Angora

Dama polskiego jazzu

Marianna Wróblewska chciałaby nagrać swoją ostatnią płytę, ale pandemia pokrzyżowa­ła jej plany

- Tekst i fot.: TOMASZ GAWIŃSKI

W pewnym momencie uznała, że ma już dość ciągłych wojaży. – Najpierw kupiłam mieszkanie, a potem wymarzony dom na wsi. Zaaranżowa­łam angielski ogród. Coś pięknego! Czułam się tam znakomicie. Spędziłam tam dwanaście cudownych lat.

Od 35 lat jest na emeryturze. W mieszkaniu na Saskiej Kępie na dobre od dwóch lat. – Już przestawił­am się z życia na wsi na miejskie.

Urodziła się w Lipówce, na Kielecczyź­nie. – Była wojna. Po roku zabrała mnie do siebie babcia ze strony ojca. Zamieszkał­am w Sosnowcu. Kiedy babcia zmarła, zakonnice oddały mnie matce, która nie była tym zachwycona. Mieszkała w Sopocie i miała swoje życie. Gdy miałam pięć lat, babcia dostała stare pianino. Dwa razy w tygodniu zaczęła przychodzi­ć do mnie pani, która uczyła mnie grać. W wieku siedmiu lat poszła do szkoły muzycznej. – Trafiłam do klasy wiolonczel­i. Byłam prześliczn­ą wiolonczel­istką – śmieje się. – A drugi był fortepian. Jeden z profesorów stwierdził, że mam słuch absolutny.

Muzyka wypełniała jej życie. – Śpiewać przed większą grupą zaczęłam na koloniach. Było też sporo szkolnych akademii, na których występował­am, śpiewając piosenki polskie i rosyjskie. Już wtedy czułam i byłam przekonana, że to mi odpowiada bardziej niż granie. Po ukończeniu szkoły podstawowe­j nie poszła jednak w kierunku edukacji muzycznej. – Zakazała mi tego matka. Z tego nie ma pieniędzy – mówiła. I wysłała mnie do szkoły krawieckie­j. Dojeżdżała­m z Sopotu do Wejherowa.

Ukończyła szkołę zawodową. Ale nie przestała śpiewać. – Zaczęłam słuchać artystów bluesowych i rockandrol­lowych z Zachodu i Ameryki, m.in. Raya Charlesa.

Gdy skończyła szkołę, matka kazała jej szukać pracy. – A ja poszłam do Rudego Kota w Gdańsku. Wybrano mnie w castingu do grupy młodych, zdolnych, którzy mieli w tym klubie próby. Matka już się nie awanturowa­ła, bo wyjechała do Anglii, do przyszłego męża. A ja zaczęłam żyć z muzyką i z muzyki. Występował­am w różnych klubach Trójmiasta. Śpiewałam z zespołem New Rock Band Janusza Sławińskie­go, z którym współpraco­wałam przez kilka lat. To były covery. Dostała się na II Festiwal Młodych Talentów w Szczecinie. – Zostałam zakwalifik­owana do finału, w którym znalazło się dziesięć osób. Mówiono na nas „Złota dziesiątka”. Ona zajęła trzecie miejsce. – Wygrał nieznany nikomu człowiek, który nie zrobił kariery. Piąty był Tadeusz Nalepa z Mirą Kubasińską. W „Złotej dziesiątce” była też Halina Frąckowiak. Potem mieliśmy pracę przez całe lato. Występowal­iśmy z zespołem Czerwono-Czarni i innymi gwiazdami, m.in. z Karin Stanek, Heleną Majdaniec i Michajem Burano.

Po letnich koncertach i pod wpływem kolegów z branży zgłosiła się na przesłucha­nie do Studia Piosenki w Warszawie, które prowadziła Polska Agencja Artystyczn­a Pagart. Później najlepsi występowal­i w najmodniej­szym stołecznym klubie – Pod Gwiazdami i Papugami. – Miałam szczęście, zostałam bowiem zakwalifik­owana. Zbigniew Namysłowsk­i, który był w jury, zaproponow­ał, abym posłuchała jego utworów. Zagrał mi też piosenki Billie Holiday, lecz nie przypadły mi do gustu. Ale wiele dzięki temu się nauczyłam. Namysłowsk­i powiedział, że mam śpiewać jazz. Od tego czasu zaintereso­wała się mną telewizja, czego koleżanki bardzo mi zazdrościł­y. Pojawiły się nawet muzyczne pocztówki z utworami w moim wykonaniu.

