Refleksja o muzycznej Ukrainie
W polskich domach tradycyjnie zwracano uwagę na urodę Ukraińców. Zarówno kobiet, jak i mężczyzn. U nas często opowiadano, że głosy ukraińskie nie mają sobie równych w całej Słowiańszczyźnie. Dotyczyło to zarówno popisów solowych, jak i śpiewów chóralnych, z których naród ten słynął daleko poza swymi granicami. Pieśniarski repertuar ukraiński jest bogaty, różnorodny, niezwykle melodyjny i chwytający za serce. Młody baryton Andrij Shkurhan zaangażowany przed laty do Teatru Wielkiego w Łodzi już na wstępie zgłosił propozycję zaśpiewania recitalu pieśniarskiego złożonego wyłącznie z jego pieśni ojczystych. Było to wyśmienite!
Śpiewaków ukraińskich o reputacji światowej nie było zbyt wielu. Wspaniały bas Borys Gmyria (1903 – 1969) był wprawdzie solistą moskiewskiego Bolszoj, ale młodszy od niego o całe pokolenie baryton Dmytro Hnatiuk całą karierę odśpiewał w operze kijowskiej, po której zakończeniu został reżyserem, dyrektorem opery, a nawet członkiem parlamentu ukraińskiego. Jeszcze w XIX stuleciu dużą sławą cieszył się baryton Semen Hułak Artemowski, który był również kompozytorem, rówieśnikiem naszego Stanisława Moniuszki i skomponował cieszącą się do dziś powodzeniem na Ukrainie komiczną operę Zaporożec nad Dunajem (1863).
Prawdziwie światową karierę zrobiła słynna również u nas Salomea Kruszelnicka, która w młodości na przełomie dwóch ubiegłych stuleci była primadonną opery warszawskiej. Odnosząc sukcesy w moniuszkowskich Halce i Hrabinie, uważała się za śpiewaczkę polską. Po wieloletnich sukcesach we Włoszech (i nie tylko) zdystansowała się od nas, szczerze manifestując swój patriotyzm ukraiński. Zasłynęła uratowaniem Pucciniemu opery Madama Butterfly w Bresci po uprzedniej klęsce tego dzieła w La Scali. Potem wyszła bogato za mąż, a owdowiawszy, powróciła w roku 1939 do Lwowa, w którym najpierw niemiecka, a potem radziecka okupacja zatrzymały ją na stanowisku profesora śpiewu do śmierci w roku 1951. Pisze o tym obszernie w swych pamiętnikach Janina Korolewicz-Waydowa, która uważała Kruszelnicką za swą konkurentkę, więc jej nie oszczędza.
Dziś opera lwowska (notabene zaprojektowana przez poznańskiego architekta prof. Zygmunta Gorgolewskiego i otwarta w roku 1900 prapremierą opery Janek Władysława Żeleńskiego) nosi imię właśnie Salomei
Kruszelnickiej. W ten sposób pamięcią, czcią i przywiązaniem bracia Ukraińcy zdystansowali nas znacznie, mimo że niedawno patronem dworca kolejowego w Warszawie mianowano Stanisława Moniuszkę, o czym na szczęście mało kto pamięta, a tylko kompozytor obruszył się w grobie na Powązkach. Nie mówię już o Korolewicz-Waydowej czy Marii Fołtyn, które nigdzie nie mają nawet skrawka parku lub skwerku.
Wspaniały sopran dramatyczny Maria Gulegina, która od lat występuje na największych scenach świata, uważana jest powszechnie za śpiewaczkę rosyjską. Nic bardziej błędnego. Urodziła się i wykształciła w Odessie. Obecnie ma obywatelstwo Białorusi i mieszka z rodziną w Luksemburgu. Kilkakrotnie oglądałem ją w różnych rolach w Teatrze Maryjskim w Petersburgu (Dama pikowa, Turandot, Parsifal, Aida) pod dyrekcją Walerego Giergiewa. Jak dotąd nie ma informacji, w jaki sposób zareagowała na rosyjski napad na jej Ojczyznę.
Z niekłamanym smutkiem wspominam młodziutkiego kontratenora Jewgienija Jacenkę, studiującego w Krakowie w klasie prof. Wojciecha Śmietany, zapowiadającego się na niezwykłe zjawisko. Niestety, przed niespełna osiemnastoma laty zginął tragicznie, wspinając się na Skałkach Twardowskiego w Krakowie. Pięć lat od niego starszy
Oleksandr Szczetyński związany był studiami kompozytorskimi z Krakowską Akademią Muzyczną, słuchając wykładów Witolda Lutosławskiego, Krzysztofa Pendereckiego i Bogusława Schaeffera. W roku 2017 zaprezentował z dużym sukcesem skomponowaną przez siebie apokryficzną operę Juda i Magdalena. Interesujący dorobek kompozytorski pozostawił dyrygent Borys Latoszyński, wybitny twórca z pokolenia Szymanowskiego, Kodálya i Bartoka.
Pisząc ten felieton, naliczyłem przeszło sześćdziesięciu kompozytorów ukraińskich różnych okresów. Dlaczego tak mało o nich wiemy i tak rzadko słuchamy ich muzyki? Za moich czasów warszawskich, gdy przymierzałem się do premiery spektaklu Taras Bulba – twórcy ukraińskiej opery narodowej Mykoły Łysenki – ktoś „życzliwy” (nie powiem kto!) ostrzegł mnie: „Uważaj, w operach ukraińskich wszystkie negatywne postaci to Polacy!”.
Ze względu na walory muzyczne Tarasa Bulby postanowiłem jednak dzieło to zrealizować. Zwolennikiem ukraińskiej premiery był nawet sam prezydent Lech Wałęsa, który mi powiedział: „Jak pan będzie gotowy, to zaproszę prezydenta Ukrainy i pogadamy, aby w Kijowie w rewanżu wystawili Halkę”.
Innego zdania był ówczesny minister kultury. Dalszy ciąg już zapewne znacie...