Bilet do innego świata
Te dwie potęgi, Chiny i Rosja, równolegle do rywalizacji toczonej między sobą, na wielu płaszczyznach ze sobą współpracują. Moskwa, świadoma faktu, że Europa zamierza uniezależnić się energetycznie od rosyjskiego gazu, postrzega Chiny jako potencjalnego klienta. I chociaż Chiny jako strona kupująca mają oczywistą przewagę w cenowych negocjacjach, serdeczność, jaka panuje w relacjach pomiędzy tymi krajami, przynosi spodziewane efekty. Począwszy od roku 2019, Rosja będzie dostarczać przez Syberię do Chin trzydzieści osiem miliardów metrów sześciennych gazu rocznie w ramach trzydziestoletniej umowy opiewającej na kwotę czterystu miliardów dolarów.
Czasy, kiedy Rosja stanowiła zagrożenie militarne dla Chin, należą do przeszłości, a scenariusz, w którym jej wojska okupują Mandżurię, jak to miało miejsce w 1945 roku, jest wręcz nie do pomyślenia. Mimo to oba państwa bacznie obserwują wzajemne ruchy, szczególnie w rejonach takich jak Kazachstan, gdzie obu zależy na zdobyciu dominującej pozycji.
Nie jest to jednak wyścig o pozycję lidera misji polegającej na szerzeniu idei komunistycznej, w związku z czym mogą łączyć swoje wysiłki militarne, kiedy ich interesy się pokrywają (...).
Sporo wyzwań czeka Rosję w jej własnym kraju, przy czym jedno z większych stanowi demografia. Mimo że gwałtowny spadek przyrostu naturalnego udało się zahamować, problem wciąż istnieje. Średnia długość życia Rosjanina wynosi niespełna sześćdziesiąt pięć lat, co plasuje Rosję w dolnej połowie stawki uwzględniającej sto dziewięćdziesiąt trzy państwa ONZ, natomiast na świecie, nie licząc Krymu, żyje obecnie tylko sto czterdzieści cztery miliony Rosjan.
Od czasów Wielkiego Księstwa Moskiewskiego wszyscy rosyjscy przywódcy, Piotr I Wielki, Stalin, a dzisiaj Putin, stawiają czoło tym samym problemom. Nie ma znaczenia, czy w kraju panuje carat, komunizm czy kumoterski kapitalizm – porty zawsze będą zamarzać, a Nizina Środkowoeuropejska będzie zawsze płaska.
Jeśli nie liczyć oddzielających państwa granic, mapa, z którą musiał się mierzyć Iwan Groźny, jest tą samą mapą, nad którą dzisiaj głowi się Władimir Putin.
(Tytuł, śródtytuły oraz skróty pochodzą od redakcji „Angory”)
TIM MARSHALL. WIĘŹNIOWIE GEOGRAFII, CZYLI WSZYSTKO, CO CHCIELIBYŚCIE WIEDZIEĆ O GLOBALNEJ POLITYCE. Przeł. Filip Filipowski. WYDAWNICTWO ZYSK i S-ka, Poznań 2017. Cena 45 zł.
Aktorka, autorka scenariuszy. Już w dzieciństwie występowała na scenie. W wieku 16 lat uciekła z domu i wyjechała do Londynu. Potem były Nowy Jork i Los Angeles. Pracowała w teatrach offowych, była modelką, ciągnęło ją do tworzenie filmów. Trafiła do Hollywood. Zaczęła pisać scenariusze. Zagrała w kilku dużych produkcjach, wyreżyserowała film krótkometrażowy, przy którym jej mentorem był dwukrotny laureat Oscara – Paul Haggis. Do Polski przyjechała na chwilę, by wziąć udział w realizowanym przez Canal+ „Królu” w reżyserii Jana Matuszyńskiego.
Mieszka w Warszawie na tzw. Starej Pradze. W rejonie, gdzie niegdyś wyjście po zmroku było bardzo ryzykowne. Dziś powstało tu wiele nowych domów, a stare przerobiono na apartamentowce. W jednym z nich ma mieszkanie. – Odsłoniłam cegłę, wstawiłam te wielkie stare okna, chciałam, żeby wyglądało jak dawniej. To było jeszcze wtedy, kiedy mieszkałam w Los Angeles. Traktowałam to raczej jako inwestycję.