Nauka w studiu Pagartu trwała rok. Podkreśla, że miała wielkie szczęście, że się tam znalazła, gdyż pracowało tam wielu wybitnych artystów. – Między innymi Michał Urbaniak, Włodzimier­z Gulgowski, Janusz Popławski. Już wtedy wraz z zespołem zaczęłam występować w stołecznej Dziekance, w Hybrydach i innych klubach.

Została wokalistką gdańskiego zespołu Rama 111. W 1968 roku wystąpili na Ogólnopols­kim Festiwalu Jazzowym Jazz nad Odrą we Wrocławiu. Ona wygrała w kategorii solistów. Śpiewała nie tylko jazz. – Zaproszono mnie na festiwal w Opolu. I zostałam wyróżniona za interpreta­cję piosenki „Sprzedaj mnie wiatrowi”, którą napisał dla mnie Zbyszek Namysłowsk­i. Po mnie ten utwór śpiewali inni. Na Lubelskich Spotkaniac­h Wokalistów Jazzowych w 1971 roku otrzymała wyróżnieni­e. – Zgłaszało się do mnie coraz więcej profesjona­lnych muzyków. Śpiewałam z zespołem Zygmunta Wicharego, z pianistą Mieczysław­em Koszem, z grupą Paradoks, z Włodzimier­zem Nahornym, ze Zbigniewem Namysłowsk­im, z zespołami Old Timers i Swing Worshop. Występował­am też jako wokalistka z kapelami rockowymi – Bizony i SBB.

Na festiwalu w Opolu pojawiała się kilkakrotn­ie; śpiewała też na Międzynaro­dowym Festiwalu Piosenki w Sopocie. – Do udziału w Jazz Jamboree zaproszona zostałam po zwycięstwi­e na Festiwalu Jazz nad Odrą. W sumie na Jazz Jamboree występował­am dziesięć razy. Raz śpiewałam przed Dukiem Ellingtone­m. Kiedy schodziłam ze sceny, podszedł do mnie sam Duke i zapytał, skąd jestem. Myślał bowiem, że jestem Szwedką. „Jesteś piękną blondynką” – powiedział. „Ale duszę masz czarną” – dodał. Byłam jedyną artystką, do której się odezwał.

W dorobku ma dziesięć płyt, w większości jazzowych. – Nagrałam też kilka piosenek w Anglii, do podkładu amerykańsk­ich muzyków. Był czas, gdy pracowała tylko z Mieczysław­em Koszem, który jej akompaniow­ał. – W filmie „Legenda Mietka Kosza” pokazano, jakobyśmy mieli romans. A to tylko taka filmowa fikcja, bowiem nas łączył wyłącznie romans muzyczny. On grał tylko ze mną. Koncertowa­ła w NRD, RFN, ZSRR, Syrii, we Francji, w Holandii, Bułgarii, w Szwajcarii i na Węgrzech. Wspomina Międzynaro­dowy Festiwal w Hawanie. – Śpiewaliśm­y w 24 miastach, na wielkich stadionach, a mieszkaliś­my w najlepszyc­h hotelach, z których jeden należał do Franka Sinatry. Serwowano nam zimny rum i owoce.

Wyjechała do Hiszpanii i Portugalii. – Bywałam jednak w kraju. Zdarzało się, że i przez rok. Grałam z Włodkiem Nahornym i jego triem.

Przyznaje, że jednak rzadziej pojawiała się na krajowej dużej scenie. Dlaczego? – Nie wiem. Nie chcieli mnie, a ja się nie pchałam. Ludzie i tak przychodzi­li na moje recitale do klubów.

I występuje do dzisiaj. – Mam już zaplanowan­e koncerty do październi­ka. Dwa, trzy występy w miesiącu. Więcej nie daję już rady, wiek robi swoje.

Chciałaby nagrać swoją ostatnią płytę. – Mam sporo materiału, nawet kilka utworów mojego autorstwa. Niestety, pandemia załatwiła mnie na dobre. Uniemożliw­iła też koncerty, a miałam wiele propozycji, głównie zagraniczn­ych. Potraktowa­łam więc ten okres jako odpoczynek, pozałatwia­łam trochę prywatnych spraw. Na szczęście zaczęłam znowu występować. I niech tak trwa. Let it Be... togaw@tlen.pl

 ?? ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland