Polityczki
W 2016 roku gwiazda kina niespodziewanie ogłosiła, że przechodzi na aktorską emeryturę. Jak twierdzi, była to w jej życiu decyzja najlepsza, choć niekoniecznie pod względem finansowym. Amerykanka uchodziła za jedną z najlepiej opłacanych w branży, a gdy konsekwentnie odrzucała kolejne propozycje, koło nosa przeszło jej ponad 100 milionów dolarów. Diaz podkreśla, że praca przed kamerą była wykańczająca psychicznie i doszła do wniosku, że chce poświęcić się rodzinie, nowej profesji, a zarazem pasji, czyli produkcji wina. Wraz z mężem Benjim Maddenem wychowuje dwuletnią córeczkę Raddix – przypomina dailymail.co.uk. 49-latka przestała obsesyjnie dbać o swój wygląd. Mówi, że nawet... nie myje twarzy. – Może zdarza mi się to ze dwa razy w miesiącu... Po prostu nie dbam o to, jest to ostatnia rzecz, o jakiej myślę – wyznaje wyzwolona Amerykanka.
„Gdy wszystko karleje, a karleje, jedynie kobiety pozostają wielkie” – czytam słowa Hugo wyeksponowane w witrynie jednej z księgarń przy paryskiej ulicy Parmentier. Czy to tylko kokieteria z okazji 8 marca? Obok swoista definicja nierówności kobiet i mężczyzn: „Równość będzie dopiero wtedy, kiedy na urzędy polityczne będą wybierane kobiety równie niekompetentne jak mężczyźni”, autorstwa François Giroud, byłej minister kultury.
Przeglądam książkę innej polityczki, Chloé Morin, o ironicznym tytule: „Mamy polityków, na jakich zasługujemy”. Polityków narcystycznie niekompetentnych, bezwzględnie wykorzystujących swoją pozycję w labiryncie władzy. To świat polityki zdominowany przez mężczyzn, któremu autorka przyglądała się, będąc doradczynią premiera Ayraulta za prezydentury kandydatka neogaullistów na prezydenta. Już nazywana „żelazną damą” – jak Margaret Thatcher, która mówiła: „Kogut (symbol Francji), i owszem, może sobie piać, ale to kura znosi jajko”. Czy tym razem będzie to jajo jej prezydenckiej wysokości monarchini Francji, okaże się 24 kwietnia. Nastoletnia Pécresse podziwiała Mitterranda, ale jej flirt z socjalistami trwał krótko – szybko przeszła na prawą stronę mocy.
Flirt z socjalistami innej kandydatki na prezydenta – Anne Hidalgo – trwa do dziś. To polityczka pochodzenia hiszpańskiego urodzona w Andaluzji. Od 2014 roku pierwsza kobieta mer Paryża; wtedy w decydującej batalii pokonała Nathalie Kosciuszko-Morizet pochodzącą w prostej linii od brata Tadeusza Kościuszki. W 2020 roku wygrała reelekcję z innymi kobietami: Rachidą Dati i Agnès Buzyn. Jednak w przeciwieństwie do Marine Le Pen Hidalgo nie zagrozi Pécresse w walce o drugą turę wyborów prezydenckich i decydującej batalii z Macronem.
Przywódczyni skrajnie prawicowego Zjednoczenia Narodowego osiągnęła to, czego przez pół wieku nie udało się jej ojcu Jeanowi-Marie Le Penowi. Wyniosła partię nacjonalistów do największej w kraju, wyprzedzając tradycyjne partie lewicy i prawicy. Jedynie izolacja lepenistów, ich brak zdolności koalicyjnej oraz większościowa ordynacja blokują im drogę do większości parlamentarnej. Marine Le Pen, przecież także kobieta... Owszem, ale jej przeciwniczki nie mają wątpliwości: „Kobiety też bywają głupie, bo Bóg stworzył je takimi, by je dopasować do jeszcze głupszych mężczyzn”.
Z pewnością nie można tego powiedzieć o Florence Parly, najbardziej cenionej minister w obecnym rządzie Jeana Castexa. Przymierzana do urzędu premiera, ostatecznie została ministrem obrony i w trudnych, niebezpiecznych czasach reformuje francuskie wojsko. Inne jej koleżanki w rządzie to Frédérique Vidal, minister szkolnictwa wyższego i nauki, czy Roselyne Bachelot, minister kultury. Trzeba tu wymienić i inną Francuzkę, Christine Lagarde, według Financial Timesa najlepszą w Europie minister finansów w rządzie Fillona. Później pierwsza szefowa Międzynarodowego Funduszu Walutowego, a od 2019 roku również pierwsza prezes Europejskiego Banku Centralnego, która kąśliwie zauważyła, że „w światowych finansach jest za dużo facetów pokazujących, że mają więcej od innych włosów na klacie niż kompetencji”. Cokolwiek to znaczy, gaśnie duch patriarchalnych czasów, w których życie kobiet było w rękach mężczyzn.
