Herosi biznesu
Nazwa hotel pracowniczy wywołuje niezbyt przyjemne skojarzenia z siermiężnymi czasami PRL-u. Lecz budynek przy ulicy Hutniczej w Gdyni, choć pełni funkcję takiego obiektu, nie przypomina swoich pierwowzorów. Pokoje są schludne, przestronne, utrzymane w stylu skandynawskim. Każdy ma własną łazienkę. Na ścianach dominuje biel, ale gdzieniegdzie pojawiają się trójmiejskie akcenty: stoczniowe żurawie i okręty. Tak hotel wygląda dzisiaj, bo jeszcze kilka lat temu był obskurnym biurowcem, dawną siedzibą PKS. Z elewacji odpadał tynk, w oknach brakowało szyb, po podłogach i schodach pozostało tylko wspomnienie. Ruina nie odstraszyła jednak dwóch biznesmenów, Marcina Murawskiego i Kacpra Słodkowskiego, którzy dostrzegli w niej potencjał. Budynek miał znakomitą lokalizację – obok Estakady Kwiatkowskiego i przyszłej Drogi Czerwonej mającej połączyć port z trójmiejską obwodnicą. Poza tym liczba pokoi, ich układ, usytuowanie korytarzy, klatek schodowych i wejść podpowiadało mi, że ta budowla sprawdziłaby się jako hotel pracowniczy – opowiada Murawski. W 2019 zaczęli remont. Kosztował 10 mln zł. Dużo, ale budowa od podstaw byłaby jeszcze droższa. Pech chciał, że modernizacja zbiegła się z wybuchem pandemii. Murawski nabrał wątpliwości, czy to właściwy moment, aby rozkręcać nowy biznes. Rząd właśnie wprowadzał kolejne lockdowny, a markety budowlane działały w ograniczonym zakresie. Załamały się łańcuchy dostaw z Azją Wschodnią, stanęła gospodarka, w tym porty. Jakby tego było mało, firmy przerzuciły się na pracę zdalną. Czas jednak przyznał rację trójmiejskiemu przedsiębiorcy. Bo przez ostatni rok ostro w górę poszybowały ceny materiałów budowlanych i robocizny. Gdyby przerwali wówczas pracę i podjęli ją dzisiaj, zapłaciliby o wiele więcej – od 60 do 80 proc. Hotel nazwali ApartGdynia. Ma 94 pokoje: 87 jednolub dwuosobowych, cztery czteroosobowe i cztery z oddzielnym salonem (...). Z najwyższego piętra roztacza się widok na gdyński port i kolejową magistralę (...). W tej chwili obiekt ma niemal 100-procentowe obłożenie. To głównie pracownicy średniego lub niższego szczebla: menedżerowie, handlowcy lub robotnicy. Przyjeżdżają do Gdyni na dzień, góra dwa. Ich pobyt zgłaszają firmy przez stronę internetową lub portale Booking.com i AirBnB.
Wyborcza.biz
Po rocznej przerwie Polacy ruszyli na wakacje. W 2021 r. padło wiele rekordów – od morza po góry, od czerwcówki po sylwestra. Z bonem w portfelu rodzimy turysta chętniej poznawał swój kraj, m.in. dlatego, że aby chwalić cudze, musiałby się zaszczepić.
Tatry nie z gumy
Zakopane ma niecałe 28 tys. stałych mieszkańców. Podczas najbardziej obleganych weekendów przebywa w mieście do 250 tys. turystów. Tatrzański Park Narodowy odwiedziło w 2021 roku 4 284 466 osób, ponad pół miliona więcej niż w rekordowym 2019 roku. Ze spływu przełomem Dunajca skorzystało w sierpniu ponad 109 tys. gości, czyli o połowę więcej niż w tym samym okresie poprzedniego roku. Tylko w sierpniu TPN odnotował odwiedziny miliona turystów.
