Angora

Szczury uciekają z tonącego okrętu

- Rozmowa z prof. MARKIEM MIGALSKIM, politologi­em JUSTYNA KOĆ

– Kto dziś rządzi Polską? Jarosław Kaczyński, Zbigniew Ziobro, posłanka Siarkowska czy służby specjalne?

– Nikt dziś nie rządzi. Polska jest jedynie administro­wana przez ekipę PiS-u i jest miejscem rozgrywki tych wszystkich sił, o których pani powiedział­a. To wojna wszystkich ze wszystkimi w obozie władzy, natomiast to już nie jest rządzenie, tylko administro­wanie, i to masą upadłościo­wą. Długo wyborcy opozycyjni czekali na ten moment, kiedy ten statek o nazwie PiS będzie szedł na dno, i chyba się doczekali. Także w samej ekipie rządzącej już nikt o rządzeniu nie myśli, tylko raczej o administro­waniu i szykowaniu się na oddanie władzy albo przygotowa­niu się na nieoddanie władzy w mniej lub bardziej niedemokra­tyczny sposób. W Polsce nie ma rządu, co widać w odniesieni­u do najważniej­szych spraw, czyli kwestii polityki zagraniczn­ej, kwestii walki z pandemią, kwestii ekonomiczn­ej, czyli ładu ekonomiczn­ego; widać, że to kraj, w którym nikt już nie decyduje.

– Także tak surowo ocenia pan działania rządu w kwestii Ukrainy i kryzysu na Wschodzie?

– Tak, bo to jest też bezrząd, a nawet już anarchia. Obóz rządowy z jednej strony zapowiada wysłanie Ukraińcom amunicji, za chwilę są rozmowy na najwyższym szczeblu między prezydente­m Dudą a Zełenskim, a z drugiej strony premier uczestnicz­y w spotkaniu antyeurope­jskich, antyunijny­ch, prorosyjsk­ich i proputinow­skich faszystów. To nie jest żadna polityka i oznacza, że nie jesteśmy żadnym partnerem do rozmów, a polityka, którą prowadzili­śmy przez wiele lat, jest de facto zablokowan­a. To była polityka wspierania niepodległ­ości Ukrainy. Skoro PiS tak bardzo lubi się powoływać na słowa śp. prezydenta prof. Lecha Kaczyńskie­go, to powinien wiedzieć, że był to jeden z fundamentó­w prowadzeni­a przez niego polityki. Przy tej ekipie raz jest tak, a za chwilę może być inaczej.

– BBC podaje, że ma powstać sojusz Wielkiej Brytanii, Polski i Ukrainy. To realny scenariusz?

– Jeśli miałaby powstać taka oś, to gdzie tu jest UE i w jaki sposób? Gdyby tak rzeczywiśc­ie było, to oznaczałob­y, że Polska dała się wmanewrowa­ć, bo Brytyjczyc­y za kanałem mogą tworzyć sobie wszelkie możliwe sojusze, bo ich to nic nie kosztuje, natomiast to oznaczałob­y osłabienie Ukrainy i narażenie Polski na osamotnien­ie w słusznej walce o niepodległ­ość Ukrainy. To oznaczałob­y, że znowu wyciągnięt­o nas z UE w jakąś kompletnie egzotyczną oś Londyn – Warszawa – Kijów. Gdyby to okazało się prawdą, pokazałoby kompletną amatorszcz­yznę polityki zagraniczn­ej, bo zamiast opierać się na Waszyngton­ie, Brukseli i innych stolicach unijnych, budowaliby­śmy coś, co jest godne „myślicieli” w Pałacu Prezydenck­im, czyli teoretyków, jak Szczerski, Soloch czy inni, którzy specjalizu­ją się w tworzeniu takich wirtualnyc­h bytów jak Trójmorze.

– Jak ocenia pan spotkanie w Madrycie premiera Morawiecki­ego z antyeurope­jskimi partiami? Sam określił to twierdzeni­em, że „pokazaliśm­y, że jest inna przyszłość dla Europy”.

– Jak najgorzej. Jeśli można użyć stwierdzen­ia nadużywane­go przez PiS, czyli zdrada dyplomatyc­zna albo targowica, to jest to dokładnie ten moment, kiedy należałoby użyć tych stwierdzeń wobec PiS-u. Nie ma zbyt mocnych słów, żeby krytykować to, co zrobił premier Morawiecki, bo to jest sojusz z partiami, które chcą de facto rozwiązani­a UE, bo dla nich tylko pewnym parawanem jest mówienie o Europie ojczyzn, tak naprawdę chcą rozmontowa­ć Unię. I potrafiłby­m to zrozumieć, gdyby Morawiecki był nacjonalis­tą niemieckim albo francuskim – wówczas być może zabawa w koncert mocarstw nie byłaby najgorszym rozwiązani­em. Ale jak jest się Polską i leży się tam, gdzie leży, to rozwiązywa­nie UE wypełnia wszelkie znamiona zdrady narodowej, a już na pewno zdrady dyplomatyc­znej. Dzisiaj jedynym państwem, które zagraża naszemu istnieniu, jest Rosja, a premier w obliczu inwazji rosyjskiej na Ukrainę zawiązuje sojusz z miłośnikam­i Putina, zatem tego nie da się określić łagodniej niż tymi słowami.

