Brylantowe upiory
Ponad pięć milionów złotych zarobili polscy gangsterzy na brutalnych włamaniach do sklepów jubilerskich na polsko-niemieckim pograniczu.
Nawet 10 lat za kratkami mogą spędzić przestępcy, których Prokuratura Okręgowa w Gdańsku zidentyfikowała jako sprawców brutalnych napadów na salony jubilerskie w zachodniej Polsce i we wschodnich Niemczech. Przez półtora roku ich łupem padała najdroższa biżuteria. Śledczych zastanawiała zuchwałość bandytów, którzy zachowywali się tak, jakby liczyli, że nigdy nie wpadną w ręce organów ścigania.
Taktyka „błyskawicy”
Trzydzieści trzy minuty po północy z 19 na 20 kwietnia 2021 roku w Lipsku na monitorze oficera dyżurnego policji nagle zaświeciła się czerwona lampka. System informatyczny wysłał komunikat, że na Peterstrasse – jednej z głównych ulic Lipska – uaktywnił się alarm. Spojrzenie na monitor pozwoliło oficerowi zorientować się, że sygnał wysyłany jest przez urządzenie umieszczone w prestiżowym sklepie jubilerskim. Oznaczało to, że mogło dojść do włamania do salonu. Oficer natychmiast połączył się z patrolami pełniącymi służbę w okolicy Peterstrasse i wysłał ich pod wspomniany adres. Pierwszy radiowóz dojechał na miejsce już po czterech i pół minuty. To, co policjanci zobaczyli na miejscu, opisali później suchym, urzędowym językiem w notatce: wyłamana metalowa krata zabezpieczająca wejście, zniszczona framuga i rozbite szyby na najbliższych stoiskach. Na miejsce ściągnięto szefa salonu i oszacowano straty. Okazało się, że zniknęło kilkadziesiąt pierścionków, seria kompletów kolczyków z drogimi kamieniami, kilkanaście złotych łańcuszków i ponad czterdzieści luksusowych zegarków. Firma oszacowała straty na ponad czterysta tysięcy euro.
Technicy, którzy wkrótce pojawili się na miejscu, musieli odpowiedzieć na pytanie, jak to się stało, że w ciągu czterech i pół minuty (tyle czasu upłynęło od pierwszego sygnału alarmowego do przyjazdu radiowozu) udało się wyważyć grubą roletę antywłamaniową. System alarmowy aktywuje się już przy pierwszej próbie jej naruszenia, a wyłamanie jej wymaga ogromnej siły i sprzętu. Odpowiedź na to pytanie okazała się prosta. Staranował ją samochód. Zdaniem biegłych wjechał z prędkością około 60 km/godz. Siła uderzenia wyrwała roletę z zawiasów i zniszczyła ją, spowalniając auto. Według ekspertów LKA (Landeskriminalamt – policja niemiecka zwalczająca zorganizowaną przestępczość), sprawcy wjechali do salonu samochodem, a następnie rozbili szyby na stoiskach, błyskawicznie ukradli szereg kosztowności i uciekli, zanim na miejsce przyjechał pierwszy radiowóz.
Nie był to pierwszy w historii Niemiec napad na salon jubilerski, ale pierwszy dokonany z taką bezczelnością. Pomysłowi złodzieje szukają zwykle sposobów na oszukanie systemów alarmowych i podrobienie klucza do zamka rolety antywłamaniowej; nigdy wcześniej nikt nie taranował wejścia samochodem. „Gangsterzy zastosowali taktykę włamania błyskawicznego – Blitzeinbruch” – pisał dziennikarz „Bilda”, który jako jeden z pierwszych dowiedział się o sprawie i przyjechał na miejsce.
Bez tropów
Prokuratura w Lipsku wszczęła śledztwo, ale od początku natrafiała na przeszkody. System monitoringu miejskiego zarejestrował wprawdzie samochód, którym najprawdopodobniej sforsowano roletę, i zidentyfikował jego numery rejestracyjne, ale okazało się, że auto zostało dzień wcześniej skradzione na przedmieściach Lipska. Zapis kamery z monitoringu powiększono, ale i to nic nie dało. Sprawcy mieli na sobie kominiarki. Poza śladami lakieru samochodowego i śladami opon w salonie nie udało się niczego znaleźć. Technicy, mimo wielu godzin pracy, nie zabezpieczyli śladów biologicznych ani odcisków palców. Prokurator zwrócił się do operatora telefonii komórkowej o udostępnienie numerów telefonów, które tej nocy przed godziną pierwszą logowały się w pobliżu salonu, ale i tutaj niespodzianka: żadnego telefonu nie było. Logowali się tylko mieszkańcy sąsiednich budynków i kierowcy, którzy przejeżdżali tą ulicą. Przesłuchano ich, żadnego nie powiązano z włamaniem. Wszystko wskazywało na to, że zuchwały napad był dziełem doświadczonych kryminalistów.
Głupia wpadka
Właściciel salonu jubilerskiego sporządził dokładną listę skradzionych przedmiotów wraz z opisem. Przekazał również zdjęcia zegarków, pierścionków, kolczyków i łańcuszków. Były wykonane przez profesjonalnego fotografa do katalogów promujących produkty firmy. Tymczasem do śledztwa włączyli się specjaliści od cyberprzestępczości.
Ich praca przyniosła przełom w śledztwie. Poprzez specjalne algorytmy analizujące i porównujące zdjęcia w sieci policyjni spece znaleźli ogłoszenie o sprzedaży luksusowego zegarka. Było ono zamieszczone na popularnym polskim portalu aukcyjnym. Z treści wynikało, że właściciel ma na sprzedaż aż siedem takich zegarków. Opis dokładnie odpowiadał cechom przedstawionym przez dyrektora salonu w Lipsku, a zdjęcia zawierały szczegóły łudząco przypominające przedmioty z folderów reklamowych firmy jubilerskiej. Co ciekawe: osobą wystawiającą owe przedmioty na sprzedaż był polski obywatel. Podał swoje dane kontaktowe.
Dalsza praca była już rutynowa. Specjaliści od cyberbezpieczeństwa ustalili, że na podany w ogłoszeniu adres mailowy ktoś logował się z komputera znajdującego się w miejscowości Tolkmicko w województwie warmińsko-mazurskim. Szybko sprawdzono również lokalizację telefonu podanego w ogłoszeniu i również okazało się, że znajduje się on w tym mieście. Zarejestrowany był na obywatela polskiego. Szybko ustalono jego adres.
23 kwietnia niespodziewaną wizytę tolkmiczaninowi złożyli funkcjonariusze Straży Granicznej. Mężczyznę zatrzymano, a jego mieszkanie drobiazgowo przeszukano. Okazało się, że w jednym z pokojów w szafie znajdują się pudełka, a w nich kilkadziesiąt sztuk zegarków wyniesionych z salonu jubilerskiego w Lipsku. Oznaczenia na opakowaniach nie pozostawiały wątpliwości, że to właśnie w sklepie przy Peterstrasse jeszcze kilka dni temu znajdowały się pudełka z drogocennymi zegarkami. Niefortunny mieszkaniec Tolkmicka po krótkim posiedzeniu w sądzie trafił na trzy miesiące do aresztu.
Seria włamań
Analiza danych lokalizacyjnych jego telefonu pozwoliła szybko ustalić wspólników. Wszystkich szybko powiązano z pięcioma zuchwałymi napadami na sklepy jubilerskie w zachodniej Polsce. Okazało się, że metoda działania sprawców była podobna: typowali salony z kosztownościami. Potem nocą taranowali wejście skradzionym samochodem, w ciągu kilkudziesięciu sekund rabowali to, co się dało, i błyskawicznie odjeżdżali. Jak się okazało, ta sama grupa stała za głośnym włamaniem do salonu w budynku należącym do supermarketu popularnej międzynarodowej sieci. W tym przypadku – zanim staranowali roletę wiodącą do salonu jubilerskiego – sforsowali samochodem główne wejście do centrum handlowego. I również zniknęli przed przyjazdem policji i ochroniarzy. Grupa była bardzo dobrze zorganizowana. Wykonawcy napadów korzystali z pomocy złodziei samochodowych oraz specjalistów od prania brudnych pieniędzy. Trzech ostatnich członków gangu zatrzymano w ostatnim tygodniu stycznia 2022. Prokurator zarzucił im tzw. paserstwo w stosunku do mienia znacznej wartości, czyli sprzedaż przedmiotów pochodzących z kradzieży. Łącznie w tej nietypowej sprawie zarzuty usłyszało 15 osób, z czego 12 przebywa w areszcie. – Zarzucone podejrzanym przestępstwa zaboru pojazdów zagrożone są karą do 8 lat pozbawienia wolności, kradzieży z włamaniami i udzielenia pomocy do popełnienia tego typu przestępstwa – do 10 lat pozbawienia wolności, udział w zorganizowanej grupie przestępczej – do 5 lat pozbawienia wolności – wylicza Grażyna Wawryniuk, rzeczniczka gdańskiej prokuratury.