We wrześniu dopisała pogoda. W kolejkach przy kasach biletowych już o szóstej rano ustawiali się „prawdziwi” turyści, czyli tacy, którzy wędrują w wyższe partie gór. W październikowe weekendy tłumy przemierzały najpopularniejsze szlaki, a długi weekend 11 – 14 listopada przypominał majówkę. – W przeciwieństwie do poprzedniego sezonu zimowego ośrodki narciarskie pracują pełną parą, w niejednym przypadku od początku grudnia – informuje Grzegorz Biedroń, prezes Małopolskiej Organizacji Turystycznej. Nowy rok przywitało w powiecie tatrzańskim ok. 100 tys. turystów.
Jak podaje Portal Tatrzański, pierwsza odnotowana w źródłach wycieczka w Tatry odbyła się 11 czerwca 1565 roku. Beata z Kościeleckich Łaska, żona Olbrachta Łaskiego, pana na Kieżmarku, wybrała się wówczas nad Zielony Staw Kieżmarski. W XIX wieku tłumem określano 200 – 300 gości docierających dziennie w okolice Morskiego Oka. Dziś w pogodne dni bywa ich tam nawet kilkanaście tysięcy. Amatorom samotnych wędrówek pozostają terminy od poniedziałku do środy, oczywiście nie w miesiącach letnich.
Nie spełniły się obawy branży turystycznej, że lockdown powróci na okres zimowy. Hossa w górach trwa. – Eksplozja zainteresowania skituringiem może kolidować z ochroną przyrody – przyznaje Grzegorz Biedroń. – Uregulowania wymaga też dostępność wybranych szlaków turystycznych. Dotyczy to szczególnie wyjścia na Rysy, które w okresie zimowym jest niezwykle trudne i liczba wypadków śmiertelnych oraz ciężkich obrażeń jest zatrważająca.
Oprócz ratowników górskich pełną parą pracuje policja. W lipcu 2021 roku interweniowała 1877 razy, w sierpniu – 2071, w obu miesiącach było to o 700 interwencji więcej niż dwa lata wcześniej. – Zmienił się charakter turysty, który przyjeżdża pod Tatry – ocenia asp. sztab. Roman Wieczorek, rzecznik prasowy komendanta powiatowego policji w Zakopanem. – Niestety, jest coraz więcej tzw. imprezowiczów.
Wielu mieszkańców skarży się na ich zachowanie, a my mamy z nimi najwięcej kłopotu. Ale przyjeżdżają nadal rodziny z dziećmi, miłośnicy gór, jest ich naprawdę dużo. Pseudoturyści to zaledwie promil, chociaż bardzo widoczny.
Podczas sylwestrowego weekendu tatrzańscy i małopolscy policjanci przeprowadzili 452 interwencje, drogówka odnotowała 32 kolizje. Impreza masowa na Równi Krupowej przyciągnęła niemal 40 tys. osób.
Dyrekcja TPN nie planuje na razie ograniczeń w sprzedaży biletów, ale przyrodnicy pozostają czujni. – Tatrzański Park Narodowy podlega regulacjom i ograniczeniom dużo większym niż parki w państwach alpejskich – twierdzi Biedroń. Problemem jest stosunek liczby mieszkańców do powierzchni. W roku 2021 na to zjawisko nałożyły się utrudnienia w odwiedzaniu słowackiej części Tatr. W przyszłości, w miarę normalizacji dostępu Polaków do TANAP (Tatrzańskiego Parku Narodowego na Słowacji – przyp. ZM) oraz Alp, w sposób naturalny zmniejszy się liczba turystów w polskiej części.
Bałtyk czy Bułgaria
– W gminie Rewal liczba turystów sukcesywnie rosła do 2019 roku – opowiada Łukasz Tylka, sołtys Pustkowa. – Było to spowodowane głównie zwiększaniem bazy noclegowej, przede wszystkim niezwykle popularnych domków. Ich budowa i stopa zwrotu z inwestycji są najkorzystniejsze, a zainteresowanie nieustannie
rośnie. W 2020 roku nastąpiło załamanie koniunktury z powodu pandemii. Sezon zakończył się spadkiem obrotów o 30 proc. w porównaniu z rokiem 2019. Pewnym ratunkiem był bon turystyczny, który zachęcił ludzi do przyjazdów w sierpniu i we wrześniu.
