wstydziłem się jednak o tym z kimkolwiek rozmawiać. A on kazał mi później pisać do siebie z mojego konta, że lubię być opluwany i inne głupie rzeczy. I robiłem, co chciał. Kiedyś, jak byliśmy na podwórku, też kazał mi robić różne rzeczy. Po prostu mnie ośmieszał. A później zrobiłem mu to samo, żeby dał mi spokój. – To znaczy co? – dociekała prokurator. – Po prostu też naplułem mu w twarz i zostało to nagrane. Ale nigdy tym filmikiem nie szantażowałem Sebastiana i w końcu go skasowałem. Przez jakiś czas normalnie już ze sobą pisaliśmy, bo dał mi spokój. Ale na krótko, bo znowu zaczął robić to samo. Straszył mnie, że ten filmik opublikuje w sieci. W wakacje miałem już tego wszystkiego dość. Zwłaszcza że Sebastian nie chciał się już ze mną kontaktować po tym, jak powiedziałem jego rodzicom, że szantażuje też dziewczyny. Chciałem się jednak z nim pogodzić, bo zawsze był dla mnie bardzo ważny. Ale już wtedy w myślach miałem różne rzeczy...
Pytany, czy zażywał narkotyki, odpowiedział:
– Przez cały czas od momentu, gdy Sebastian zerwał ze mną kontakty. To była amfetamina, ecstasy, czasami marihuana. Ale przed tym zdarzeniem nic nie brałem, nie piłem też alkoholu. – Czy zawsze nosił pan przy sobie nóż? – Nosiłem go przy sobie, bo się bałem. Sąsiad mi mówił, że ktoś mnie szuka. Bardzo żałuję jednak tego, co się stało. To wszystko przez emocje i różne myśli w mojej głowie – ponownie się rozpłakał.
Swoje wyjaśnienia potwierdził też podczas posiedzenia sądu w sprawie tymczasowego aresztowania, ale na kolejnym przesłuchaniu nie chciał już odpowiadać na żadne pytania. Odmówił też udziału w wizji lokalnej.
Uzależniony od amfetaminy
Adrian W. poddany został obserwacji sądowo-psychiatrycznej. Biegli orzekli, że jego poziom intelektualny jest nieco poniżej przeciętnej, ale „jego osobowość ukształtowana jest w sposób wystarczający do rozumienia i przestrzegania ogólnie przyjętych norm i zasad funkcjonowania społecznego, w tym norm moralnych i prawnych”. Według biegłych cechuje go jednak niedokształcona uczuciowość wyższa, a w sytuacjach trudnych kieruje się emocjami. Lekarze określili to zachowanie jako acting out, czyli takie, nad którym nie ma kontroli, a które „rozładowuje nagromadzone napięcie wywołane nieuświadomionymi impulsami i życzeniami, ale nie jest skierowane na potrzebę i bodziec, które to uczucie wywołują”.
Zdaniem biegłych tłumi swoje emocje przez złość i niepokój i ma tendencje do samopobudzania się. Motywem jego działania były między innymi gniew, żal i chęć odwetu za zaznane krzywdy.
Stwierdzono także uzależnienie od amfetaminy.
Z wywiadu środowiskowego wynika, że Adrian W. wychowywał się w destrukcyjnej rodzinie, jego starszy brat przebywa w zakładzie karnym. Przed zdarzeniem mieszkał z ojcem. Matka kilka lat temu porzuciła rodzinę i prawdopodobnie mieszka teraz w Niemczech. Wcześniej znaleźli ją w Poznaniu pijaną pod śmietnikiem. Na jakiś czas wróciła do domu, ale ponownie uciekła. Od tego momentu Adrian W. zamknął się w sobie i „żył w swoim świecie”. Według ojca był bardzo zdolny, ale nie chciał chodzić do szkoły – uciekał z lekcji. Próbował też popełnić samobójstwo.
Od pewnego czasu był pod nadzorem kuratora sądowego, bo pobił kolegę. Jak tłumaczył, zrobił to z powodu złego zachowania wobec dziewczyn. Ponieważ nie stosował się do nałożonych wobec niego obowiązków, sąd podjął decyzję o umieszczeniu go w młodzieżowym ośrodku wychowawczym. Miał być tam doprowadzony kilka dni przed zabójstwem Sebastiana J. Ktoś tego nie dopilnował...
Płacz w sądzie
Adrian W., choć w momencie popełniania zbrodni miał 17 lat, odpowiadał przed sądem jako dorosły. Podczas pierwszej rozprawy przyznał się do stawianego mu zarzutu, ale nie chciał składać wyjaśnień. Oświadczył tylko, płacząc:
– Chciałem przeprosić za to, co się stało. Nigdy więcej bym czegoś takiego nie zrobił. Przeżywam to każdego dnia i ciągle mam przed oczami to, co się stało. Zabrałem rodzicom Sebastiana to, co najcenniejsze. Teraz nienawidzę się za to, jakim jestem człowiekiem.