Stary człowiek może
Z wiekiem stajemy się nieprzemakalni. Skorzystała z tego 77-latka z Orli, która wybrała się samochodem po jajka. I nijak by się to miało do pierwszego zdania, gdyby nie sunęła ulicą pod prąd, lekceważąc znaki drogowe i te pokazywane przez kierowców z naprzeciwka. Policji powiedziała, że ma prawie 80 lat i przepisy już jej nie obowiązują. Na tym tle fakt, że auto nie miało aktualnych badań technicznych i nie było dopuszczone do ruchu, potwierdza jedynie konsekwencję seniorki.
Na podst. www.dziendobry.tvn.pl
„A mury runą...”
O słuszności istnienia pomnika Zwycięskiej Armii Radzieckiej w Koszalinie można by dziś dyskutować. Gdyby nie to, że oto przestał istnieć. Prawdopodobnie z czyjejś prywatnej inicjatywy. Najwidoczniej ktoś wjechał na teren koszalińskiego Cmentarza Komunalnego i ciężkim sprzętem zrzucił pomnik z cokołu. Faktem jest bowiem, że rzeźba przedstawiająca żołnierza radzieckiego przytulającego dziewczynkę z gołąbkiem w ręku na znak pokoju runęła na twarz jak rosyjski Blitzkrieg na Ukrainie.
Na podst. www.interia.pl
Śmiała czarna
Szpiegiem mógłby być 33-latek z Wisconsin, ale kręciło go tylko podglądanie. Schował kamerę w kubku do kawy i nagrał z ukrycia ponad 500 osób przebierających się w szatni siłowni. Aż któraś z nich wypatrzyła kabelek wystający z kubka i zajrzała do środka. Na pytanie, czy nagrał kogoś bez ubrania, typek roześmiał się i z rozbrajającą szczerością odparł, że „jest pewien, że tak”. Po czym wpłacił 1000 dolarów kaucji, żeby wyjść z pudła, roześmiał się i na rozprawę już nie przyszedł.
Na podst. „Faktu”
Marzył o prawdziwej akcji funkcjonariusz wydziału do walki z przestępczością gospodarczą komendy w Jarosławiu. I choć był po służbie, od razu zadziałał, widząc auto zaparkowane na dachu w Cieszacinie Wielkim. Podszedł do stojącego przy samochodzie mężczyzny (drugi wtedy wydostawał się z wraku) i zameldował, że jest policjantem. Usłyszawszy to, panowie zaczęli biec co sił w nogach. Ale nie mieli ich wiele. Mieli za to we krwi promile, a w kieszeniach gandzię i akcja się udała!
Na podst. www.policja.pl
„Pamięć absolutna”
Sprawnością szarych komórek popisał się dzielnicowy z warszawskiej Woli. Patrolując ulice, zobaczył podejrzaną facjatę typka spod ciemnej gwiazdy i coś zaczęło mu świtać. Podejrzenia wzmocniło nerwowe zachowanie jegomościa na widok radiowozu, wobec czego mundurowi przystąpili do zatrzymania. Tak wpadł ukrywający się przed wymiarem sprawiedliwości od czterech lat sprawca włamania do lombardu i recydywista. Na podst. www.se.pl
Oskarżona przyznała przed sądem, że w jej życiu pojawił się alkohol. Piła, bo chciała w ten sposób uciec od codziennych problemów. A także od samotności.
– Mąż był pierwszym moim chłopakiem. Myślałam, że będzie o mnie dbał i mnie kochał, a wszystko było na odwrót. Przepraszam, że o tym mówię, ale przecież dbałam o niego, jak ciężko zachorował i był w szpitalu, a nie otrzymałam za to nigdy żadnej wdzięczności. Ale to nie jest powód, żebym chciała mu zrobić krzywdę, bo – mimo wszystko – go kocham – wyjaśniała.