Pustkowo to wbrew nazwie prężnie działająca miejscowość nadmorska między Rewalem a Pobierowem. Ciekawostką jest stojący około 100 m od morza, u zbiegu ulic Nadmorskiej i Leśnej, Bałtycki Krzyż Nadziei. Jest on repliką krzyża na Giewoncie, pół metra wyższą od tatrzańskiego. Co roku startuje z tego miejsca pielgrzymka motocyklowa „Od krzyża do krzyża”. W okresie pandemii motocykliści nie odpuścili pielgrzymowania znad Bałtyku w Tatry.
Łukasz Tylka: – W 2021 roku odnosiło się wrażenie, jakby pandemia już się skończyła. Po części dzięki powszechnym szczepieniom, które dały gościom poczucie większego bezpieczeństwa. Turyści wybierali też mniejsze miejscowości ze względu na większe odległości na plaży czy w obiektach gastronomicznych. W Pustkowie gości było więcej niż zwykle. Sezon turystyczny wydłużył się na miesiące wcześniej mniej popularne. Jeszcze innym powodem większego zainteresowania pobytami u nas było ograniczenie podróży zagranicznych. Niejednokrotnie turyści przyznawali, że w normalnych warunkach byliby o tej porze w ciepłych krajach.
Według danych GUS w lipcu i sierpniu 2021 roku w obiektach noclegowych na obszarach nadmorskich przebywało 1,7 mln turystów. To o 13,5 proc. więcej w porównaniu z analogicznym okresem 2020 roku. Większość odpoczywających w tym roku nad morzem stanowili turyści krajowi (1,5 mln). Na Wybrzeżu od lat króluje Kołobrzeg – w miesiącach wakacyjnych miasto odwiedziło 153 tys. gości. Na 100 mieszkańców przypadało w ostatnim sezonie 334 turystów korzystających z bazy noclegowej i noclegów.
Według danych serwisu Travelplanet.pl wakacje nad Bałtykiem z dojazdem własnym kosztowały w 2021 roku mniej więcej tyle, ile wypoczynek w porównywalnym standardzie z przelotem w Bułgarii. Czego można się spodziewać w 2022 roku? – Sytuacja nadal jest niepewna, tyle że nie przez pandemię, raczej przez inflację – twierdzi sołtys Tylka, który jest właścicielem pensjonatu Konik Morski. – Rosnące koszty prowadzenia działalności sprawiają, że podwyżki są nieuniknione. Każdy, kogo znam, podniósł cenę o 10 – 15 zł od osoby za dobę. Jeszcze bardziej niż koszty energii elektrycznej przerażają ceny gazu. Rachunki są wyższe o 400 proc. Na ludzi padł blady strach, bo zimą musimy przecież ogrzewać puste obiekty, a to ogromne koszty. Tymczasem za rogiem czekają wyższe składki ZUS. Mam mimo wszystko nadzieję, że gości będzie w tym roku nie mniej niż w poprzednim.
Szczepcie się i jedźcie
W 2021 roku Polska znalazła się na chwilę w tzw. Wielkiej Piątce rankingu popularnych wakacyjnych kierunków Travelplanet.pl. Według portalu przyczynił się do tego w znacznym stopniu Polski Bon Turystyczny, koło ratunkowe rzucone branży przez rząd na czas pandemii. Świadczenie można zrealizować na terenie całego kraju, w hotelach, na kempingach, w gospodarstwach agroturystycznych, jak również na obozach, koloniach i wycieczkach szkolnych. Objęto nim 7 mln dzieci, w tym 165 tys. z orzeczeniem o niepełnosprawności, którym przysługuje 1000 zł. Według danych Ministerstwa Rozwoju i Technologii z bonu skorzystała dotychczas zdecydowana większość z ponad 5 mln dzieci. Rodzice pozostałych będą mieli okazję opłacić nim wyjazdy na ferie zimowe i letnie do końca wakacji w 2022 roku. Bon wypłacany jest niezależnie od dochodów rodziny.