Stanisław W., ojciec oskarżonego, zeznał, że o śmierci Sebastiana J. dowiedział się tego samego dnia od syna.
– Powiedział mi, że kolegę mu zabili, a o tym, że on miał to zrobić, powiedzieli mi policjanci. Bardzo źle się z tym poczułem, bo nie spodziewałem się, że Adrian mógł coś takiego zrobić. Mieszkał ze mną, był w domu zawsze bardzo grzeczny. Miał też kolegów, z którymi bardzo dobrze się dogadywał. Pokrzywdzony też był jego bardzo dobrym kolegą, raz go widziałem. A później syn skarżył się, że nagle przestał się z nim kolegować. Bardzo to przeżywał.
Świadek Dominika Sz. to matka pokrzywdzonego:
– Byłam w szoku, jak się dowiedziałam, że Adrian to zrobił. Przecież byli z synem dobrymi kolegami.
– Czy oskarżony mówił pani, że syn kogoś szantażował? – pytał sąd.
– Przyprowadził kiedyś do nas do domu dwie dziewczyny. Jednej nie znałam, a druga była byłą dziewczyną Sebastiana. Tematem rozmowy były zdjęcia, niby chodziło o jakiś szantaż. Syn wziął to za głupi żart. Przyznał, że poszedł za daleko i w mojej obecności przeprosił. Ja powiedziałam, że jak czują się pokrzywdzone, to mogą pójść na policję. Pamiętam, że wtedy Adrian zwyzywał syna i wyszedł.
– Czy później rozmawiała pani z synem na ten temat?
– Tak. Powiedział, że się wygłupił i że to był jednorazowy wybryk. Wcześniej nie docierały do mnie żadne informacje o niewłaściwym zachowaniu się Sebastiana wobec koleżanek i kolegów. Syn miał swoje problemy, był w okresie dojrzewania, ale zawsze był koleżeński i nawet jak się z kimś pokłócił – to później się godził. A ostatnio skarżył się, że ktoś grozi mu pobiciem i nawet przez tydzień nie chodził do szkoły. Stąd dowiedzieliśmy się, że jednak ma jakieś problemy. – Kiedy to było? – Tuż po wizycie tych dziewczyn. Powiedziałam wówczas synowi, że jak się tak bardzo boi, to możemy pójść na policję. Spotkałam się też z wychowawczynią, ale powiedziała mi, że w szkole są kamery i nic złego Sebastianowi się nie stanie.
Leżał w kałuży krwi
Świadek Bartosz J., ojciec pokrzywdzonego:
– Szykowałem się do pracy, a syn miał jechać na praktyki do Karlina, bo uczył się na elektromontera. Było bardzo rano i miał jechać taksówką na dworzec PKS. Za jakiś czas dostałem powiadomienie od taksówkarza, że czeka już od pewnego czasu na dole. Wyjrzałem na korytarz i wtedy zobaczyłem syna leżącego w kałuży krwi. Nie dawał już oznak życia. Zacząłem krzyczeć „Ratunku!” i że zamordowali mi syna. Wybiegł któryś z sąsiadów i zaczął go reanimować, a później przyjechało pogotowie i dali mi coś na uspokojenie.
– Czy wie pan coś o zdjęciach dziewczyn, które syn miał posiadać w telefonie?
– Dowiedziałem się o tym od oskarżonego, który przyszedł do nas do domu z dwoma dziewczynami. Sprawdzałem w jego telefonie i nic takiego nie było. A Adrian, jak wychodził, to jakieś obraźliwe słowo rzucił w kierunku syna. Chyba „frajer” czy coś takiego.
– Nie było też żadnych zdjęć dziewczyn na komunikatorach internetowych? – dociekała prokurator. – Tego nie sprawdzałem. – Od dawna syn kolegował się z oskarżonym?
– Poznali się w szkole podstawowej i często się spotykali. A jak syn poszedł do zawodówki, ich drogi się rozeszły.
– Czy zauważył pan jakieś zmiany w zachowaniu syna?
– Mieliśmy ze sobą bardzo dobre kontakty i często rozmawialiśmy. Nie zauważyłem jakiejś zmiany w jego zachowaniu, a każdy rodzic by to wyczuł. Wiem też, że nie miał żadnych wrogów. To był skryty, ale spokojny chłopak.
KATARZYNA BINKOWSKA
Za tydzień: Adrian W. został skazany nieprawomocnym wyrokiem na 15 lat pozbawienia wolności. – Relacja oskarżonego z pokrzywdzonym była pełna emocji, ale nie może to być usprawiedliwieniem dla podjęcia decyzji o pozbawieniu życia. Adrian W. mógł i powinien zerwać kontakty ze swoim kolegą, skoro nie akceptował jego postępowania. Jest osobą niebezpieczną i – jak się okazało – także bardzo brutalną – uzasadniał wyrok sędzia Robert Mąka.