W pełni konkurencyjny
Po teście SsangYonga Tivoli utwierdziłem się w przekonaniu, że wciąż niezbyt popularne na naszych drogach auta rodem z Korei Południowej są – wbrew stereotypom – całkiem sensownymi propozycjami. Najmniejszy w gamie miejski crossover może nie rzuca na kolana, jeśli chodzi o design. Widniejący na masce znaczek nie dodaje prestiżu, a sąsiedzi raczej nie będą patrzeć na nas z zazdrością, gdy zdecydujemy się na tak egzotyczny zakup. Niemniej Tivoli sukcesywnie przekonywało mnie do siebie z każdym kolejnym dniem użytkowania...
Na początku nowego roku miałem sprawdzić dwa modele południowokoreańskiej marki. Na pierwszy ogień przejąłem kluczyki od ogromnego Rextona (4,85 m długości), który jest nie tylko rodzinnym SUV-em, ale też terenówką z prawdziwego zdarzenia (zbudowana na ramie), mającą aspiracje, aby traktować ją jako stosunkowo luksusowe auto. I ten rzekomy luksus proponowany przez Koreańczyków nie przekonał mnie do siebie. Owszem, auto było bardzo dobrze wyposażone, przestronne, a do wykończenia wnętrza użyto niezłej jakości materiałów. Skórzane fotele, miękkie obicie deski rozdzielczej, wstawki z aluminium... Niestety, styl, którym Koreańczycy próbują wkupić się w łaski zamożnych Europejczyków, pozostawia wiele do życzenia. Miało być okazale i bogato, a wyszło przaśnie i tandetnie. To jedynie pierwsze wrażenie, bowiem zarówno o kolejnych wadach, jak i zaletach (te z pewnością by się uwydatniły po zjechaniu z asfaltu) Rextona, który w najbogatszej konfiguracji kosztuje ponad 200 tysięcy złotych, już się nie przekonałem. Miałem pecha, bo zaraz na początku testu prasowy egzemplarz dotknęła usterka – prawdopodobnie zapchany filtr DPF – przez co auto trafiło do serwisu. Na pocieszenie dla tych obawiających się awaryjności koreańskich aut dodam, że producent daje aż 5-letnią gwarancję na wszystkie swoje modele. Nie będziemy zatem płacić za ewentualne naprawy, lecz w najgorszym wypadku stracimy trochę czasu i nerwów. Choć – być może – mój przypadek był jedynie niefortunnym incydentem, z którego nieuczciwie byłoby wyciągać szersze wnioski...
Przedwcześnie pożegnałem się zatem z Rextonem i przywitałem z Tivoli, czyli tym z przeciwnego cennikowego bieguna. Najmniejszy i najtańszy SsangYong jest przedstawicielem prężnie rozwijającego się segmentu miejskich crossoverów. W przeciwieństwie do Rextona nie obiecuje luksusów, lecz kusi przystępną ceną. 72 990 złotych za bazowy wariant ze 163-konnym silnikiem wydaje się uczciwą kwotą. W ofercie jest także tańsza o kilka tysięcy odmiana ze słabszym, 128-konnym motorem, lecz ten mocniejszy sprawdza się w Tivoli na tyle dobrze, że zdecydowanie warto do niego dopłacić. Zanim napiszę, jak jeździ miejski SsangYong, kilka słów o jego wyglądzie. Na pewno nie można mówić o krzyku mody czy stylistycznym mistrzostwie, ale im dłużej przyglądałem się koreańskiemu pojazdowi, tym bardziej dochodziłem do wniosku, że prezentuje się naprawdę w porządku. W kanciastej, trochę klockowatej bryle da się doszukać uroku. Zwłaszcza gdy podrasujemy auto czarnymi felgami czy dwukolorowym nadwoziem – choćby biało-czarnym, jak w przypadku testowanego Tivoli.
