Z wizytownika Andrzeja Bobera(42)
Ponad półtora tysiąca wizytówek otrzymanych przez kilkadziesiąt lat oraz 11 skorowidzów, czyli spisów telefonów, leżało w piwnicy. Pół wieku pracy w dziennikarstwie i nie tylko zapisane imionami, nazwiskami i telefonami ludzi... Dzisiaj kolejne osoby, z którymi zetknąłem się osobiście.
Jerzy Baczyński – ambitny gość
13 grudnia 1981 roku zaskoczył go we Francji. „Życie Warszawy”, gdzie wcześniej pracował, przestało się ukazywać. Gdy wrócił w 1982 roku, mówił mi, że ma propozycję z „Polityki”, ale szczerze mu odradzałem: jedyny tytuł, który wychodził nieprzerwanie, odeszli z niego najbardziej wartościowi dziennikarze (Dariusz Fikus, Michał Radgowski, Andrzej Krzysztof Wróblewski, Hanna Krall i wielu innych), a pozostali po staremu próbowali szukać z ustrojem i władzą kompromisów. Ale widać Jurek miał inne kalkulacje i zasilił szeregi tygodnika.
Po 4 czerwca 1989 roku powróciłem ze współautorami Jerzym Redlichem i Andrzejem Zaporowskim do „Listów o gospodarce”. Powrócili razem z nami Joasia Solska, Danusia Zagrodzka, Józek Kuśmierek, Marek Rostocki, Tadek Podwysocki i oczywiście Jurek Baczyński – dziennikarze, którzy nas na ekranie mocno wspomagali.
Ale chyba tylko w Jurku drzemały wielkie ambicje, bo pewnego dnia zwierzył mi się i Andrzejowi ze swojego kłopotu. Został wtedy, to był 1994 rok, naczelnym „Polityki” i podobno – tak nam powiedział – jego koledzy z redakcji dziwili się trochę, że ich szef w „Listach o gospodarce” pełni trochę podrzędną rolę. Mianowicie nie prowadzi programu, tylko jest trochę z boku... Najpierw myślałem, że to żart, ale nim nie był.
– Jurek, nie ma sprawy – powiedziałem. Będziemy program prowadzili razem, w jednym tygodniu ty, w następnym ja. Dla towarzystwa Cygan dał się powiesić.
Nie robiło mi to specjalnej różnicy, bo Jurek merytorycznie był zawsze dobrze przygotowany i program nie mógł na tym ucierpieć. A to było dla mnie najważniejsze.
Czas miał jednak pokazać, że ambicje Jurka sięgają jeszcze wyżej. Jego „Polityka” zdobywała coraz więcej czytelników, wyprzedzając konkurentów. Tygodnik, który nie zdążył na Polski Sierpień, rozwijał się znakomicie, zmienił format, powiększył obszar tematyczny. Jego dziennikarze wymyślili ankietę „Pierwsza setka...” filmów, sportowców, dziennikarzy, aktorów itp., którą następnie wydano w książce „XX wiek”. Tam też ludzie głosowali na pierwszą setkę osobowości telewizyjnych.
I tam znalazłem swoje nazwisko po Janie Miodku, Monice Olejnik i Bohdanie Tomaszewskim, ale przed Bożeną Walter, Jerzym Gruzą i Krzysztofem Ibiszem. Z tym drobiazgiem, że na 44. miejscu figurowali „Jerzy Baczyński i Andrzej Bober”. Jakiś duet wdarł się w towarzystwo indywidualistów... I to wszystko ukazało się w „Polityce”, której redaktorem naczelnym był ambitny Jerzy Baczyński. Niespodzianka, prawda?
A „Polityka” dalej czuje się świetnie, o czym zapewniają ci, którzy czytają ją od deski do deski.
Edyta Krassowska – randka w ciemno
Polskie telewizje od lat cierpią na uwiąd twórczy. „Twoja twarz brzmi znajomo”, Koło fortuny”, „Mam talent”, „Taniec z gwiazdami” „Familiada”, „Nasz nowy dom” i wiele innych to zagraniczne pomysły i produkcje, tzw. formaty, które kupujemy za ciężką forsę. Nasze telewizje w pogoni za „oglądalnością” nie mają czasu, by pomyśleć nad czymś nowym, ciekawym, skupiającym uwagę widzów. Łatwiej od ręki kupić sprawdzony już format i całą resztę mieć z głowy.
...W roku 1973 szalał w polskich telewizorach program „Na kogo popadnie”. Wymyśliła go i prowadziła Edyta Krassowska, dziennikarka Telewizji Polskiej. W prowadzeniu towarzyszyli jej Andrzej Woyciechowski (późniejszy twórca Radia Zet) i Michał Olszański (później „Magazyn ekspresu reporterów”). Do redakcji przychodziło mnóstwo listów, program bił rekordy oglądalności.
Mijały lata, zmieniali się szefowie i ustroje polityczne. Był już rok 1992, a Edyta z okazji jakiejś zagranicznej podróży obejrzała w telewizji amerykańskiej program „Randka w ciemno”, który był wierną kopią jej „Na kogo popadnie”... Skontaktowała się z Amerykanami, a ci nie wiedzieli, o co jej chodzi. Ich był pomysł, nakręcili nawet film o tym, jak ich „Randka w ciemno” robi karierę na całym świecie. Co więcej – pokazali jej licencję, wszystkie możliwe papiery i dokumenty, że to był ich pomysł. Ona oczywiście żadnych papierów ani licencji nie miała, bo niby skąd? W tamtych czasach TVP nie chroniła swoich produkcji patentami i licencjami, dziś chyba też nie, bo nie ma czego... Od strony prawnej sytuacja była jasna, Amerykanie mieli rację, przyjechali nawet do Polski, gdzie obejrzeli sobie dawne produkcje Edyty Krassowskiej. Potakiwali: „Very nice”, ale nic z tego nie wynikało.
Zdarza się w świecie, że na ten sam pomysł wpadają ludzie, nawet w tym samym czasie, z odległych sobie kontynentów. Tu mieliśmy chyba do czynienia z podobną sytuacją. Stało się.
Ale na tym nie koniec. Laco Adamik, szef Edyty, postanowił zakupić od Amerykanów ich format, który natychmiast ukazał się na antenie jako „Randka w ciemno”. Bił rekordy oglądalności, a prowadziła go... Edyta Krassowska. Dostawała kasę z pozycji „prowadzenie programu”, nic więcej. Bo gdyby kiedyś zadbano o prawną ochronę własnej produkcji, to za każdy odcinek dostawałaby tantiemy za pomysł programu, a są one wysokie, o czym wie m.in. Ilona Łepkowska, autorka serialu „M jak miłość”. Za tydzień: Marek Nowakowski
i Wowo Bielicki