Podczas Spotkania Liderów Branży Turystycznej, zorganizowanego jesienią przez serwis Turystyka.rp.pl, prezes Instytutu Badań Rynku Turystycznego Traveldata Andrzej Betlej chwalił inkluzywną politykę obecnego rządu. Poprzednia większość faworyzowała elity, w relatywnie większym stopniu sprzyjając turystyce indywidualnej, na czym z kolei korzystały, kosztem biur podróży, tanie linie lotnicze. Polska B to typowi klienci biur podróży, którzy wyjeżdżają za granicę nierzadko pierwszy raz w życiu, dlatego nie będą na własną rękę kupować biletów lotniczych czy rezerwować hoteli. Zdaniem Betleja Program „Rodzina plus” stworzył warunki do szybkiego rozwoju turystyki masowej, przyczyniając się do 70-proc. wzrostu „wyjazdówki” w latach 2017 – 2018. Branża chce dynamicznie się rozwijać, rozważa przygotowanie specjalnej oferty dla beneficjentów trzynastek i czternastek, tak by w ramach „srebrnej turystyki” uszczknąć jak najwięcej z emeryckich portfeli. Czas pokaże, czy dodatków wystarczy i na rachunki za media, i na podróże.
Chcąc zrekompensować sobie długie miesiące w lockdownie, w 2021 r. polscy klienci częściej niż zwykle sięgali po pakiety turystyczne z najwyższej półki. Prym wiodły tradycyjnie Grecja, Turcja i Bułgaria. Polska zdołała utrzymać się w pierwszej dziesiątce najpopularniejszych kierunków, po raz pierwszy od 2000 roku, odkąd Travelplanet.pl sporządza analizy ruchu turystycznego. Z badania wynika, że za granicę wyjechali ci, którzy się zaszczepili. Zrobiło tak 82 proc. turystów. Ci, którzy woleli spędzić w tym sezonie wakacje w kraju, zdecydowali tak nie tyle z obawy przed zakażeniem koronawirusem, ile raczej z powodu uciążliwości procedur związanych z wyjazdami zagranicznymi. Radosław Damasiewicz, prezes Travelplanet.pl, komentuje: „Turyści uznali zaszczepienie się za najprostszy i bezkosztowy sposób na uniknięcie przynajmniej części wspomnianych niedogodności. Zaś tendencja do swego rodzaju alternatywnej zmiany wypoczynku za granicą na krajowy, a nie rezygnacji z wakacji, w ogóle dużo mówi o chęci podróżowania w hierarchii potrzeb życiowych”.
Nie deptać świata
Roczna liczba turystów na świecie wzrosła z 25 mln w 1950 roku do 1,3 mld w 2019. Szacuje się, że do końca najbliższej dekady planetę zwiedzać będzie 1,8 mld turystów rocznie. Turystyka to czysty zysk dla ekonomii i wielkie zagrożenie dla środowiska naturalnego.
Władze Wenecji wydały 3 mln euro na aplikację do śledzenia turystów. Dowiedzą się dzięki niej, kto odwiedza miasto, ile czasu w nim przebywa, którędy spaceruje. Do tego dochodzi nowy podatek dla turystów instagramowych, którzy wpadają na kilka godzin strzelić sobie parę fotek. Na wejściach do miasta mają się pojawić bramki, ułatwiające kontrolę przepływu osób i umożliwiające ewentualne „zamknięcie” Wenecji, gdy znajdzie się w niej za dużo ludzi. 50 tys. wenecjan przeżywa co roku najazd 30 mln turystów. Wenecja jest niekwestionowaną królową masowej turystyki (overtourism). Korzystając z danych o turystach, władze spróbują rozproszyć ich po mieście, ograniczając w ten sposób korki na wąskich ulicach i tłok w tramwajach wodnych. Goście mają dać zarobić, ale też żyć gospodarzom.