Pracuje i w dzień, i w nocy. Występuje w dwóch polskich produkcjach. W głównych rolach. – Teraz mam kilka dni oddechu. Jeden film właśnie skończyłam. To obraz zatytułowany „Święty” w reżyserii Sebastiana Buttnego. Występuję tam obok Mateusza Kościukiewicza, wyjątkowego aktora i człowieka, od którego sporo się nauczyłam. To opowieść z lat 80. ubiegłego stulecia oparta na autentycznych wydarzeniach. Gram w tym filmie dziennikarkę Jolę. Tyle na razie mogę powiedzieć.
Ma za sobą miesiąc bardzo ciężkiej pracy, wiele nocnych zdjęć. I dosłownie z dnia na dzień przeszła do kolejnej produkcji. Tym razem dla Netfliksa. Na razie nie chce jednak zdradzić szczegółów. – Mogę powiedzieć tylko tyle, że to współczesna historia, a jej akcja toczy się w ciągu jednej nocy. Jest to czarna komedia, pierwsza, w której zagrałam, zawsze bowiem miałam spory dystans do tego gatunku.
Te dwie produkcje wypełniły jej ostatnie dwa miesiące, a tak naprawdę trzy, bo wcześniej były przygotowania i próby. Sporo czasu i pracy poświęciła filmowi „Imago”, przy którym była współautorką scenariusza i wystąpiła w głównej roli. – To obraz bardzo osobisty, w którym dzielę się kawałkiem swojego życia.
Nie potwierdza, że dotyczy on jej mamy, Eli „Malwiny” Góry, wokalistki m.in. Pancernych Rowerów i Apteki, porównywanej przez niektórych do Niny Hagen. Ale i nie zaprzecza. – To pełna fabuła w reżyserii Olgi Chajdas, a występują również Mateusz Więcławek i Andrzej Konopka. Film czeka na premierę.
Nie ukrywa, że jest trochę zmęczona. A napływają kolejne propozycje. – Na razie się zastanawiam, jaki projekt będzie następny, chcę wybierać z głową.
Czy taka nagła mnogość ofert ją zaskoczyła? Przyznaje, że tak, bo tak naprawdę znana jest w Polsce wyłącznie z serialu „Król”. – Z jakiegoś powodu parę osób uwierzyło we mnie, bardzo miły jest tak duży kredyt zaufania. Staram się im odpłacić najlepiej, jak potrafię. Skupieniem i oddaniem się roli – tak w pełni, co zdaniem mojego lekarza wcale nie jest najzdrowsze (śmiech).
Wydawało się, że po roli w „Królu” wróci do Ameryki. Tam przez ostatnie lata był jej dom i życie. Co więc sprawiło, że jednak została w Polsce? – Miałam w sobie do opowiedzenia pewną historię, która mnie w środku uwierała. I szukałam ludzi, aby ją z nimi opowiedzieć. Wtedy też znalazłam młodego Michała Chmielewskiego, który wydał mi się wyjątkowy. Był wówczas studentem reżyserii. Polecieliśmy do USA. I tak powstał film o samotności w drodze, o szukaniu siebie, swojej tożsamości – „Roving Woman”. To też bardzo osobisty obraz. Razem z Michałem jesteśmy autorami scenariusza, a producentem wykonawczym jest sam Wim Wenders!
Opowiada, że po zdjęciach postprodukcja odbyła się już w Polsce. – Tu byli najlepsi ludzie, Przemek Chruścielewski – montaż, Marcin Lenarczyk – dźwięk, dlatego siłą rzeczy musieliśmy być tutaj obecni. Wtedy też, w trakcie tej pracy, poszłam na castingi i dostałam kolejne role. Nie było więc po co wracać za ocean.
Urodziła się w Gdyni, w rodzinie artystycznej. Ojciec, artysta malarz, matka artystka, wokalistka. Mieszkała w różnych częściach Trójmiasta
– zarówno w Gdyni, w Sopocie, jak i w Gdańsku. Rodzice, jak to artyści, często zmieniali miejsce pobytu. Chodziła do trzech szkół podstawowych, do dwóch gimnazjów i jednego ogólniaka, do elitarnej „piątki” w Gdańsku-Oliwie. – Byłam zwykłym kujonem, choć nie wiem, po co. Ale ocenę z zachowania miałam w najlepszym wypadku poprawną.
