Od obniżonego nastroju do... samobójstwa
Rozmowa z prof. dr. hab. n. med. JAKUBEM KAŹMIERSKIM, kierownikiem Kliniki Psychiatrii Wieku Podeszłego Uniwersytetu Medycznego w Łodzi oraz Centrum Psychiatrii i Psychoterapii Med_Art
– Czy pandemia przyniosła wzrost liczby osób starszych z problemami psychicznymi?
– Tak, ale problem jest szerszy i nie dotyczy tylko osób starszych. Przyjmuje się, że ok. 30 proc. osób, które przechorowały COVID-19, ma różnego rodzaju problemy psychiczne. W poszczególnych grupach wiekowych widzimy jednak różnice w zgłaszanych dolegliwościach. Z pewnością obserwujemy znaczący wzrost liczby pacjentów zgłaszających się po pomoc do psychologów i psychiatrów.
– Jakie najważniejsze czynniki zdecydowały o takiej sytuacji?
– Najważniejszym czynnikiem jest samo zakażenie się koronawirusem, co w wielu przypadkach skutkuje aktywacją procesów prozapalnych mających znaczenie w rozwoju zespołu przewlekłego zmęczenia czy przyspieszenia rozwoju otępienia. Dotyczy to szczególnie ludzi starszych. Obserwujemy coraz częściej takie zjawisko, że u pacjentów po przejściu COVID-19 szybciej pojawiają się lub pogłębiają problemy z pamięcią, skupieniem uwagi i normalnym funkcjonowaniem. Pandemia przyczyniła się, niewątpliwie, do znaczącego wzrostu liczby zaburzeń lękowych i depresyjnych. Ludzie zmagają się z samotnością w większym stopniu niż wcześniej i żyją w strachu przed zachorowaniem i tym, co może przynieść przyszłość zarówno dla nich samych, jak i najbliższych. I taka sytuacja ma istotny wpływ na funkcjonowanie całego organizmu zarówno w sferze fizycznej, jak i psychicznej. Wspomniane osamotnienie widoczne jest bardziej wśród młodzieży szkolnej i ludzi młodych, choć dotyczy ono również osób starszych. Jedni i drudzy potrzebują określonych bodźców pozwalających rozwijać i podtrzymywać sprawność intelektualną. Chodzi o tzw. proces neuroplastyczności naszego mózgu. Dla młodych brak kontaktów społecznych jest poważnym problemem uzależniającym ich od mediów społecznościowych i życia w cyfrowym świecie.
– Mówiąc o problemach psychicznych, zazwyczaj myślimy o depresji. Dlaczego?
– Bo według Światowej Organizacji Zdrowia depresja jest główną przyczyną niesprawności i niezdolności do pracy na świecie oraz najczęściej rozpoznawanym zaburzeniem psychicznym. Na podstawie wyników badań można przyjąć, że co piąta kobieta i co dziesiąty mężczyzna mają w ciągu całego życia przynajmniej jeden epizod depresji. Wydaje się jednak, że te wielkości są niedoszacowane, bo bardzo wiele osób z depresją nie zgłasza się do lekarza. – Ryzyko choroby rośnie z wiekiem? – Możemy mówić o dwóch punktach kulminacyjnych. Jeden ma miejsce przed 40. rokiem życia i powodowany jest głównie stresem, drugi natomiast pojawia się po 60. roku życia, na co wpływ mają jednak inne czynniki ryzyka. Może to być np. przejście na emeryturę, zmiana sytuacji życiowej, pogorszenie się statusu materialnego i zdrowia oraz konieczność borykania się z różnymi schorzeniami przewlekłymi. To wszystko sprzyja pojawianiu się zaburzeń lękowych i depresyjnych. Szacuje się, że ok. 30 proc. osób po 65. roku życia cierpi na depresję. W drastycznych przypadkach kończy się to próbami samobójczymi.
– Jak często dochodzi do nich? – W Polsce popełnianych jest rocznie ok. 5 tysięcy samobójstw. Myśli samobójcze pojawiają się mniej więcej u połowy pacjentów na różnym etapie depresji. Próby targnięcia się na własne życie podejmuje 20 – 30 proc. pacjentów.
– Czy można powiedzieć, kiedy zaczyna się depresja?
