Najciemniej pod sutanną
w Rzymie jest pięknie, ciepło i kolorowo. W drugiej połowie kwietnia zaczynają kwitnąć róże, na początku maja na Schodach Hiszpańskich ustawiane są donice z azaliami. Jest kwieciście, jest zielono. Pięknie to wygląda. To właśnie na wiosnę przyjeżdża tu najwięcej ludzi. Polacy masowo wyjeżdżają na Wielkanoc, majówkę i weekend Bożego Ciała. Do Rzymu warto przyjechać już w styczniu czy lutym, ze względu na temperaturę w granicach 10 – 15 stopni i słoneczne dni. Zimą w Polsce wiele osób cierpi na depresję i każdy, kto chce doładować baterie, powinien pomyśleć nawet o krótkim wypadzie na południe. Ferie zimowe to świetny okres na przyjazd do Włoch. Ceny biletów na samolot są niskie. Dwie godziny lotu i jest się w Rzymie. Dziś mamy bezchmurne niebo, słońce i 15 stopni.
– A warto do Rzymu przyjechać w wakacje?
– Czas wakacji zdecydowanie odradzam. Ludzi zaprawionych w turystycznych bojach latem tu nie uświadczysz. Turyści z zachodniej Europy zamiast zwiedzać miasta wolą wypoczywać nad morzem. Do Rzymu na zwiedzanie przyjeżdżają wtedy Rosjanie i Polacy nieświadomi tego, co ich czeka, a w lipcu i sierpniu temperatura często przekracza 35 stopni. Klasyczny sześciogodzinny program od Bazyliki Świętego Piotra przez Panteon, plac Hiszpański, fontannę di Trevi pod Koloseum to 10-kilometrowy spacer na nogach. Latem to olbrzymi wysiłek. Pod koniec wycieczki niektórzy wyglądają, jakby kończyli maraton (śmiech).
– Polka we Włoszech. Skąd wzięłaś się w tym pięknym kraju?
– W Rzymie mieszkam już 22 lata, blisko połowę swojego życia. Kiedyś ludzie przyjeżdżali tu albo za chlebem, albo za sercem. W latach 80. i 90. do Rzymu przybyło wielu Polaków, głównie z południowej Polski. Dzięki papieżowi i jego najbliższym współpracownikom pracowali w różnych strukturach związanych z Watykanem. A drugi powód – to oczywiście przystojni Włosi. Oni mają taką siłę przebicia, że niejedna Polka straciła dla nich głowę. Poderwali polskie dziewczyny i „uprowadzili” je do Włoch. Też jestem taką branką. Swojego przyszłego męża poznałam na weselu koleżanki w Polsce, która też wychodziła za Włocha. A teraz jest jeszcze trzeci powód. – Jaki? – Ludzie przyjeżdżają tu w poszukiwaniu wolności. Mówią, że są zmęczeni sytuacją polityczną w Polsce, dobijają ich też długie miesiące bez słońca i chcą pomieszkać w pięknym i ciepłym kraju. – Na jaki start mogą liczyć? – Tu nie przyjeżdżają ludzie, którzy zaczynają od zera. Polacy idą szlakiem przetartym już wcześniej przez Anglików, Belgów, Francuzów i Niemców. Ludzie mają pieniądze, kupują mieszkania w Rzymie i domy np. w Toskanii czy Kampanii. Przyjeżdżają, żeby korzystać z dobrodziejstw klimatu. A przyjazdu w celach zarobkowych raczej nie polecam. Są inne kraje, gdzie można się szybko dorobić. Koszty życia we Włoszech są wysokie, a żeby dostać dobrą pracę, trzeba mieć znajomości i nawet dobre wykształcenie często nie wystarcza. Pierwsze trzy lata we Włoszech były dla mnie bardzo trudne, a i tak miałam łatwiej, bo byłam żoną Włocha. Tutaj 49 proc. kobiet nie pracuje, ba... nawet nie szuka pracy. – Ty postawiłaś na turystykę. – Tak, wyssałam ją z mlekiem matki, która w czasach Orbisu najpierw była pilotem wycieczek zagranicznych, a później przewodnikiem po Warszawie. Zawsze zazdrościłam mamie znajomości języków obcych i tego, że jeździła po świecie, w dodatku w czasach, gdy nie było to dostępne dla każdego. Miała ciągoty do lepszego świata i odziedziczyłyśmy to z siostrą po niej. Wiedziałam, że zamieszkam za granicą, ale myślałam, że to będzie Francja, gdyż chodziłam do liceum z językiem francuskim i biegle władałam tym językiem. To był przypadek, że trafiłam akurat do Włoch.