Kobiety stają się coraz bardziej wyemancypowane, społecznie i obywatelsko zaangażowane. Jedne kierują się na prawo, inne na lewo i mimo różnic coraz częściej zwracają się ku idei siostrzeństwa jako odpowiedzi na braterstwo – obok wolności i równości trzeciej części narodowej triady Francji. Budują swoją siłę w wymiarze politycznym w walce o równość publicznej partycypacji, o autonomię i władzę w kształtowaniu porządku społecznego nieredukowalnego do płci.
Pękają struktury patriarchatu. Kończy się stary porządek. Upada męski etos „od bogów ojców pochodzący”, co narzucało porządek męskiej dominacji. Bóg nie ma płci, zauważają aktywistki drugiej połowy ludzkości. Do nich będzie należała Francja. Według tygodnika Le Point to kobieta jest wirtualno-statystycznym Francuzem. Nazywa się Nathalie Martin (najczęstsze imię i nazwisko). Ma 40 lat. Dziewictwo straciła, mając 17 lat, a za mąż wyszła, mając 28 lat. Jest właścicielką domu o powierzchni 90 mkw., w ciągu roku przejeżdża 12 tys. km swoim samochodem. Czyta sześć tytułów prasowych. Deklaruje się jako katoliczka, ale do kościoła nie chodzi. Większym zaufaniem darzy Unię Europejską niż własny rząd i parlament. Jej credo brzmi: „Myślę, bo kobietą jestem”, a jej psychika to wielki ciemny las, w którym zbłądzi wielu śmiałków. Pod jednym, wręcz egzystencjalnym warunkiem, że wcześniej osobnicy rodzaju męskiego ani tego lasu, ani świata całego nie podpalą. turkiewicz@free.fr
Östhammar wybrano na miejsce składowania wysoce radioaktywnych odpadów jądrowych. Lokalna społeczność przyjęła decyzję z... zadowoleniem.
Szwedzkie miasteczko Östhammar, 150 km na północ od Sztokholmu, było do tej pory znane z dawnej wieży ciśnień dominującej nad miastem i letnich rezydencji, do których mieszkańcy stolicy przybywają, by wypoczywać nad Bałtykiem. Ale od 27 stycznia jest to również pierwsza gmina na świecie, która dostała od władz – lokalnych i krajowych – zielone światło na stworzenie stałego miejsca składowania odpadów nuklearnych. Ta historyczna decyzja ogłoszona przez szwedzkiego ministra środowiska przewiduje przechowywanie 12 tysięcy ton napromieniowanego paliwa jądrowego 500 m pod ziemią przez 100 tysięcy lat. Szwecja jest więc najbardziej zaawansowanym krajem w tej kwestii – tuż obok Finlandii, która już wykopała swoje tunele magazynowe, ale jeszcze nie wydała zezwolenia na ich użytkowanie.
Projekt został entuzjastycznie przyjęty przez lokalną społeczność. – W Szwecji rada miasta musi wyrazić zgodę na takie przedsięwzięcie. Głosowanie w październiku 2020 r. zakończyło się zwycięstwem zwolenników projektu: 39 głosów za, 8 przeciw – wspomina burmistrz Jacob Spangenberg. Opinia 22 tys. ankietowanych co roku obywateli była jeszcze bardziej jednoznaczna: w 2021 roku 82 proc. mieszkańców opowiedziało się za budową składowiska. – Konkurowaliśmy z inną gminą, Oskarhamn, ale to my zostaliśmy uznani za najbardziej odpowiednią lokalizację... To wielka satysfakcja – podsumowuje burmistrz.
Ten entuzjazm w obliczu radioaktywnego kosza na śmieci wynika przede wszystkim z licznych doświadczeń nuklearnych w regionie. W Östhammar znajduje się bowiem elektrownia Forsmark, najnowsza i największa w Szwecji, która dostarcza królestwu 1/6 energii elektrycznej, a także mieści podziemne magazyny średnio radioaktywnych odpadów, np. pozostałości po rozbiórkach starych elektrowni. – Wszyscy znamy kogoś, kto pracuje w Forsmark – zauważa Marie Berggren, która z ramienia ratusza zajmuje się sprawą przyszłego podziemnego składu. – Wiemy, jakie środki bezpieczeństwa są stosowane oraz że odnotowane incydenty były rzadkie i zostały opanowane bez konsekwencji... Mamy zaufanie.
Dla mieszkańców podziemne wysypisko nie jest więc synonimem zagrożenia, lecz obiecujących perspektyw. Ponadto rozwiązanie kwestii odpadów to także dbanie o przyszłość sektora nuklearnego. Wprawdzie
Szwecja ma obecnie tylko sześć reaktorów jądrowych, ale to może się zmienić, biorąc pod uwagę, że zużycie energii elektrycznej w kraju ma się podwoić do 2030 roku.
Wybór lokalizacji, w których już działa elektrownia atomowa, nie jest jedynym składnikiem szwedzkiej recepty na sukces. Za zgodą mieszkańców i urzędników kryją się też znaczne wysiłki SKB – firmy zarządzającej odpadami atomowymi – aby wytłumaczyć mieszkańcom kwestie techniczne i przekonać ich do projektu. W siedzibie przedsiębiorstwa w samym centrum Östhammar znajduje się imponująca hala wystawowa, gdzie mieszkańcy i zwiedzający mogą zobaczyć i dotknąć miedzianych pojemników, w jakich przechowywany będzie uran. Następnie ładunek zostanie opuszczony do wydrążonych w granicie galerii i zabezpieczony gliną.