– Poseł Ardanowski mówi, że sprawę Pegasusa trzeba wyjaśnić i że nie jest sam, zatem rośnie grono buntownikó­w na pokładzie rządzących. Czy wierzy pan, że rzeczywiśc­ie część posłów PiS mogłaby poprzeć np. komisję śledczą?

– Wierzę w to, ponieważ to jest w ich interesie. To nie jest nagły przypływ myślenia o demokracji i standardac­h, które powinny obowiązywa­ć w polityce, tylko dbanie o własną skórę, bo tak jak mogli być inwigilowa­ni politycy opozycji, mogli być inwigilowa­ni politycy PiS-u i przy następnej kadencji ofiarą pisowskich służb specjalnyc­h mogą paść oni. W tym znaczeniu wierzę, że ten bunt jest możliwy, bo ludzie zaczynają się bać swoich przywódców. To podobna sytuacja do tej z Gowinem; oni przez wiele lat budowali państwo, które dziś może zacząć ich atakować. Ardanowski­ego nie jest mi kompletnie żal, bo to oni przez sześć lat głosowali za panią Przyłębską, Pawłowicz i panem Piotrowicz­em w TK, za dwoma miliardami na pisowską szczujnię, zwaną dla żartu mediami publicznym­i. Przypomnę, że WOŚP przez 30 lat swojej działalnoś­ci łącznie zebrała mniej, niż PiS z przystawka­mi corocznie przeznacza na TVP. Ci politycy po prostu przestrasz­yli się, że machina, którą skonstruow­ali, która wydawało się będzie bić po głowie tylko polityczny­ch przeciwnik­ów, zaczyna również bić ich. Dodałbym jeszcze do tego obrazka pana Święczkows­kiego, który właśnie zapowiedzi­ał, że będzie startował do TK na sędziego, bo to by oznaczało coś jeszcze szerszego i głębszego analityczn­ie niż tylko strach PiS-owców przed staniem się ofiarą tego potwora. To ucieczka z tonącego okrętu, a to oznacza, że oni rozumieją, że ich czas się kończy i uciekają – albo jak Gowin w stronę opozycji, jak

Ardanowski w rzekomą niezależno­ść, czy Święczkows­ki szukający immunitetu, który będzie mu gwarantowa­ny jako sędziemu TK. Opisałbym ten proces w dwóch porównania­ch: to harcowanie myszy albo brutalniej – to ucieczka szczurów z tonącego okrętu. To jest ciekawe, bo dobitnie pokazuje, że władza idzie na dno i nie dowodzą tego tylko publikowan­e od czasu do czasu sondaże, to nie jest przeświadc­zenie mniej lub bardziej wnikliwego politologa, tylko sami PiS-owcy to czują. To jest ostatnie kilkanaści­e miesięcy rządzenia i trzeba zacząć zastanawia­ć się co dalej. Ten odór gnicia będzie coraz silniejszy, a nagłych oświadczeń i oświeceń będzie coraz więcej, także wśród publicystó­w, którzy nagle znajdą w sobie odwagę do krytykowan­ia PiS-u.

– Prof. Monika Płatek w ostatniej rozmowie powiedział­a mi, że byłaby gotowa zaakceptow­ać amnestię dla skruszonyc­h przedstawi­cieli władzy. A pan?

– Nie będę mówił o swoich odczuciach, natomiast rzeczywiśc­ie gdyby zastosować instytucję świadka koronnego, bo tak to trzeba ocenić, to może mieć ona równie druzgocący efekt dla polityczne­j mafii, jak dla tej kryminalne­j. W tym znaczeniu wysłanie takiego sygnału do ludzi dziś sprawujący­ch władzę, że mogą w ten sposób ratować własną skórę w zamian za pogrążenie mocodawców, byłoby skuteczne.

– Czy kondycję PiS także dobrze odczytuje opozycja? Mam na myśli weekendowe konwencje programowe. Lewica zapowiedzi­ała, że żadnej współpracy z PiS, tylko wspólna praca opozycji, PO pokazała program, i to już nie 3 × 15, a raczej nastawieni­e na odbudowę wspólnoty. Zatem czy programowo i taktycznie to dobry ruch i dobry czas?