– Generalnie symptomy mogą się pojawiać już w młodym wieku, a w ostatnich latach notujemy przecież rosnącą liczbę przypadków depresji u dzieci i młodzieży. I pandemia nie pozostaje bez wpływu na to zjawisko. Wcześniej przyjmowało się, że początki depresji ujawniają się zazwyczaj po pięćdziesiątce. Co istotne, choroba ma zazwyczaj nieco odmienny przebieg we wspomnianych grupach wiekowych. U ludzi młodych częściej mówimy o zmianach nastroju, podczas gdy u osób starszych choroba wyraża się w różnego rodzaju dolegliwościach. Seniorzy skarżą się np. na ból, brak sił do wykonywania codziennych czynności. To sprawia, że koncentrują się na tym, nie zauważając, że mają obniżony nastrój, co przecież jest jednym z najważniejszych objawów depresji. – Na co więc należy zwracać uwagę? – To nie jest proste, bo chodzi zarówno o objawy psychologiczne, jak i somatyczne. Do pierwszej grupy można zaliczyć: brak lub utratę zdolności odczuwania przyjemności i radości, obniżony nastrój, niską samoocenę, brak wiary we własne siły, pesymistyczne myśli, osłabienie koncentracji i uwagi, myśli samobójcze. Z kolei do objawów somatycznych należą m.in.: różne dolegliwości bólowe, zaburzenia snu, problemy z brakiem apetytu lub nadmiernym objadaniem się, nieprawidłowe funkcjonowanie układu pokarmowego.
– Takie objawy towarzyszą różnym schorzeniom. W jaki sposób można powiązać je z depresją?
– Odpowiedź nie zawsze jest prosta. Zdarzają się pacjenci z książkowymi wręcz objawami. Mało tego, niektórzy sami się już zdiagnozowali i okazuje się, że mieli rację. Podstawą rozpoznania zawsze musi być spotkanie ze specjalistą, który może określić, czy mamy do czynienia z epizodem depresyjnym. Konieczne do tego jest wystąpienie kilku wspomnianych wyżej objawów przynajmniej przez dwa tygodnie. W diagnostyce wykorzystuje się różne skale, jednak uzyskane wyniki, bez pełnego badania psychiatrycznego, nie przesądzają jeszcze o tym, czy mamy do czynienia z chorobą. Z pewnością postawienie prawidłowej diagnozy jest trudniejsze w przypadku osób starszych, obciążonych różnymi chorobami, które dają określone dolegliwości somatyczne. – Kiedy możemy mówić o tzw. depresji maskowanej? – Występuje ona często właśnie u osób starszych. Pacjent zgłasza się do lekarza pierwszego kontaktu lub neurologa i twierdzi, że ma ciągły ból głowy albo nie może spać. Objawy te mogą właśnie maskować depresję. Wiadomo bowiem, że jest ona m.in. najczęstszą przyczyną bezsenności. Tymczasem pacjent nie za bardzo wskazuje na typowo depresyjne objawy, co sprawia, że potrzeba trochę czasu i badań, by ustalić prawidłową diagnozę potwierdzającą lub wykluczającą chorobę. Maską depresji są często także natręctwa i brak apetytu. W wielu przypadkach trzeba wykluczyć również endokrynologiczne objawy, bo np. nadczynność lub niedoczynność tarczycy także mogą prowadzić do niewłaściwego rozpoznania.
– Stwierdził pan, że wiele chorób przewlekłych może się przyczynić do powstania depresji. Czy bywa też odwrotnie, kiedy to depresja prowadzi do rozwoju innych schorzeń?
– Te związki są bardzo silne i wciąż są badane. Uczestniczymy obecnie w międzynarodowym projekcie badawczym, którego celem jest rozwiązanie tej zagadki, szczególnie jeśli chodzi o powiązanie depresji z chorobą niedokrwienną serca. Wiadomo, że u pacjentów z chorobą niedokrwienną serca bądź po zawale epizody depresyjne zdarzają się częściej. Z kolei u osoby z depresją jest większe ryzyko wystąpienia zawału serca czy innych incydentów wieńcowych. Podobnie jest z nadciśnieniem, choć w tym przypadku czynnikiem sprawczym są głównie zaburzenia lękowe. Dodajmy, że depresja jest też silnym czynnikiem ryzyka w chorobie Alzheimera.
