„Horizon: Forbidden West”
Podobno osoby rude są nieco bardziej wrażliwe na ból zębów oraz zimno. Z drugiej strony odczuwają mniejszy dyskomfort związany z kłuciem. Być może to czyni ich niezłymi bohaterami gier akcji? Pewnie nie, ale po 5 latach możemy znowu wcielić się w jedną z najbardziej rozpoznawalnych rudowłosych postaci w świecie gamingu. Aloy, bo tak ma na imię nasza bohaterka, wprawdzie już raz uratowała świat przed zagładą, ale teraz (uwaga, niespodzianka) musi to zrobić po raz kolejny. W tym celu wyrusza w podróż do tytułowego „Zakazanego Zachodu”. Kolejne „Horizon” to ponownie miks gier typu „Tomb Raider”, „Assassin’s Creed” czy „Uncharted”, ale w oryginalnym świecie, w którym prymitywne plemiona koegzystują z mechanicznymi, futurystycznymi zwierzętami. Spędzimy tu sporo czasu na walce, która głównie opiera się na wykorzystaniu różnych łuków czy proc oraz eksploracji. Ta ostatnia to główne danie tej produkcji. Nowy „Horizon” to znowu gra-pocztówka. Odwiedzimy tu różne biomy. Od leśnych, przez górskie, pustynne, tropikalne czy nadmorskie. To, jak ta gra wygląda, szczególnie w wersji na PlayStation 5 (dostępna jest też wersja na PS4), to poezja dla oczu. Od projektów postaci, z którymi rozmawiamy (rewelacyjnie wykonane twarze), przez zróżnicowane, a przy tym spójne elementy stroju poszczególnych plemion, niesamowitą architekturę, kończąc na spektakularnych widokach z majestatycznymi górami majaczącymi na dalekim horyzoncie. Niestety, „Forbidden West” nie zachwyca pod względem fabularnym. Historia jest w porządku, nie brakuje w niej niespodzianek, ale świat znowu jest wypełniony postaciami, o których chcemy szybko zapomnieć lub w ogóle nie zwracamy uwagi na ich problemy. Szkoda, bo Aloy to akurat nieźle napisana, wyrazista bohaterka. Niemniej braki fabularne z nawiązką wypełniają ciekawe, pełne akcji misje oraz walory „turystyczne”. „Horizon Forbidden West” to udany tytuł, który w tej chwili najlepiej pokazuje moc najmłodszej konsoli Sony. Guerilla