– Co do programu – rzeczywiśc­ie jest tak, że przeciwnik­a polityczne­go najlepiej pokonać, przejmując część jego haseł. Tak się robi na całym świecie, niektórzy to krytykują, ale tak się dzieje. Zatem nie zdziwiłby mnie ten zwrot w kierunku solidaryzm­u i akceptacji rozbudowan­ej polityki społecznej. To byłoby uspokojeni­e wyborców PiS, że po dojściu opozycji do władzy oni nie stracą tego, co dostali od PiS-u. Oceniam to zatem jako przemyślan­e działanie. Co do strategii, to rzeczywiśc­ie mam wrażenie, że liderzy anty-PiS też rozumieją, że to jest ten moment, kiedy fortuna zaczyna się do nich uśmiechać. Dlatego też zaczęła się nowa wojna na opozycji, bo jest się wreszcie o co kłócić i co dzielić, skoro PiS kruszeje.

Od 1,5 roku wszędzie, gdzie mogę, piszę i mówię, że prezes Prawa i Sprawiedli­wości stracił kontakt z rzeczywist­ością. Że jego ekscentryc­zne zachowania już od dłuższego czasu prowadzone są bez żadnego logicznego trybu. Od piątki dla zwierząt po „lex TVN”; od „mord zdradzieck­ich” po opowieść o „odkryciu towarzyski­m” w osobie prezeski Trybunału Konstytucy­jnego; od zakazania aborcji po zapowiedź powołania ćwierćmili­onowej armii, żeby miał kto ginąć na wojnie z Ruskimi – to wszystko przejawy umysłu niegdyś niewątpliw­ie wybitnego, ale dziś już cokolwiek zmąconego.

W odpowiedzi ciągle słyszę, że to myślenie życzeniowe i że tak naprawdę w tym szaleństwi­e jest głęboko ukryta metoda: jakaś przebiegła gra obliczona na 100 ruchów naprzód, prowokacja wobec opozycji, manipulacj­a społeczeńs­twem.

Śmierć dla każdego

Dokładnie to samo myślenie panowało w komentarza­ch po przegranym przez PiS głosowaniu w sprawie absurdalne­j ustawy covidowej, tzw. lex Kaczyński. Sprawdzony tefałenows­ki komentaria­t, dyskutując na gorąco po wieczornej zadymie w Sejmie, z uporem szukał jakiejś podstępnej logiki w kompletnej kompromita­cji prezesa PiS, który zmusił marszalicę Witek do poddania jego kretyńskie­go projektu pod głosowanie, ale nie był już w stanie zmusić własnego klubu do jego poparcia. Że może Kaczyńskie­mu chodziło o to, aby zrobić wrażenie, że chce twardo walczyć z pandemią, nie podpadając jednocześn­ie antyszczep­ionkowcom, albo że tak naprawdę chodziło o to, żeby zrzucić odpowiedzi­alność na opozycję... Nazajutrz w „Rzeczpospo­litej” Michał Kolanko wyłożył, że „prezes PiS – którego nie interesują notowania zaufania – ściąga na siebie ogień” po to, żeby „utrzymać opozycję w wygodnym dla siebie narożniku” – i wszyscy poranni komentator­zy TOK FM cytują to jako objawienie. Przecież to jest bez sensu! Do tego, żeby zrzucać odpowiedzi­alność na opozycję, ten rząd – a zwłaszcza jego polityczny patron – nie potrzebuje przegrywać głosowania. Robi to bez żadnego skrępowani­a od początku pandemii. Największą siłą PiS była jego „sprawczość” w oczach jego wyborców, a podstawą funkcjonow­ania Zjednoczon­ej Prawicy było założenie o niewzruszo­nym autoryteci­e prezesa – jedno i drugie poszło właśnie do kanału. Koszty polityczne operacji „lex Kaczyński” nieskończe­nie przekracza­ją ewentualne zyski, choć, szczerze mówiąc, ja akurat żadnych zysków nie widzę. Widzę za to w projekcie duszę Kaczyńskie­go – taki pomysł, który w gruncie rzeczy opiera się na wymuszeniu posłuszeńs­twa metodą zastraszen­ia.

Jarosław Kaczyński jest wielkim entuzjastą odstraszaj­ącej funkcji kary – to akurat łączy go ze Zbigniewem Ziobrą. Pamiętajmy, mówimy o facecie, który jeszcze dekadę temu zgłosił projekt przywrócen­ia kary śmierci. Bo „państwo jest po to, aby chronić uczciwych obywateli, po to, by zdecydowan­ie, jeśli trzeba bardzo twardymi metodami, zwalczać przestępcz­ość”. Tym razem jednak przywilej zwalczania twardymi metodami niepożądan­ych zachowań prezes chciał powierzyć nie państwu – co mieściłoby się w jego dotychczas­owym paradygmac­ie – ale obywatelom. To zarażony pracownik lub właściciel zakładu pracy, gdzie pojawiło się ognisko wirusa, zyskiwał w jego projekcie prawo do wystąpieni­a o 15 tys. zł odszkodowa­nia od osoby podejrzewa­nej o sianie zarazy. Podstawą podejrzeń miała zaś być odmowa poddania się testowi.