– Czy leczenie depresji u osób starszych polega głównie na podawaniu leków?
– Tak. Prawidłowa farmakoterapia pomaga pacjentom lepiej poradzić sobie z chorobą. Zdarza się czasem, że mamy do czynienia bardziej z zaburzeniami depresyjno-lękowymi i leki nie są nieodzowne, bo lepsze efekty zapewnić może psychoterapia. I dotyczy to również osób starszych. W typowej depresji lepsze i szybsze efekty daje jednak farmakoterapia. Ponadto dostępność psychoterapii w Polsce jest bardzo ograniczona.
– A co z „dobrymi” radami, by osoba chora wzięła się w garść, poszła na siłownię i czymś się zajęła?
– Tego typu zalecenia pogarszają tylko sytuację. Wspomniane rady mogą być pomocne dopiero wówczas, kiedy pacjent rozpocznie już leczenie, które pobudzi go do działania i przywróci prawidłowe funkcjonowanie neuroprzekaźników w mózgu. – I dopiero wtedy musimy dołożyć coś od siebie? – Właśnie. Po przejściu epizodu depresyjnego konieczne jest m.in. podjęcie aktywności fizycznej i stosowanie się do zasad zdrowego stylu życia. Często zapominamy, że w dużej mierze sami musimy swoim postępowaniem, już po czterdziestym roku życia, zadbać o to, by w miarę możliwości zdrowo się starzeć. To w przypadku chorób somatycznych, jak i psychicznych, a taką przecież jest m.in. depresja, ma olbrzymie znaczenie.
Świętą rację ma Pani podpisująca się SAMA, pisząc w ostatnim zdaniu w swoim liście „Pozwólcie mi zrozumieć...” (ANGORA nr 2), że diabeł nam rozum odebrał. Żyjemy w jednej Polsce, wolnej i demokratycznej w najświętszych jej zapisach, a mówimy do siebie różnymi językami, w zdecydowanej większości nie rozumiejąc samych siebie, do tego językami pełnymi nienawiści czy wprost zbrodniczymi.
Niemal w każdej rodzinie jeden wyśmiewa drugiego, drugi pierwszemu często pokazuje środkowy palec, w zakładach pracy na różnych stanowiskach dochodzi do ironicznych uśmiechów, przezwisk, wyzwisk, a nawet wulgaryzmów. Tak się z czasem znienawidziliśmy, że patrzeć na siebie nie możemy; jeszcze trochę i zaczniemy się kąsać. Ktoś kiedyś powiedział, że mowa jest srebrem, milczenie złotem, a przecież można jeszcze dodać, iż platyną jest słuchanie. Nie słucha więc uczeń, co do niego mówi nauczyciel, tylko przerywa mu w połowie zdania i krzykiem wyłuszcza swoje racje, najczęściej niezwiązane z tematem. W domu mąż do żony mówi, że ziemniaki lekko przesolone, w odpowiedzi słyszy zaś: „Mogłeś zeżreć w knajpie” lub podobnie. W polityce zaś już nie język brukowy, bo ten byłby może do przyjęcia jako bardzo obrazowy i dosadny, ale język pełen jadu, trucizny, pogardy, wulgarny, że szambo przy tym to „mały pikuś”. Nie program jest ważny, którego najczęściej nie ma, lecz przywalenie drugiemu, zdeptanie, doniesienie do władz unijnych, jaki to w Polsce jest „zamordyzm”.
Porównanie siebie wzajemnie do Hitlera czy Stalina, wyzywanie od komunistów czy folksdojczów są oburzające i świadczą o małostkowości decydentów. Powiedz do mnie jedno zdanie, a powiem, kim jesteś; nie nazywaj kogoś idiotą, chyba że sam nim jesteś. Czy ktoś za to wszystko odpowie? W społeczeństwie polskim na przestrzeni ostatniego ćwierćwiecza doszło do takich podziałów, jakich trudno szukać w historii polskiej państwowości. Pikanterii dodaje fakt, że stało się to możliwe w kraju, gdzie ponad 90 proc. polskiego społeczeństwa to katolicy, którzy opluwają się wzajemnie, łącznie z hierarchami Kościoła. I to byłoby na tyle.
GRZEGORZ KONIECZNY (adres do wiadomości redakcji)