Przeczytane
BIDULA Z TORNISTREM Tylko w ubiegłym roku zlikwidowano w Polsce 200 szkół i przedszkoli. Bo się nie opłacało – tłumaczą samorządy. W raportach Instytutu Badań Edukacyjnych można przeczytać, że głównym powodem zamykania szkół jest trudna sytuacja demograficzna przekładająca się na spadek liczby uczniów w gminach. Dlatego przenosi się ich do większych ośrodków, z lepszą infrastrukturą, z możliwością skorzystania z pomocy logopedy, psychologa i bogatszej oferty zajęć pozalekcyjnych. Pomysł wydaje się racjonalny, niestety, jedynie w teorii. Uczniowie przeniesieni do edukacyjnych rajów i tak nie korzystają z dodatkowych zajęć, bo autobusy odwożące ich do domów przyjeżdżają tuż po lekcjach. Później transportu nie ma. A ten, który jest, też pozostawia wiele do życzenia. Jeden z dyrektorów porównuje rzeczywistość sprzed likwidacji placówki do obecnej. – Dzieci dowożono z około 18 pobliskich wiosek. Wstawały o szóstej. Teraz wstają o piątej. Autobus nie jedzie w linii prostej, ale objeżdża wszystkie wsie po drodze. Dzieci jadą przez półtorej godziny w jedną stronę. Zdarza się, że muszą iść dwa kilometry przez las, aby dojść do przystanku. Taka bidula z tornistrem. Polonistka z nieistniejącej już szkoły w Horyszowie wspomina czasy, kiedy placówka była centrum wsi. Gdy zaczynała pracę w 1983 roku, dzieciaki miały wyżywienie z własnej kuchni i bibliotekę. Niewiele jak na dzisiejsze standardy, jednak...
– Wieś tętniła życiem, a szkoła była miejscem spotkań. Organizowaliśmy andrzejki, katarzynki i narodowe czytanie książek, zanim jeszcze taka moda nastała w kraju. Moja uczennica była nawet mistrzynią Polski w ortografii (...). Raz w roku organizowałam „Śniadanie na polanie”. Szliśmy do lasu, zbieraliśmy grzyby. Rodzice zapraszali nas na poczęstunek, dzieci opowiadały, co rośnie na ich polach. Byliśmy częścią tej wsi, nawet w wakacje. Przyjeżdżaliśmy na dożynki, do których przygotowywaliśmy część artystyczną. Od września w Horyszowie nie ma szkoły, wcześniej zniknął urząd pocztowy, dwa kluby, skup buraków, kółko rolnicze. Przetrwał jeden sklep spożywczy i kościół. Rafał, siódmoklasista, wyjeżdża do pobliskiego Miączyna o godz. 7, wraca o 15.30. – Koledzy mieszkają w innych wsiach, więc trudno umówić się po lekcjach, każdy spieszy się na autobus do domu. Bezpośredni kontakt z rówieśnikami zastępują telefon i komputer. Na podst.: Eliza Leszczyńska-Pieniak. Nie ma szkoły, nie ma życia. Tygodnik Powszechny nr 12/202
Wybrała i oprac. E.W.