Coraz więcej państw stawia na „zieloną turystykę”. W Niemczech istnieje już ponad 200 tys. km szlaków pieszych i 40 tys. km ścieżek rowerowych. Modne jest korzystanie z pociągów dalekobieżnych, napędzanych energią odnawialną. To samo dotyczy autobusów i autokarów – wycieczki grupowe to wielokrotnie mniej emitowanego dwutlenku węgla niż podczas samodzielnych podróży samochodem. Niskoemisyjny transport to jedno z głównych założeń zrównoważonej turystyki. W Hamburgu można wynająć za darmo kajak, pod warunkiem że wyzbiera się w okolicy trochę śmieci w ramach akcji „Sprzątanie świata”.
„Pandemiczne zakazy podróżowania i ograniczenia ujawniły wady modeli turystyki napędzanej liczbą ludzi (...). W miarę jak destynacje turystyczne na świecie zaczynają się powoli otwierać, wśród konsumentów, przedsiębiorstw i rządów rośnie świadomość, że w turystyce należy nadać pierwszeństwo nie tylko zyskom, lecz także ludziom i planecie”, jak pisze portal 300Gospodarka.pl za raportem Euromonitor International. Polska znalazła się na 21. miejscu wśród 99 krajów w Sustainable Travel Index, stworzonym przez Euromonitor. Przodują w nim kraje skandynawskie, numerem jeden jest Szwecja. Europa wyprzedza resztę świata, a Europejski Zielony Ład powinien ten stan umocnić. Odpowiedzialny europejski turysta uczy się poskramiać wakacyjny entuzjazm w imię dobra Ziemi. W czasach kiedy Puszcza Białowieska zamienia się w gigantyczny poligon i plac budowy, kiedy okolice Zakopanego zaczynają przypominać Disneyland, polski turysta nie bardzo wie, jak być dobrym turystą.
– Skąd się bierze potrzeba miłości, jeśli przyjrzymy się różnym kulturom?
– Nie jestem pewien, czy miłość jest potrzebą uniwersalną. Próbowano zrobić badania na ten temat, ale okazało się, że to słowo nie występuje w wielu językach. Bardziej uniwersalnymi określeniami są opieka i troska.
– Czasami uważa się je za tożsame z miłością – jak w chrześcijańskim modelu małżeństwa.
– Ale czy rzeczywiście chodzi tu o miłość w znaczeniu popularnym?
– Chyba nie, więc porozmawiajmy o miłości romantycznej, za którą wszyscy tęsknimy.
– No właśnie, skąd o niej wiemy? Jak to jest, że na hasło „miłość romantyczna” wszyscy kiwają głowami. Przeprowadzono badania wśród 9- i 10-letnich amerykańskich dzieci, które zapytano, jak powinna wyglądać romantyczna randka. Odpowiedziały dokładnie tak, jak zrobiliby to dorośli: w restauracji, co ważne, francuskiej (!) siedzi przy świecach para, patrzą sobie w oczy, trzymają się za ręce i prawią komplementy. Ciekawe, skąd te dzieciaki znały ten skrypt kulturowy? Raczej nie z własnego doświadczenia, one po prostu podpatrzyły to w filmach, przeczytały w bajkach, a może usłyszały od rodziców lub starszego rodzeństwa.
– Chyba że Jung im podpowiedział, może to sprawa archetypów...
– Nie sądzę, żeby aż tak szczegółowo podpowiadał... Miłość romantyczna jest takim gotowym kuferkiem z instrukcją i rekwizytami, które mówią, w jaki sposób skutecznie pokazać drugiej osobie, że nam na niej zależy, oczywiście w kontekście miłosno-erotycznym. Ten kuferek wszyscy znamy dość dobrze.
– W których kulturach miłość romantyczna występuje, a w których nie?
– Mamy badania, które prowadzili antropolodzy w latach 90., próbując się zastanowić, czy miłość romantyczna występuje poza naszym kręgiem kulturowym. Szukali wtedy takiego uczucia, które rodzi się nagle...
– Spojrzałam w jego oczy... to miłość od pierwszego wejrzenia.