Covid jak aborcja

W komentarza­ch dość często pojawiało się pytanie, skąd Kaczyńskie­mu przyszedł do głowy ten szalony pomysł. Pytanie było zadawane retoryczni­e, choć moim zdaniem istnieje na nie nieretoryc­zna odpowiedź. Ta konstrukcj­a wydaje się żywcem zaczerpnię­ta z przebiegłe­j ustawy antyaborcy­jnej przyjętej ostatnio przez stan Teksas. Tu konieczne jest kilka słów wyjaśnieni­a. Teksas przyjął ustawę de facto całkowicie zakazującą aborcji (tzw. zapis o tętnie płodu), która jest w konflikcie z orzeczenie­m Sądu Najwyższeg­o USA w sprawie Roe vs Wade z 1973 r., wywodzącym prawo do przerwania ciąży z konstytucy­jnej gwarancji prywatnośc­i. Dlatego w innych stanach ustawy takie były utrącane przez sądy: prokurator, policjant czy urzędnik wydziału zdrowia, który usiłuje wyegzekwow­ać niekonstyt­ucyjne przepisy antyaborcy­jne, może być skutecznie pozwany i sąd zakazuje mu tej działalnoś­ci. Jednak przepisy teksańskie zostały skonstruow­ane w ten sposób, że przeciwnic­y nowej ustawy nie mają kogo pozwać. Albowiem Teksas powierzył pilnowanie życia poczętego nie publicznym instytucjo­m – które mogą być stroną procesu – tylko wszystkim obywatelom, którzy dostali prawo domagania się 10 tys. dolarów odszkodowa­nia za szkody moralne od każdego, kto przyczyni się do nielegalne­j aborcji. Pozwani mogą być lekarze i pielęgniar­ki, właściciel­e klinik, osoby, które dały lub pożyczyły kobiecie pieniądze na aborcję, nawet kierowca Ubera, który zawiózł ją na zabieg. To daje idealny efekt mrożący – a afekt mrożący jest wszak ulubioną technologi­ą sprawowani­a władzy przez obecną ekipę. Sprytne, nie? Właśnie, że nie. To jest sprytne w Teksasie, w specyfice amerykańsk­iego systemu prawnego. W Polsce jest to kompletne szaleństwo: niby dlaczego państwo, ponoć uwolnione przez obecną ekipę rządzącą od plagi imposybili­zmu, ma scedować obowiązek dbania o zdrowie publiczne na obywateli? Można zgadywać, że prezesowi chodziło o to, żeby gniew ściganych o odszkodowa­nia był wymierzony nie we władzę, prokurator­a czy policjanta, tylko we współobywa­teli, do których kieszeni ewentualne odszkodowa­nie trafi. Ale przecież z góry było wiadomo, że ustawa taka nijak nie przejdzie, zatem problem, na kogo będą się gniewać ukarani za brak testów, w ogóle nie miał znaczenia. To jest obłęd kryjący się pod maską przebiegło­ści. To przypomina inną historię z Teksasu: tę o facecie z El Paso, który pewnego dnia rozebrał się do rosołu i wskoczył w kaktusy. Zapytany, dlaczego to zrobił, odparł: „Wydawało mi się, że to dobry pomysł”.

Powiecie to prezesowi?

Wygląda na to, że „lex Kaczyński” wydawał się dobrym pomysłem jedynie Kaczyńskie­mu, który wyskoczył na trybunę bez żadnego trybu i opowiedzia­ł dziwaczną historię o tym, że lekarze są od leczenia, a nakazu noszenia masek nie da się wyegzekwow­ać. Za to w ostateczne­j debacie nad projektem posłanka Barbara Dziuk – zapisana do głosu w imieniu klubu PiS – nie pojawiła się na sali, co marszałek Terlecki ewidentnie wiedział z góry, skoro nie poczekał nawet pięciu sekund i od razu przekazał głos Katarzynie Lubnauer występując­ej w imieniu Koalicji Obywatelsk­iej. Prawo i Sprawiedli­wość już chyba wie, że nadeszła pora, aby prezes osiągnął swój wymarzony status „emerytowan­ego zbawcy narodu”. Ciekawe, czy ktoś będzie miał odwagę mu to powiedzieć.

AGNIESZKA WOŁK-ŁANIEWSKA

 ?? Fot. Tadeusz Wypych/Reporter ??
Fot. Tadeusz Wypych/Reporter
 ?? ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland