Organizacja Narodów Zjednoczonych
Antologia hymnów świata
Lekcja, jaką świat zrozumiał po krwawej I wojnie światowej, sprawiła, że w 1920 roku powołano do życia Ligę Narodów, organizację, mającą skupić państwa świata i stworzyć gwarancję, że horror się nie powtórzy. Powtórzył się 19 lat później. Formuła Ligi zatem zawiodła, ale podobnie jak z demokracją, niczego lepszego dotąd nie wymyślono. Już w 1941 roku obmyślono ideę nowego stowarzyszenia państw, zaś w 1945 roku w San Francisco, z udziałem przedstawicieli 50 krajów, zwołano założycielską konferencję Organizacji Narodów Zjednoczonych. Formalnie ONZ zaczęła działalność jesienią 1945 roku, gdy jej postanowienia ratyfikowały państwa-członkowie Rady Bezpieczeństwa oraz pozostali. Tym samym wygasł mandat Ligi Narodów, a nowa organizacja rozpoczęła działalność trwającą do dziś.
ONZ skupia 193 państwa, co sprawia, że przez wielu nazywana jest parlamentem świata. Dysponuje ogromnym budżetem, ale charakteryzuje się też inercją, właściwą wielkim strukturom biurokratycznym. Zbiera się raz w roku i podejmuje uchwały, które choć nie mają mocy wiążącej, zawierają przesłanie moralne, będące często jedynym usprawiedliwieniem oenzetowskiej bezsiły. ONZ nie ma mocy sprawczej, by zapobiegać wojnom, łamaniu prawa międzynarodowego czy egzekwowaniu, by narody respektowały swe przywileje. Trudno jednak nie docenić wysiłków, które dyplomacja ONZ przedsiębierze na polach kultury, edukacji, poszanowania praw człowieka, zrównoważonego rozwoju. To także forum, skąd słychać najszczytniejsze deklaracje i idee, niezbędne dla przyszłości świata. „Mieszkańcy Ziemi zwracają się ku Organizacji Narodów Zjednoczonych jako ostatniej nadziei na zgodę i pokój; niech nam tu będzie wolno przekazać wyrazy ich hołdu i nadziei, do których się dołączamy” – mówił w 1965 roku w siedzibie ONZ papież Paweł VI.
Na przekór stereotypowemu przekonaniu Organizacja Narodów Zjednoczonych, hymnu, mogącego być porównanym z hymnem Unii Europejskiej, czyli Beethovenowską „Odą do radości”, nie ma. Od 1947 roku jedynym symbolem ONZ jest błękitna flaga, z konturem wszystkich kontynentów, otoczonym dwiema oliwnymi gałązkami. Ale pieśni, na przykład inaugurującej wrześniowe obrady Zgromadzenia Ogólnego, długo nie było.
Inicjatorem pomysłu, by ONZ mogła się pochlubić swoim hymnem, był trzeci z kolei sekretarz generalny ONZ, birmański dyplomata U Thant (1909 – 1974), zdziwiony i zaskoczony tym, że największa na świecie organizacja głosząca pokój nie ma swej pieśni, mogącej mieć funkcję ponadnarodowego hymnu wspólnoty państw. U Thant podjął więc w 1971 roku decyzję o zamówieniu utworu, a nadarzała się okazja nie byle jaka: ONZ obchodziła ćwierćwiecze istnienia.
Melodię pieśni napisał Pablo Casals (1876 – 1973), światowej sławy wiolonczelista, kompozytor i dyrygent, zaś o napisanie słów zwrócono się do wybitnego poety brytyjskiego Wystana Hugh Audena (1907 – 1973).
Jak pisze David Kendall, kanadyjski historyk hymnów (i twórca pojęcia Anthemology i Anthemologist, czyli anthemologia i anthemolograf, czyli nauka i naukowiec, zajmujący się badaniem i kolekcjonowaniem hymnów państwowych), obaj twórcy co prawda nigdy się nie spotkali, ale zamówienie przyjęli z najwyższym zrozumieniem. Tak powstał hymn o pokoju. Początkowo zamierzano w charakterze tekstu wykorzystać preambułę Karty Narodów Zjednoczonych, ale Casalsowi długo nie udawało się wyrazić ich treści w muzyce. Zrobił to w ciągu trzech dni Auden, który napisał utwór, zatytułowany „Hymn Ziemi”.
Za ciosem
Dwa lata temu na świat przyszło pierwsze dziecko słynnego reżysera, dwukrotnego laureata Oscara. Był to syn o imieniu Leo. Jak donosi femalefirst.co.uk, twórca kinowych hitów, takich jak „Pulp Fiction”, Kill Bill” i „Django”, ponownie zostanie ojcem. W zaawansowanej ciąży jest jego żona, pochodząca z Izraela piosenkarka Daniella Pick. Przyszli rodzice nie zdradzili jeszcze płci potomka. Gwiazdorska para wzięła ślub w 2018 roku w Los Angeles. Różnica wieku między małżonkami wynosi dwadzieścia lat. Tarantino, który jest starszy (w marcu będzie obchodził 59. urodziny), cieszy się wyśmienitą formą. Podkreśla, że wpływ na to ma ojcostwo, które diametralnie zmieniło jego podejście do życia.
Podczas koncertu w Atlancie, w ramach trasy „Happier Than Ever”, wschodząca gwiazda muzyki nagle przerwała swój występ. 20-latka zauważyła, że jeden ze stojących blisko sceny fanów ma kłopoty z oddychaniem. Piosenkarka natychmiast zaapelowała do ochroniarzy i służb medycznych o udzielenie pomocy i dostarczenie mężczyźnie inhalatora. Do śpiewania wróciła po kilkuminutowej przerwie, dopiero gdy sytuacja została opanowana przez medyków, za co została nagrodzona owacją kilkutysięcznej widowni – relacjonuje cnn.com.
Walentynki w dniu Świętego Walentego słuchałem ćwierkania Pani redaktor „radia bzdet” życzymy wszystkiego naj naj naj wszystkim zakochanym bo to dzisiaj ich święto cip cip cip Nie, to nie Márquez. To... Tadeusz Różewicz. Urodzony 100 lat temu, zmarły 100 miesięcy temu. Wziąłem poetę, a raczej jego Regio: Et autres poèmes w przekładzie Claude’a-Henry’ego du Borda do kafejki przy ulicy Paradis (rajskiej), zagubionej między Hôtel Amour (miłości) a pasażem Désir (pożądania). Wziąłem do kafejki zakochanych, bo walentynki poprzedzają paryski „dzień poety”. Przy stolikach – intymna mowa ciał, w zupełnie innych od Márqueza czasach zarazy. Wirus, epidemia, pandemia... Owszem, ale i erotycznego pobudzenia. Miasto miłości. Miasto, które jest kobietą, choć męskie nosi imię. Jak George Sand, co z trzech słów – „kocham, więc jestem” – uczyniła credo swojego życia. Paryż to nie jest kobieta łatwa, to kobieta wymagająca, nie oddaje się na pierwszym spotkaniu. Aby ją poznać, potrzeba czasu, a gdy się ją pokocha, odsłoni całą swoją magię miłości, ukryte zakątki wyrafinowanej przyjemności, gdzie szczytuje nie tylko to walentynkowe poruszenie.