SsangYong Tivoli ma nieco ponad 4,2 metra długości, czyli niewiele więcej niż opisywana przed tygodniem Toyota Yaris Cross. Teoretycznie różnica jest znikoma, ale w praktyce Koreańczyk oferuje o wiele bardziej przestronne wnętrze. Dorośli bez problemu wygodnie usiądą na tylnej kanapie, bowiem miejsca nie brakuje ani na nogi, ani nad głową, a to duży atut w tym segmencie aut. Za ich plecami znajduje się bagażnik o pojemności 427 litrów. Nieźle. Muszę pochwalić też odpowiednią pozycję za kierownicą, jak również nad wyraz wysoki komfort, jaki zapewniają przednie fotele.
Co ciekawe, w kabinie Tivoli nie czuć taniości. OK, projektanci trochę przeszarżowali z ilością różnorodnych materiałów, jakimi wykończono deskę rozdzielczą i boczki drzwi, ale nie sposób narzekać na ich spasowanie. Nieco siermiężny, przynajmniej na pierwszy rzut oka, projekt kokpitu da się polubić. Jeszcze przyjemniej na otaczające wnętrze patrzy się po zmroku. Podświetlone analogowe zegary gustownie współgrają z dużym, dotykowym ekranem odpowiadającym za multimedia. Jest nowocześnie i pod tym względem Tivoli nie ma powodu, aby popaść w kompleksy względem europejskiej konkurencji. Warto wspomnieć, że system multimedialny działa intuicyjnie, fabryczna nawigacja jest przejrzysta i czytelna, podobnie jak jakość obrazu z kamery cofania. Klimatyzacją i kilkoma innymi funkcjami (podgrzewanie foteli, kierownicy, dezaktywacja asystentów bezpieczeństwa) operujemy, wciskając fizyczne przyciski, co jest praktycznym patentem. Bez zarzutu działa też sparowanie smartfona z autem poprzez Apple CarPlay. Wadą jest to, że SsangYong nie zna polskiego języka i przez menu komputera pokładowego musimy się przedzierać, posługując np. angielskim. Całe szczęście, że przynajmniej nie trzeba toczyć nierównej walki z rozszyfrowywaniem koreańskiego... Może to drobiazg, aczkolwiek marka licząca na dobrą sprzedaż w naszym kraju powinna zabrać swoje auta na kurs polszczyzny.
Turbodoładowana, 1,5-litrowa benzynowa jednostka jest świetnie dopasowana, aby sprawnie przemieszczać się nie tylko po mieście, ale i w trasie. Auto jest zrywne, dynamiczne i jeździ się nim lepiej, niż przypuszczałem. Sprawdzałem wersję z 6-stopniowym automatem, który przy spokojnym traktowaniu pedału gazu pracuje właściwie niewidocznie. Owszem, przy gwałtownej próbie przyspieszenia okazuje się ciut leniwy, ale nie na tyle, aby uznać przekładnię za tę z poprzedniej epoki. Kilkukrotnie słyszałem, że miejski SsangYong jest szalenie paliwożerny. Teraz wiem, że takie stwierdzenie to lekka przesada. 6,5 litra w trasie, 9 w mieście – takie wartości zużycia benzyny na 100 kilometrów wskazywał komputer pokładowy. Nie ma dramatu, choć z pewnością Tivoli nie zostanie złotym medalistą w dziedzinie oszczędności. Rywale, a w szczególności ci hybrydowi, z przywoływanym wcześniej Yarisem Cross na czele, palą mniej.
Koreański crossover z wciąż tajemniczym dla wielu znaczkiem na masce (notabene – bardzo brzydkim) może nie jest pojazdem, w którym zakochujemy się od pierwszego wejrzenia. Trudno też opowiadać o nim z wielką ekscytacją. Jednak przy bliższym poznaniu przekonuje do siebie praktycznymi walorami, niezłym napędem, wygodą podróżowania, nowoczesnymi bajerami i rozsądną ceną. Dziś patrzę na Tivoli z o wiele większą sympatią niż wcześniej, gdy od czasu do czasu natykałem się na nie na drodze. Co więcej, najmniejszy SsangYong wręcz wyładniał w moich oczach, czego absolutnie się nie spodziewałem. Warto dać mu szansę, bo to wóz, którym po prostu dobrze się jeździ. Podejrzewam, że póki Tivoli się nie... popsuje, będzie cieszyć każdego, kto zdecyduje się na tak nieoczywisty wybór. Zapraszam też do słuchania podcastu
„Garaż Angory”