– Dziś byśmy powiedzieli o miłości od pierwszego kliknięcia. – No tak. (śmiech) – Biorąc pod uwagę tłumy na portalach randkowych, tym większe, im dłużej trwa pandemia... No więc rzeczywiście w miłości romantycznej chodzi o fascynację od pierwszego wejrzenia, ale też o idealizację osoby, którą podziwiamy, o gotowość zaangażowania się w związek niemożliwy i nieszczęśliwy. – Dlaczego niemożliwy? – Chodzi o tęsknotę za kimś, kto jest niedostępny.
– A... no tak, ale mnie to nie dotyczy, nie jestem romantyczna.
– Badacze brali również pod uwagę gotowość do samobójstwa, gdy tęsknota za osobą niedostępną jest większa niż chęć do życia. Mamy tu oczywiście źródłowe samobójstwo werterowskie. – Tak jest. – Okazało się, że w kilkunastu kulturach świata, na wszystkich kontynentach, taki skrypt funkcjonuje, ale dotyczy wyższych warstw społecznych. Jak widać, postawa romantyczna w miłości wymaga jednak pewnych warunków... Docieramy tym samym do bardzo ważnego elementu, a mianowicie, jak i kiedy wzorzec miłości romantycznej się utrwalał. Stało się to w pierwszej połowie XIX wieku, gdy w Europie pojawili się naśladowcy Wertera, chodzący w niebieskim fraku, żółtej kamizelce i nankinowych spodniach. Można to nazwać, cokolwiek złośliwie, histerią burżuazji. Zdecydowana bowiem większość społeczeństw europejskich – mieszczanie i chłopi – nie była zainteresowana takim modelem miłości. W klasach ludowych małżeństwo było kontraktem między rodzinami.
– Ale nie wierzę w to, że nie było tam miłości romantycznej.
– Jednak nie dochodziło do małżeństwa z jej powodu. – Tak, bo to nie było praktyczne. – Generalnie bowiem miłość romantyczna była czymś marginalnym, postrzeganym zarówno jako „płoche uczucie”, ale także rzucanie piasku w tryby normalnego funkcjonowania społeczeństwa. Bo jak budować przyszłość na samych westchnieniach?
– Ale chyba do tej pory tak się uważa, jak człowiek przyjrzy się życiu, dojrzeje.
– A jak nie dojrzeje? Miłość romantyczną nadal często postrzega się jako niedojrzałą... Jak mówiłem, jest to miłość niemożliwa i nieszczęśliwa, właśnie taka miłość na „nie”, która sobie kompletnie nic nie robi z realiów społecznych, kulturowych, ekonomicznych, ona jest im zupełnie na przekór i łączy ludzi, którzy inaczej nigdy nie mogliby być razem.
– To wobec tego, skąd potrzeba takiej miłości się w nas bierze? Pan to badał pod tym kątem? Czy to się bierze np. z potrzeby przeżywania ekstremalnych emocji?
– Też. Ale podstawowym źródłem jest potrzeba okazywania podziwu i bycia obiektem podziwu.
– Ale jeśli jestem skłonna powiesić się z miłości... to chyba mam skłonność do niszczenia siebie?
– Pewnie racja, ale jeśli jest tak, jak mówił Adam Mickiewicz, że „wszystko ma swój początek w sercu”, to kierujemy się właśnie nim, a wówczas jesteśmy nieracjonalni. Nie kierujemy się głową, intelektem, tylko uczuciami. Tak samo zresztą mówił literacki Werter: „Moje serce mam tylko ja”. To są bardzo radykalne deklaracje indywidualizmu. – Co pan przez to rozumie? – Po pierwsze, jak wspomniałem, namiętność romantyczna kpi sobie z realiów. Stąd mezalianse, pojedynki zazdrosnych kochanków, stąd cudowne, choć podszyte beznadzieją, miłosne korespondencje, na przykład Zygmunta Krasińskiego. Po drugie, to uznanie prymatu uczuć, władzy mojego wewnętrznego „ja”. I jeśli czuję, że tęsknota, którą odczuwam, jest tak ogromna, a niemożność zrealizowania miłości tak mnie przygniata, że w zasadzie nie widzę sensu dalszego życia, to mogę sobie palnąć w łeb i uznać, że to jest racjonalne; choć dla otoczenia wyłącznie głupie. Zresztą romantycy potrafili do takiego aktu starannie się przygotować, jak niemiecki poeta Heinrich von Kleist i jego ukochana Henrietta Vogel. Zanim w 1811 roku odebrali sobie życie, uregulowali rachunki, zjedli obiad, a obsługę hotelu poprosili o podanie kawy i rumu...