Jak wspomina, sztuka wypełniała jej życie od dziecka. – Otaczali mnie artyści. Mój umysł ukształtował się w ten sposób, że nie potrafiłabym robić nic innego. Stąd już w wieku 8 lat uczyłam się sztuki u boku dorosłych w prywatnej szkole poza Trójmiastem, gdzie zajęcia prowadził mój ojciec. I już wtedy marne były szanse na normalną szkołę.
Podkreśla, że nigdy nie planowała stać się aktorką, ale w wypowiedzi aktorskiej czuła się po prostu najlepiej. – Rzeźbić czy rysować jakoś nie umiałam, na instrumenty muzyczne nie było nas stać, a ponieważ coś musiałam robić, to jakoś padło na aktorstwo.
Poszła na warsztaty dla dorosłych w Teatrze Wybrzeżak. Szukała swojego miejsca. I mając czternaście lat, trafiła do grupy Szymona Jachimka. – Bardzo mi się podobało.
Posmakowałam tego, czym jest stawanie się inną postacią, niż jest się w rzeczywistości. To taki bilet do innego świata. Uzależniłam się od tego.
Choć była dobrą uczennicą, nigdy nie była grzeczną dziewczynką. Zaraz po pierwszej klasie liceum spakowała swoje rzeczy i wyjechała do Londynu. – Już wcześniej byłam pod wrażeniem tego miasta. Wolności, możliwości, inspiracji. Byłam tam kiedyś z ojcem.
Zauważa, że wielokrotnie myślała, aby tam wyjechać. – A teraz nie miałam innego wyjścia. Rodzice wyjechali, najpierw mieszkałam u dziadków, ale stamtąd szybko dałam nogę. Przygarnęła mnie rodzina kolegi; spałam u nich na kanapie. To był pierwszy moment w moim życiu, kiedy czułam się bezdomna. I o tym właśnie jest mój film – „Roving Woman”. Zadzwoniłam wtedy do rodziców i powiedziałam im, że pieprzę szkołę, mam dosyć spania u obcych ludzi na kanapie i lecę do Londynu. Coś sobie znajdę – powiedziałam.
Kiedy wylądowała, miała przy sobie 100 funtów i zero pomysłów. Nawet na pierwszy wieczór. Wiedziała, że chce grać. Tylko gdzie? – Poszłam do college’u aktorskiego. I choć byłam zaledwie po jednej klasie ogólniaka w Polsce, po
Śmieje się, że znowu stanęła na ulicy. Bez planu i mieszkania. – Byłam lekko przerażona, ale miałam tam kilku znajomych, których poznałam w Londynie. Znalazłam pokój na Brooklynie.
Miała 19 lat. – Trafiłam na ogłoszenie w internecie i poszłam na przesłuchanie na Broadway, do teatru offowego. Weszłam do zespołu The Actors Studio, dostałam rolę w ulicznej adaptacji „Juliusza Cezara”. Małe pieniądze, ale dawałam radę.
Opowiada, że studiowała w studiu HB, gdzie hasłem nadrzędnym jest wolność twórcza. – Występowałam w wielu projektach teatralnych. Na chwilę wróciłam też do Londynu, by wystąpić w serialu „VICE Dalston Superstars” u boku m.in. Marka Ronsona.
W Nowym Jorku pracowała także w dużej agencji modelek. Ale, jak zauważa, w tej roli nie czuła się najlepiej. – To nie jest fajne. To nie jest kreatywne. Nie byłam tym wszystkim usatysfakcjonowana. Nie czułam, że się rozwijam, myślałam więc, jak dostać się do ludzi, z którymi chciałabym pracować.
Dlatego po dwóch latach pobytu na Wschodnim Wybrzeżu USA poleciała do Los Angeles. – I znowu w ciemno. Był taki moment, że czułam bunt, miałam dosyć świata artystycznego, ciągłych starań, walki, prób wspinania się wyżej.
W Kalifornii wylądowała ze swoich ówczesnym chłopakiem, który był modelem. – Uznaliśmy, że mamy gdzieś branżę i blichtr, kupiliśmy starą furę z lat 60. i zdecydowaliśmy, że będziemy żyć w drodze.
Tak zrobili. Praktycznie przez kilka lat podróżowali i mieszkali po małych motelach, kempingach. – Jeździliśmy przez pustynię, po dzikich drogach, po całej Ameryce. Poznawałam różnych ludzi, piłam bourbon. Bazą było Los Angeles. Z czego żyliśmy? Mieliśmy fart, że byliśmy ładni, zarabialiśmy więc w modelingu.
Jednak po pewnym czasie wróciła potrzeba tworzenia. – Wtedy poznałam Olgę Chajdas i zaczęłyśmy pisać scenariusz „Imago”. A potem już powstał „Roving Woman”.
Zrealizowała ten film dzięki prywatnym inwestorom, którzy – jak to określa – nie wiadomo z jakiego powodu w nią uwierzyli. – Zmontowany film wysłałam do Wima Wendersa. To mistrz kina drogi, twórca takich obrazów jak „Paryż, Teksas” i „Niebo nad Berlinem”. O dziwo, odpisał na maila i zgodził się zobaczyć surową wersję filmu. Kiedy już to zrobił, napisał: „To co robimy teraz?”. Stał się producentem wykonawczym. Film trafił do postprodukcji i czeka na premierę.
Miewała trudne chwile, kryzysy, zwłaszcza wtedy, kiedy pojawiały się problemy ze zdrowiem. – I o dziwo, dawały mi one kopa do nowego życia. Pierwszy to poważna operacja kolana w Londynie. Lekarze mówili, że możliwe jest, iż będę teraz kuśtykać. Obiecałam sobie wtedy, że jak zacznę normalnie chodzić, to już nikt mnie nie zatrzyma. Wyrobiłam silne mięśnie i wtedy poleciałam do USA.
A drugi problem pojawił się podczas kręcenia „Imago”. – Dostałam nagłej głuchoty ucha wewnętrznego, taki zawał ucha. Grałam niełatwą, bardzo intymną i wyczerpującą rolę, niestety bez żadnego wsparcia na planie. I znalazło to odbicie w reakcji organizmu. Na szczęście jakoś z tego wyszłam.
Jak trafiła do „Króla”? – Na pewno nie spodziewałam się tego. Mieszkałam w Ameryce, prowadziłam swoje życie, nie myślałam o Polsce. I dostałam telefon od Piotra Bartuszka, reżysera castingu, że w Polsce szukali dziewczyny do tej roli, czyli Ani Ziembińskiej, i nie znaleźli. Zaczęli więc poszukiwania poza krajem i ktoś im podpowiedział, że w Ameryce jest taka Lena. Nagrałam dla nich krótki filmik castingowy. I zaprosili mnie na zdjęcia próbne.
Tak naprawdę od tamtego czasu w Ameryce wszystko jej się pozmieniało. – Coraz więcej czasu spędzałam tutaj. Polska mnie zafascynowała. Miałam nadzieję na takie ponowne zapoznanie się z Polską i zrozumienie, skąd jestem i kim jestem. Zaczęłam rozumieć pewne aspekty siebie, z których zawsze byłam bardzo dumna, mimo że były one czasami kulturowo obce dla moich bliskich w Stanach. Myślę, że pewna bezczelność, kobiecość, dzikość, honor czy siła to cechy, które są bardzo polskie.
Przed nią jeszcze miesiąc zdjęć do „Nocy w przedszkolu”. – Piszę też wspólnie z Agatą Trzebuchowską scenariusz do obrazu „He lit candles at dinner”, który Agata wyreżyseruje.
Będzie to historia zakonnicy na terapii. Zagra ją Lena. A co potem? – Potem polecę za ocean. Bo już czas, żeby na nowo spojrzeć na Amerykę i pomyśleć, jaką następną historię chciałabym opowiedzieć. Już jakiś pomysł jest, ale na razie za wcześnie na szczegóły. Wiem tylko tyle, że będzie to narracja intymna, bo w takiej mi dobrze, i że przy jej realizacji będą towarzyszyli mi twórcy, którym ufam.
Tekst i fot.:
togaw@tlen.pl Drodzy Czytelnicy, zapraszamy Was do redagowania „Ciągu dalszego”. Prosimy o nadsyłanie na adres redakcji propozycji dotyczących tego, o czym chcielibyście przeczytać.