Simply the best
Tina Turner: Nie byłam typem primadonny. Przybyłam z czasów, kiedy nie mogłam sobie na to pozwolić...
Niewiarygodne, jaki dramat może znieść w życiu człowiek, po czym podnieść się i odnieść bezprecedensowy sukces. Tina Turner, gwiazda światowego formatu, jest tego niezwykłym przykładem.
Znamy gwiazdy, które wpadły w kleszcze uzależnienia i przegrały. Janis Joplin, Jimi Hendrix, Whitney Houston, Prince...
Elton John, Sting, Adele, Britney Spears z kolei wyrwali się śmierci, którą niosły dragi i alkohol. Tinę Turner ominęły jedne i drugie. Urodzona w 1939 roku jako Anna Mae Bullock jako nastolatka wpadła w kleszcze zależności od przemocy i doświadczyła trudnego do wyobrażenia dramatu zgotowanego jej przez męża Ike’a Turnera. Zrywając po kilkunastu latach śmiertelnie toksyczny związek, Turner dowiodła sobie i światu, że można uciec do lepszego świata. Bez zniewolenia fizycznego, psychicznego, ekonomicznego... Opowieść o ucieczce, o dojrzewaniu do radykalnej decyzji, choć nie zajmuje dominującej części najnowszej autobiografii artystki, wywiera najsilniejsze wrażenie. Bo trudno uwierzyć, że za spektakularnym talentem i bezprecedensowym sukcesem artystycznym kryją się brutalność, przemoc i gwałt.
Artystka wspomina: w dniu, kiedy zorientował się, że będę jego żywicielką, jego złotym interesem”.
Być może dystans, jaki dzieli artystkę, dziś dożywającą swego czasu w luksusie i spokoju, z ukochanym mężem u boku, od tamtych okrutnych lat, sprawia, że Turner analizuje dramat na chłodno. Nie pisze, że mężowi wybacza, ale stara się go zrozumieć. Szuka podobieństw i motywów. „Podobnie jak ja, Ike zmagał się z problemami już po urodzeniu. To Clarksdale w Missisipi, skąd pochodził, uczyniło z niego wściekłego wojownika. Jako chłopiec patrzył, jak jego ojciec umiera powolną, bolesną śmiercią bezlitośnie pobity przez białych mężczyzn, którzy chcieli dać mu nauczkę, bo zabawiał się z białą kobietą. Ike trzymał głęboko w sobie tę nienawiść i nigdy nie odpuścił”.
Kiedy naszedł pierwszy sukces Tiny, a śpiewana przez nią piosenka „A Fool in Love” zapowiadała przebój, „Ike doznał olśnienia: zmienił The Kings of Rhythm w grupę The Ike and Tina Turner Revue, która miała szansę dotrzeć do szerszej publiczności. Nowy pomysł chwycił, odnosiliśmy sukcesy, więc Ike musiał mnie kontrolować, posiadać ekonomicznie i psychicznie, żebym nigdy go nie opuściła. Ike nie był piosenkarzem. Chciał być gwiazdą, ale mógł to osiągnąć tylko dzięki mnie”.
Ike był spryciarzem. Żeby uzależnić od siebie żonę, dokonał rejestracji nazwy zespołu jako należącego do niego znaku towarowego. I tak
Tina stała się jego własnością.
Jak wspomina w obecnej autobiografii (drugiej już, bo pierwsza ukazała się w 1986 roku), ośmieliła się zakwestionować zmianę. Ike „najpierw zaczął mi wymyślać. Miał niewyparzony jęzor, a ja musiałam słuchać najgorszych inwektyw. Potem wziął drewniane prawidło do butów, podszedł do mnie i dał mi lekcję, której miałam nie zapomnieć. Ike dokładnie wiedział, co robi. Dla gitarzysty ręce są najważniejsze, więc nigdy nie bił pięściami. Chroniąc dłonie, uderzał mnie prawidłem po głowie – z czasem miałam się dowiedzieć, że będzie mnie bił tylko po głowie – i to naprawdę bolało. Byłam tak zszokowana, że zaczęłam płakać. Potem Ike odłożył prawidło i kazał mi się położyć na łóżku. To było naprawdę okropne. Nienawidziłam go w tamtym momencie. Ostatnią rzeczą, na jaką miałam ochotę, było kochanie się z nim, jeśli tak to można nazwać. Kiedy skończył, leżałam z opuchniętą głową, myśląc: – Jesteś w ciąży i nie masz dokąd pójść. Naprawdę wpakowałaś się w kłopoty. Tamtej nocy narodziła się Tina Turner, a mała Ann odeszła na zawsze”.
Przebiegłość Ike’a Tunera sprawiła, że zamknął Tinę w swoistej bańce, skazując ją na życie w jego kręgu, na jego poziomie. Ale talent Tiny co rusz dowodził, że to jej nie wystarczy. Gdy rynek zaczął wywierać presję i rozniósł się zapach pieniędzy, Ike musiał zaakceptować niechciane sytuacje. „W 1966 roku pojawiła się okazja do nagrania River Deep – Mountain High w momencie, kiedy najbardziej tego potrzebowałam. Nie potrafię opisać, jaka wyjątkowa się poczułam, gdy Phil Spector, legendarny producent muzyczny, skontaktował się z Ikiem w sprawie współpracy ze mną. Niewiele o nim wiedziałam, ale wystarczyło, że ktoś inny niż Ike we mnie uwierzył, bym poczuła się wspaniale”.
Praca z Philem Spectorem niewykształconej muzycznie dziewczynie z Tennessee położyła podwaliny pod jej edukację. Pozbyła się manieryzmów, nabrała scenicznego i studyjnego doświadczenia. Zaczęła artystycznie przerastać krąg Turnera. W tym samym roku zdarzył się
wyjazd na tournée do Wielkiej Brytanii. Tu eksplodowała popularność Tiny, jakiej u progu kariery nie zaznała w Stanach. „River Deep – Mountain High miało być hitem, ale, co zaskakujące, Ameryka uznała inaczej. Didżeje nie wiedzieli, jak ją grać: uznali, że nie jest dość «czarna», aby uznać to za rhythm and bluesa, ani dość «biała», aby być popem. Anglia to inna historia. Tam piosenka zrobiła furorę. Poszybowała na sam szczyt listy przebojów i zespół The Rolling Stones, nowa sensacja na rynku, zażyczył sobie, aby The Ike and Tina Turner Revue suportowali go podczas trasy koncertowej po Wielkiej Brytanii”.
Sukces w Londynie, pierwszy wyjazd do Europy, przyspieszył gotowość Tiny do zerwania z Turnerem, coraz bardziej uzależnionym od narkotyków i przybitym brakiem osobistego sukcesu. Uwolniła się wyobraźnia artystki,
która zaczęła marzyć,
by samej gromadzić tłumy na stadionach, choć jeszcze nie była w stanie wyobrazić sobie, że w 1988 roku na jej koncercie w Rio de Janeiro na stadionie Maracanã pojawi się 180 tysięcy fanów. Tknięta impulsem, wtedy, w Londynie, „poszłam do wróżki. Zawsze szukam wskazówek. Pod koniec pierwszej wizyty ta kobieta powiedziała mi coś, czego w ogóle się nie spodziewałam: – Zostaniesz wielką gwiazdą. Twój partner upadnie niczym jesienny liść, ale ty przeżyjesz i pójdziesz dalej. Nie wierzyłam, że Tina może istnieć bez Ike’a. Mimo to miałam te słowa zawsze gdzieś z tyłu głowy i przypominałam je sobie w trudnych chwilach. A z dnia na dzień robiło się coraz trudniej”.
„Ike na nałóg wydawał tysiące dolarów tygodniowo, a skończył z wypaloną dziurą w nozdrzu, przez co nieustannie odczuwał ból; żeby go uśmierzyć, brał jeszcze więcej. Poza tym był uzależniony od brzoskwiniowej brandy. Śmiertelne połączenie. To wszystko, co brzydkie i nienawistne między nami, z każdą działką kokainy robiło się jeszcze gorsze. Chlusnął mi gorącą kawą w twarz, powodując oparzenia trzeciego stopnia. Tyle razy używał mojego nosa jako worka treningowego, że gdy śpiewałam, czułam posmak krwi spływającej do gardła. Złamał mi szczękę. I prawie zawsze chodziłam z podbitym okiem”.
Artystka żyła w trudno wyobrażalnych, tym bardziej niezrozumiałych, kleszczach zależności. Nie dostawała pieniędzy, pozbawiona praw nie mogła wyrażać swoich opinii. „W przewrotny sposób siniaki, podbite oko, spuchnięta warga, pęknięte żebro czy obrzęk nosa stanowiły znak towarowy, jakby Ike mówił: – Ona jest moja i mogę z nią zrobić, cokolwiek zechcę”. Podjęła próbę samobójczą. Odratowano ją, ale jak twierdzi, w tym momencie urodziła się druga Tina, kobieta, która umiała już ukrywać myśli...
Przełomem okazał się rok 1976. Ike „dochodził do siebie po jednym ze swoich pięciodniowych kokainowych ciągów i był w okropnym nastroju. Gdy wylądowaliśmy w Dallas, było gorąco i nieprzyjemnie – temperatura przekraczała 30 stopni. Ike wyciągnął roztopiony baton czekoladowy, żeby zjeść go w samochodzie. Uwidziało mu się, że chce mnie nim poczęstować, ale cofnęłam się, ponieważ miałam na sobie biały garnitur od Yves’a Saint Laurenta i nie chciałam go pobrudzić. Odmowa stanowiła sygnał do kłótni. Najpierw nastąpiła wymiana słowna. Ike był wulgarny jak zawsze. – Pierdol się – powiedział, ale tym razem odparłam: – Sam się pierdol. Poczułam, jakbym odzyskała głos, który skrywałam głęboko w sobie. Zaskoczyło to Ike’a, który odezwał się do jednego z muzyków: – Człowieku, ta kobieta nigdy tak do mnie nie mówiła. Potem zaczął mnie bić i sięgnął po but, żeby odwalić nim brudną robotę.
Moje zachowanie go zszokowało. Kiedy mnie uderzył, oddałam mu, cios za cios. Poczułam się wspaniale, odwzajemniając się za lata przykrości, wulgarności i znęcania. Biliśmy się, aż dojechaliśmy do Statler Hilton. Zanim weszliśmy do hotelu, twarz mi spuchła i mój piękny garnitur był poplamiony krwią”. To była kropla, która przelała dzban: „Gdy tylko Ike zasnął, wzięłam małą kosmetyczkę, zawiązałam chustę na pulsującej od bólu głowie i zarzuciłam pelerynę na ramiona. A potem spieprzyłam z tego pokoju i z tego życia”.
Trwające kilkanaście lat małżeństwo, opresyjne i nieludzkie, nie wpłynęło na artystyczną drogę Tiny Turner. Z każdą płytą i trasą koncertową
przybywało jej wielbicieli.
Na scenie okazywała się żywiołową artystką porywającą tłumy. Zyskiwała też przyjaciół pośród największych gwiazd. David Bowie, Mick Jagger, Rod Stewart, Keith Richard, Bono czuli się w obowiązku uznać wielkość Tiny Turner. Chętnie to okazywali. Tina zyskała też sukces finansowy. Jej legendarny już album „Private dancer” sprzedał się w ośmiu milionach sztuk, a trasa promująca album (1985) przyciągnęła dwa miliony fanów na 180 koncertów na czterech kontynentach. „Publiczność je kochała, a magazyn «Billboard» napisał: «Tina jest po to, aby dawać» i dokładnie tak się czułam”, podsumowuje artystka.
Tina wycofała się z życia artystycznego w 2009 roku, otoczona sławą i miłością milionów fanów. „Miałam za sobą wspaniałą karierę, a kiedy zdecydowałam się przejść na emeryturę, naprawdę chciałam zrezygnować z życia publicznego. Nie potrzebowałam musicalu (ani książki, ani filmu dokumentalnego). Zmieniłam jednak zdanie, ponieważ dostawałam tak wiele kartek i listów od ludzi, którzy pisali, ile znaczy dla nich moja historia. Czuję, że to moje dziedzictwo i muszę je przekazać. Doszłam też do wniosku, że przemilczałam pewne rzeczy z przeszłości i powinnam wreszcie powiedzieć, co myślę”. W 2013 roku wyszła za mąż za swego wieloletniego partnera Erwina Bacha, szefa wytwórni płytowej. Zamieszkali w Szwajcarii, ciesząc się życiem i walcząc z chorobami. Tina, zwana „babcią rocka”, w masowej wyobraźni pozostała „po prostu najlepsza”, co wyśpiewała w niezrównanym hicie „Simply the best”.
Ike Turner zmarł w 2007 roku w wyniku przedawkowania kokainy.
TINA TURNER. MY LOVE STORY. AUTOBIOGRAFIA. Tłum. JUSTYNA KUKIAN. ZNAK HORYZONT, Kraków 2021, s. 304. Cena 49,99 zł.