– Wie pan co, ja sobie teraz przypomniałam, że znam osobę, która
ciągle nieszczęśliwie się zakochuje, i jest to 60-letni facet. – O! – Wybiera sobie za obiekty zainteresowania kobiety, które są niedostępne, czyli są to przeważnie czyjeś żony albo osoby, które nie odwzajemniają jego uczuć. Myślę, że naczytał się romantycznych książek i ten wyniesiony z nich schemat miłości powiela w swoim życiu. Tak, on uwielbia cierpieć, włącznie z tym, że od czasu do czasu opowiada, że chyba popełni samobójstwo.
– W odniesieniu do tego pana sięgnąłbym jeszcze dalej, do prowansalskich trubadurów. Przecież oni się zakochiwali w absolutnie niedostępnych damach, które były albo żonami hrabiów, albo książąt i królów. Ale to im w niczym nie przeszkadzało, wzdychali, przeżywali, walczyli dla nich, w pojedynkach tracili życie albo ręce lub nogi. Proces kształtowania się takiej miłości był długi w naszej kulturze, romantyzm nie spadł z nieba, miał swoich poprzedników.
– A czy to nie jest tak, że miłość jest potrzebna głównie dla przedłużenia gatunku. Pewnie, że ważna jest bliskość, że jesteśmy obiektem czyjegoś zainteresowania, ale natura wie, co robi, oferując nam uczucie miłości, a potem jakby zmuszając do rozmnażania się. Tylko co z ludźmi, którzy są starsi, już nie interesują ich dzieci, czy tacy się zakochują? Czy miłość w starszym wieku w ogóle jest możliwa? Jak jest w innych kulturach? Bo w naszej się mówi, że kochamy, gdy jesteśmy młodzi.
– „Kochanie gorsze niż sraczka”, jak mówi stare ludowe porzekadło. Bo wprowadza chaos w normalne życie, powoduje, że ktoś normalny zaczyna się zachowywać „nienormalnie”: nie je, wzdycha, podnosi wzrok ku niebu, czyta poezję, a – nie daj Boże – zaczyna ją jeszcze sam pisać... Ja sobie jednak myślę, że łączenie miłości z reprodukcją jest nadużyciem.
– Ale tak jest w całej naturze! A młodzi ludzie właśnie w ten sposób się zachowują, najpierw ulegają zauroczeniu, które nazywają miłością, a potem z czasem, gdy przychodzą dzieci, obowiązki, szara codzienność... czar pryska. Chyba że wypracują sobie troskę wzajemną, to tak, pokochają się na wzór chrześcijańskiej miłości. Albo będą razem, bo połączą ich różne sprawy, właśnie dzieci, majątek itp. Ale czy wtedy mówimy o miłości?
– Dzisiaj to się jeszcze bardziej skomplikowało. Coraz więcej młodych osób żyje w związkach, których nie chcą w ogóle nazywać małżeństwami, i wcale nie chcą mieć dzieci. Jest także coraz więcej singli twierdzących, że życie bez rodziny i dzieci jest najbardziej moralne, biorąc pod uwagę przeludnienie planety i kryzys klimatyczny. – Słyszałam, to niesamowite. – A wracając do osób starszych, to w większości kultur, kiedy na przykład kobieta stawała się wdową, to nie pozostawiano jej samej sobie. Istniała reguła społeczna, która nakazywała, by związał się z nią najbliższy krewny zmarłego męża – po to, aby zapewnić jej bezpieczeństwo, żeby nie czuła się odtrącona i przede wszystkim, by nadal była częścią rodziny, do której weszła. To tak na marginesie, tłumacząc, jak społeczeństwo radziło sobie z problemem osamotnienia, gdy jedno z małżonków umierało. U nas do niedawna miłość starszych osób była powodem żartów i budziła niedowierzanie. Na szczęście jednak to się zmienia od jakiejś dekady, kiedy zaczęto mówić o srebrnej generacji. Okazało się bowiem, że seniorów jest nie tylko coraz więcej, lecz są to często ludzie aktywni, zdrowi i gotowi na nowe wyzwania.