– Miłość to sprawa rytmu, tempa, dopasowania ciał – podsłuchuję mimo woli tę mowę ciał. – To ucieczka od monotonii, nudy, przemijania. To bestia, choroba napędzana biochemicznym paliwem... Albo ów cud fantastyczny, obdarzający swój obiekt uwielbienia uczuciem wręcz sakralnym. Miłość magiczna, figlarna, przebiegła. Któż jej nie pragnął? Któż nie pragnął chwycić ją w sidła pożądania? Czasem się z nich wymyka, czasem w nich umiera. Koniec końców – jak pisał jeden z nieszczęśliwych kochanków – kocha się swoją żądzę, nie to, czego się pożąda, a w innych – nadzieję. To żaden koniec końców. Jest – i jeszcze, i znowu poeta Różewicz (Nocna zmaza): jesteś ciepła żywa zdyszany miotam nasienie w twoje cienie odległe o całą ziemię owoc pęka wyrzucony z nocy Jest i sen, i jawa, i miłość. Mistrzyni zaklinania rzeczywistości. Wszystkie historie to historie miłosne. Nie ma innych. Wszystko, co najwznioślejsze, jest z miłości. Ale i wszystko, co ułomne, nienawistne, złe, także u swojego źródła może mieć miłość – wypaczoną, nieudaną, stłumioną. Zakochani koczownicy, tułacze poszukujący miłości. Nikt nie jest zwolniony z konieczności uwodzenia. To fortel natury, nad którym czuwają religie, sztuka, media, biznes, reklama. Życie to uwodzenie. Uwieść to odnieść sukces. Do arsenału uwodzenia należą praktyki siły, prestiżu, obietnic, pochlebstwa. Lubimy stroszyć piórka nie tylko po to, aby uwieść kogoś, lecz także siebie samych.
Wielką sceną uwodzenia jest internet przypominający bal maskowy, na którym maski wybierają inne maski, testują uwodzicielskie predyspozycje, idealizują ego. Uwodzenie dawno przekroczyło granice miłosnych relacji, stało się siłą napędową strategii reklamowych, marketingowych, politycznych, stało się strzelistym aktem komunikacji, co się wdziera we wszystkie sfery życia. W czasach zarazy szczytują w Paryżu wyborcze igrzyska kampanii prezydenckiej. Mityngi, wideoklipy, telewizyjne debaty. Nawet bliskie (politycznie) sobie pary uwodzą innych. Obiecują wiele. Z lewej strony kokietuje mer Paryża, pani Hidalgo, i senioralny Mélenchon, z prawej – prezydent Macron i madame Pécresse, a najdalej na prawo podnoszą uwodzicielski głos ci najradykalniejsi, kobieta silna – Marine (Le Pen) – i równie silny, elokwentny Zemmour.
W czasach obumierania tradycyjnych ideologii narcyzm kreuje nowe ideologie wybujałej wizji samego siebie. Z lęku przed nicością i błahością świata stale rozszerza swoje granice – od polityków, poprzez artystów, po anonimowych obywateli uwikłanych w codzienność i sieć portali społecznościowych. Lista najemników samouwielbienia jest długa. Nikogo nie dziwi skłonność do koncentracji na sobie, bo rozwój jest dziś „o-s-o-b-i-s-t-y”, czego dowodzą niezliczone publikacje tego sektora. Marketing „ego” to coraz lepiej prosperujący biznes. Jego częścią staje się używanie przyjemności, celebra fizis, miłosna fluktuacja, gdzie seks jest czynnością zabawową i higieniczną, a miłość swoistą ideologią szczęścia. Miłość, jak wszystko, jest w kryzysie. Czy nie za dużo od niej oczekujemy? Może, ale na koniec tych wszystkich „koniec końców” znowu poeta i znowu Różewicz (Zasypiając): byliśmy jak zwierzęta zanurzone w przyśpieszonym oddechu zwierzęta które rozmnożyły się tak zatrważająco nieobliczalnie zwierzęta tajemnicze które urodziły boga a potem go zabiły Czy dlatego, że bez posiadania siebie nie można posiąść innych, nic, niczego? Gra w miłość i tak potoczy się dalej. Wszystkiego naj naj naj, cip cip cip, kukuryku. turkiewicz@free.fr