– Łącznie 6 tysięcy kontenerów zostanie umieszczonych w 60-kilometrowym tunelu, wydrążonym w skale na głębokości 500 m – wyjaśnia Simon Hoff, rzecznik SKB. – Miedź blokuje promieniowanie, glina amortyzuje ruchy gruntu oraz blokuje wodę, a granit nie poruszył się od dwóch miliardów lat... To potrójna ochrona!
Celem jest uniknięcie ewentualnego skażenia przez tysiąc lat, w którym to czasie radioaktywność tych 12 tysięcy ton odpadów będzie najwyższa, a nawet „przez 100 tysięcy lat, kiedy ponownie osiągną poziom radioaktywności naturalnej rudy uranu”.
SKB, która pracuje nad rozwojem tej technologii od lat 80., czekała 11 długich lat na jej zatwierdzenie. Firma zajmie się również hermetyzacją odpadów w Oskarhamn i będzie je transportować łodzią do Östhammar – 500 km dalej na północ. Całkowity koszt szwedzkiego systemu składowania odpadów jądrowych szacuje się na 15 miliardów euro. Z drugiej strony powinien on stworzyć 1,5 tysiąca miejsc pracy w nadchodzących latach. Rachunek jest słony, ale SKB ma czym płacić. Za każdą wyprodukowaną kilowatogodzinę operatorzy elektrowni jądrowych pobierają około 0,004 euro... To pozwoliło zbudować fundusz, który dziś ma na koncie 7,5 miliarda euro, i to mimo już poniesionych wydatków.
Projekt będzie musiał jednak pokonać jeszcze inne przeszkody. Najpierw zostanie ponownie przeanalizowany przez sąd ochrony środowiska. Na każdym etapie prac Szwedzki Urząd Ochrony Radiologicznej będzie kontrolował prace i ich efekty, zaś Szwedzka Rada ds. Odpadów Jądrowych wezwała do przeprowadzenia dalszych badań dotyczących długoterminowego ryzyka korozji i wycieków z miedzianych pojemników. Partia Zielonych jest z założenia przeciwna projektowi i uważa, że należało poczekać na wyniki dalszych badań. Tak myśli również Bertil Amn, który jako jeden z nielicznych walczy z energią jądrową w Östhammar: – Wątpliwości co do bezpieczeństwa tego miejsca nie zostały rozwiane. Ludzie są pewni siebie, bo w Forsmark nigdy nie było poważnego wypadku. Ale elektrownia to jedno, a odpady jądrowe to coś zupełnie innego!
Ratusz Östhammar mimo wydanej zgody również pozostaje ostrożny. Lokalna rada bezpieczeństwa spotyka się siedem razy w roku ze wszystkimi partnerami projektu. Komórka kierowana przez Marie Berggren ma nawet śledczego, który weryfikuje oświadczenia SKB i wytycza ścieżkę przez prawną dżunglę. Bo decydowanie o losie odpadów nuklearnych to specyficzna kwestia. – Kiedy sadzimy drzewa lub zarządzamy systemem emerytalnym, myślimy o perspektywie 70 – 80 lat. Ale kiedy mówimy o 100 tysiącach lat, to już nie ta sama skala – przyznaje burmistrz.
Jeśli nic nie zakłóci harmonogramu, kopanie tuneli rozpocznie się w 2023 roku, a pierwsze odpady dotrą na miejsce w 2030 roku i będą gromadzone przez kolejne 70 lat. Dopiero około 2100 roku wnuki i prawnuki obecnych mieszkańców Östhammar będą więc mogły zamknąć drzwi do pełnych tuneli. (MS)
Przedmiot sprawy: Przeanalizowanie badań z udziałem prawie 50 tys. osób z czterech kontynentów dostarczyło nowych informacji na temat określania minimalnej dziennej liczby kroków, które optymalnie poprawią zdrowie i długowieczność. Analiza stanowi część opracowania na temat korzyści płynących z aktywności fizycznej. Dotychczasowe przekonanie o korzyściach 10 tys. kroków dziennie dla zdrowia wyrosła z kampanii marketingowej japońskiego krokomierza i nie miała podwalin naukowych. Badacze z Uniwersytetu Massachusetts w Amherst pokazali, że wykonywanie odpowiedniej liczby kroków dziennie pomaga zmniejszyć
Przedmiot sprawy: Jak się pozbyć zanieczyszczeń powietrza z biura lub mieszkania? Najlepiej wypełnić je roślinami – apelują brytyjscy naukowcy z University of Birmingham. W badaniu przetestowano trzy powszechnie uprawiane rośliny doniczkowe: skrzydłokwiat Wallisa, dracenę wonną i zamiokulkasa zamiolistnego (powszechnie
Przedmiot sprawy: Regularne rozmawianie z dziećmi o wydarzeniach