Nie czas żałować różu, gdy płoną miasta
Michał Ogórek przeczyta wszystko
Świat jest pod wrażeniem zachowania obywateli Ukrainy, którzy na napaść na swój kraj reagują nie tylko nie migając się, nie chowając po kątach i nie próbując przeczekać – a z wielką determinacją go broniąc. Wrażenie potęguje głębokie i chyba, niestety, słuszne przeświadczenie, że żaden kraj – przynajmniej w zamożnej Europie – takich obrońców jak Ukraina by nie znalazł.
Wszyscy myśleli, że takiej wojny, jak ze starych kronik filmowych, już nie ma. Że współczesna wojna stała się jakimś sterylnym, dość estetycznym, a nawet nudnym zajęciem, polegającym na posługiwaniu się komputerem w klimatyzowanych pomieszczeniach. Już nawet filmy fabularne działy się w bazach wojskowych pośrodku amerykańskiej pustyni, zajmujących się zabijaniem jakichś celów na Bliskim Wschodzie pomiędzy ósmą a piętnastą, do czego męstwa potrzeba było tyle, co do obliczania VAT.
O ile na taką wojnę ktoś nowoczesny mógł się jeszcze połaszczyć, to już na siedzenie pod ruskimi bombami – raczej nie. Ci żołnierze z bazy na pustyni prawdopodobnie nigdy nie zdecydowaliby się na taką pracę, gdyby te figurki z komputera mogły im oddać. Jeśli nawet wojskowi nie są przygotowani na prawdziwą wojnę, jaka – co pokazuje
Ukraina – wciąż wybucha, a cóż dopiero mówić o rezerwistach czy cywilach?
Wobec wiadomości z Kijowa – miasta, które przestało normalnie funkcjonować, gdzie, jak podaje „Tygodnik Powszechny” już 80 procent mieszkańców deklaruje, że zamierza bronić kraju z bronią w ręku (w tym 70 procent kobiet), nie da się uciec od natrętnych pytań. Czy w Polsce mielibyśmy takich, jak oni, żołnierzy? W robionych dawniej badaniach gotowość do walki z bronią za ojczyznę deklarowało niewielu. Dziś sytuacja się zmieniła, tyle że nie wiadomo, w którą stronę: w momencie zagrożenia wielu z tych, co przedtem wykluczało taką możliwość, pewnie jednak poszłoby, ale też wielu chojraków, jacy chcieli iść na wojnę w warunkach pokoju, podczas niej mogłoby się zacząć zastanawiać.
Przekroczyliśmy pewien etap wygodnictwa. Duża grupa Polaków powiedziałaby: mam pieniądze, to wyjeżdżam na Zachód, a wy tu się bijcie – mówi „Przeglądowi” psycholog prof. Bogdan Zawadzki. Uważa się, że już sam konflikt na granicy skłoni co „wrażliwszych” do emigracji. „Polityka” przytacza badania, że co czwarty respondent deklarował chęć wyjazdu z kraju w sytuacji ataku na Polskę.W„Do Rzeczy” prawie budujący tekst o tym, że od kilku lat Polacy głównie wracają do kraju, a nie wyprowadzają się za granicę całkiem psuje dopisane na chybcika zakończenie, że wojna to dodatkowy hamulec dla tych, którzy nawet mogli się zastanawiać (wcześniej – przyp. MO), czy nie wrócić do ojczyzny.
Nad tym, czy młodzi Polacy garnęliby się do wojska nie ma się co hipotetycznie zastanawiać, bo jasno wskazują to wyniki badań, czy się już garną. W Wojsku Polskim nie tylko rośnie nam armia staruszków, która gdy przyjdzie wojna, na nic się nie zda, bo w większości pójdzie sobie na emeryturę – pisze „Newsweek”, ale dodatkowo podaje, że średni wiek rezerwisty to... 45 lat. Są w jednym wieku ze sprzętem, który obsługują.
Okazuje się, że na tych, co już się zadekowali w wojsku, nie bardzo można liczyć. Paradoksalnie pewien jednak optymizm majaczy z innych danych socjologicznych, samych w sobie optymistycznymi niebędących. Od jakiegoś czasu już widać wyraźny podział na – umownie mówiąc – „prawicowych” chłopców i „lewicowe” dziewczynki. Młode kobiety tak mocno występujące przeciwko dziadersom i ich paternalistycznym wyobrażeniom obudziły się w świecie, w którym ich czas znowu nastał. Ukraina pokazuje, że podział ról nie jest niczyim wymysłem: mężczyźni są z Marsa, czyli z Ukrainy, a tamtejsze kobiety z Wenus, czyli wyjechały do Polski.
Wyraźnie bardziej tradycjonalistyczni mężczyźni mielibyż stać się naszym ratunkiem, gdyby trzeba było iść na front? Raptem okazuje się, że dobrze, że tacy są, bo przecież i tak to oni musieliby pójść w kamasze.
Nie da się nie zauważyć dość czytelnej prawdy, że odgłosy wojny zagłuszają wszelkie wątpliwości, subtelności, wycieniowanie, a stawiają na prostacką, żołdacką jasność. Najbardziej uzasadnione porywy serca i odruchy moralne trzeba zostawić na po wojnie. W tym sensie Putin już wygrał, cofając nas do swego poziomu zupaka. Słowacki napisałby dziś nie tyle, że „nie czas żałować róż, gdy płoną lasy”, ile „nie czas żałować różu, gdy płoną miasta”.
Na szczęście okazuje się, że człowiek nie jest tak słaby psychicznie, jak nam się ostatnio wydawało i jak próbowano nam wmówić. Wyniki badań skutków poprzedniej zbiorowej traumy – pandemii – przytaczane przez „Politykę” wskazują, że – dość nieoczekiwanie – zmniejszyła lęki wynikające z przemocy domowej, z powodu uzależnień lub myśli samobójczych poprzez przeniesienie uwagi na strach przed infekcją, samotność i cierpienie innych. Wynikałoby z tego, że wiele z naszych ostatnich modnych i lansowanych (szczególnie na lewicy) traum było tylko zastępczych w sytuacji, gdy nie było groźniejszych i poważniejszych. A wynikały one z tego, że zawsze musimy się czegoś bać i czymś straszyć i podświadomie czekamy na powód. Teraz dostaliśmy naprawdę poważny, więc choć te doraźnie wymyślane straciły swą moc.
II Otwartość Nie dziel na swoich i obcych. Nie dziel na kobiety i mężczyzn. Nie dziel ludzi wedle urodzenia czy majątku. III Sprawiedliwość Nie osądzaj innych. Nie zachowuj urazy. Nie wymierzaj kar. IV Solidarność Pomagaj ludziom. Dziel Dziel się wiedzą. V Uczciwość Pracuj dla wszystkich ludzi. Zaprzyj się fałszywego bogactwa. Oddaj wyzyskiwanym, co im należne. VI Mądrość Mów tylko o tym, na czym się znasz. Podejmuj decyzje mądrze. O sobie decyduj sam”.
Ktoś mógłby odebrać to jak jakiś wyrzut w stosunku do tych, którzy w swoim życiu wyznają wartości oparte na 10 przykazaniach, ale tak nie jest. Jeżeli jednak ktoś poczuł się urażony w swoim dobrym samopoczuciu wierzącego, to niepotrzebnie, bo wszyscy kiedyś będziemy rozliczani z tego, ile w nas było człowieka w naszym życiu; tylko tyle i aż tyle. się bogactwem. (kryspinkrystek@onet.eu)