– A także na miłości.
– I gdy zaczynają jeździć na nartach, podróżować, chodzić na kursy tańca, to spotykają innych podobnie aktywnych seniorów. Zresztą słowo „senior” dziś ma inne znaczenie, nie jest to osoba bierna ani w sensie erotycznym, ani w emocjonalnym, ani w życiowym. Nastąpiła w tym zakresie prawdziwa rewolucja. Mamy coraz więcej filmów i seriali, które pokazują związki miłosne ludzi starszych. Są odważne sesje fotograficzne, gdzie występują osoby starsze, pokazując swoje ciało, które już nie jest gładkie...
– To po tym kulcie młodości, który wszystko wypaczył.
– Ma pani rację, to jest kontra w stosunku do kultu młodości. – Takie odbicie. – A kult młodości jednocześnie zakładał, że ludziom starszym odbieramy wszystko, bo oni nie są już skarbnicą wiedzy ani potrzebnych w stechnologizowanym życiu doświadczeń. Teraz to wahadło zaczęło się w drugą stronę odchylać.
– Ale czy mamy przykłady kultur, gdzie kochano się aż do starości? Może to dotyczy takich krajów jak, powiedzmy, Grecja, gdzie zawsze kwitło życie uczuciowe?
– Kłopot polega na tym, że mamy mało naukowych opisów na ten temat. Badaczami kultur przede wszystkim byli mężczyźni, w ogóle niezwracający na takie rzeczy uwagi. Ich interesowały wojna, handel, wytwórstwo, rzemiosło, a nie życie uczuciowe.
– Tymczasem napisał pan książkę „Drugi mąż czwartej żony”.
– Rzeczywiście, opisuję tam kultury, w których kobiety wybijają się na niepodległość w związkach zwanych ginegamią. Rzecz dotyczy Afryki, zwłaszcza poznanie nowej
Kenii i Tanzanii. I tam nie trzeba być młodą kobietą, by zostać inicjatorką małżeństwa. Częściej jest nią dojrzała osoba – często wdowa, ale nie jest to warunek konieczny – niezależna ekonomicznie, która może zaprosić do wspólnego zamieszkania i miłości młodszą kobietę, jaką sobie upatrzyła. I te dwie kobiety tworzą akceptowalny społecznie związek małżeński. – Ale to nie są związki lesbijek? – To nie jest warunek sine qua non. One mogą ze sobą sypiać, ale nie muszą.
– To jest po prostu małżeństwo dwóch kobiet i nawet pan napisał, że mamy w nim „żeńskiego męża”.
– Tak, poza tym kobieta może mieć ich więcej, poślubiając kilka kobiet. – No nieźle. – A jednym z największych przywilejów wynikających z takiego małżeństwa jest to, że kobiety mogą mieć różnych partnerów, kochanków, a których z kolei pozycja jest bardzo słaba, bo przychodzą do nich tylko wtedy, gdy one tego chcą. – ? – To kobieta gospodyni zaprasza wybranka: „Wpadnij na herbatkę”. A jak ma faceta dosyć, to mówi: „No, idź już sobie”.
– No tak. Poruszyliśmy wiele spraw, miłość faktycznie niejedno ma imię.
– Podobnie wiele obliczy mają walentynki. We wspomnianej Kenii to dzień promocji używania prezerwatyw, a w Zambii i Omanie kobiety zakładają coś czerwonego – kolczyki, bransoletki, spodnie – demonstrując swoją niezależność. Natomiast w Pakistanie lub Iranie jest świętem zakazanym, deprawującym moralność młodych ludzi.