– W jakim celu kupiła pani „kreta”? – dociekał prokurator Sebastian Tatul.
– Chciałam udrożnić kabinę prysznicową oraz zlew. Moja głupota i bezmyślność doprowadziły jednak do tego, że wsypałam trochę tych granulek do butelki mleka, która stała w lodówce. – Dużo pani wsypała? – Nie pamiętam, ale zostało chyba trzy czwarte w opakowaniu, które postawiłam pod zlewem. A później byłam w szoku, jak mąż wrócił z pracy i zaczął wymiotować.
– Powiedziała mu pani, że w mleku, które pił, był środek żrący?
Bezradna i samotna
Krystyna M., pytana, czy zna działanie sody kaustycznej, odpowiedziała:
– Znam, bo używałam tego wcześniej. Wiem, że to jest żrące i czyszczące oraz że wydzielają się gazy, jak się to wsypie do zlewu. Ale, jak wsypywałam do mleka, nie widziałam, żeby się wydzielały.
– Czy ma pani również świadomość, że zażycie tego środka może spowodować śmierć albo poważny uszczerbek na zdrowiu? – Tak – szlochała oskarżona. – Czy tego dnia była pani pod wpływem alkoholu?
– Kupiłam w sklepie dwa piwa i wypiłam w domu chyba półtora.
– Miała pani świadomość, że mąż panią zdradzał z inną kobietą?
– Wiedziałam, że ma kochankę, bo sam mi o tym powiedział. Wszyscy zresztą o tym wiedzieli, bo to była wieloletnia znajomość. Nie wiem, jak to się stało, mąż nigdy mi tego do końca nie wyjaśnił. Wydaje mi się, że chciał mnie poniżyć i upokorzyć i to mu się udało. Było mi bardzo przykro, ale nie było tak, że chciałam się zemścić.
Bił, jak wpadał w szał...
Mecenasa Jerzego Synowca interesowało, jak jego klientka ocenia się jako żona i matka.
– Urodziłam szóstkę dzieci. Pokończyli wyższe studia i wychowałam ich na wspaniałych ludzi. Cały czas zajmowałam się domem, najdalej byłam tylko w sklepie. Prawdę mówiąc, musiałam cały czas chodzić u boku męża,
Oskarżona: Krystyna M. (55 l.) O: usiłowanie zabójstwa Sąd: Arleta Wawrzynkiewicz (przewodnicząca składu orzekającego), Joachim Wieliczuk – Sąd Okręgowy w Gorzowie Wielkopolskim Oskarżenie: Sebastian Tatul – Prokuratura Rejonowa w Strzelcach Krajeńskich Obrona: Adam Krzesiński, Jerzy Synowiec na ulicy nie wolno mi było nawet się rozglądać. Nigdy nie byłam na żadnych wczasach ani na wycieczce, a jak brakowało pieniędzy, to podejmowałam prace dorywcze. Chodziłam, na przykład, do lasu sadzić sadzonki.
Mecenas Adam Krzesiński, drugi z obrońców, chciał się z kolei dowiedzieć, czy pokrzywdzony stosował wobec Krystyny M. przemoc fizyczną.
– Bił mnie w trakcie małżeństwa, jak wpadał w szał. Tak ni stąd, ni zowąd. I krzyczał: „Tak ci wpierd..., że ci łeb z płucami wyleci”. Mówił też, że mi śmierci życzy. Płakałam wtedy i narastała we mnie depresja. Byłam bezradna. Jak natomiast zachorował na nowotwór, to powiedział, że dopiero teraz mi pokaże, co to znaczy. A ja przecież jeździłam do niego do szpitala do Gliwic. Córki wynajęły mi nawet tam mieszkanie, żebym była blisko męża i się nim opiekowała. A on przelewał na mnie całą swoją frustrację i agresję. Wiele razy mu powtarzałam: „Gienek, co ja jestem winna, że zachorowałeś. I tak z tego mojego nieszczęścia i depresji zaczęłam uciekać w alkohol. Chciałam wypić, pójść spać, rano znowu coś wypić i nie myśleć o tym wszystkim. Brakowało mi bliskości, czułam się bardzo samotna.
– Czy zgłaszała pani komuś przemoc fizyczną, jaką stosował wobec pani mąż? – pytał sędzia Joachim Wieliczuk.
– Nie, bo bałam się, że jak pójdę na policję, to będzie jeszcze gorzej. Nie robiłam też nigdy żadnych obdukcji. – Czy dzieci wiedziały, że mąż panią bije? – O wszystkim wiedziały. O tym biciu, o mojej depresji i problemach z alkoholem. Ale tylko trochę się skarżyłam, bo nie chciałam brzydkich rzeczy opowiadać o ich ojcu.
Mąż chciał pojednania
Mąż oskarżonej skorzystał z prawa do odmowy zeznań. Potwierdził tylko, że złożył oświadczenie o pojednaniu się z żoną. Zeznawać nie chciały też dwie córki i jeden z synów.
Zdecydował się natomiast na to drugi syn – Łukasz M.
– Mama jest bardzo dobrym człowiekiem i uważam, że nikomu nie zrobiłaby krzywdy. Mogę natomiast powiedzieć, że tata nie był dla niej najlepszym mężem i bardzo mamę ograniczał. Dochodziło też często do kłótni i szarpaniny. Tata poniżał mamę i ubliżał jej. Krzyczał, na przykład, że śmierdzi i jest parchata. Ale w sumie wspierali się w swoich chorobach i wzajemnie sobie pomagali.
– Jak pan ocenia oskarżoną jako matkę? – dociekał sąd.
– Zawsze bardzo się starała i poświęciła życie, żeby nas dobrze wychować i wykarmić. Nigdy nie chodziliśmy brudni i głodni. Dbała też, żebyśmy odrabiali lekcje i wyprawiała nas do szkoły. Przez ostatnie 10 lat mieszkam za granica, ale zawsze miałem dobry kontakt z mamą. Rozmawialiśmy ze sobą przez telefon, a jak przyjeżdżałem do Polski, wiele czasu ze sobą spędzaliśmy. – A jakie miał pan relacje z ojcem? – Nie były jakieś złe, ale nie tak bliskie jak z mamą.
– Czy słyszał pan o problemach alkoholowych swojej mamy? – pytał mecenas Adam Krzesiński.
– Wiem, że mama nie jest alkoholiczką. Nie pije codziennie, tylko raz na jakiś czas. Jak przyjeżdżałem do kraju, to siedziała z nami przy grillu i piła piwo. Nie zauważyłem jednak, żeby kiedykolwiek była pijana, żeby się zataczała czy coś takiego. Taty też zresztą nie widziałem nigdy pijanego. – Był pan świadkiem awantur domowych? – Tak, jak byłem młodszy. Przeważnie tata je wszczynał – miał pretensje, że mama nic nie robi, że się nami nie zajmuje. Chciał, żeby poszła do pracy i zaczęła coś zarabiać na dom. Pokrzykiwał, że jest nierobem, nieudacznikiem i brudasem. Tata po prostu znieważał i upokarzał swoją żonę. – Wiedział pan, że ojciec miał kochankę? – Wiedziałem, bo mama mi się żaliła. Świadek Katarzyna W., córka oskarżonej: – W ostatnim czasie rodzice raczej się nie kłócili, bo nie było już między nimi żadnych relacji. Był tylko chłód i trwało to ładnych parę lat. Ale ta sytuacja była ewidentnie z winy taty. – Dlaczego pani tak uważa? – pytał sąd. – Tata wiecznie czepiał się mamy, bardzo jej dokuczał. Zazwyczaj z błahych powodów, a często dlatego, że choruje na łuszczycę i zapalenie stawów. A mama, z powodu cierpienia, nie zawsze była w stanie na czas ugotować obiad albo posprzątać w mieszkaniu. Wówczas tata, jak wracał z pracy, wyżywał się na mamie, czasami dochodziło do rękoczynów. Mówił też, że jest parszywa, że się jej brzydzi. Mama się izolowała, bo nie chciała tych kłótni. Tłumiła to wszystko w sobie.
Kobieta niezbyt wylewna...
Maria M. jest sąsiadką oskarżonej. Zeznała tak:
– Moim zdaniem to musiała być pomyłka, a nie jakieś celowe dosypanie czegoś do mleka.