Jestem, jaka jestem
– Ze swojej urody zrobiłaś atut. – Zrobiłam atut – ze swojej inności. Bo w tej szerokości geograficznej, czyli w Polsce, jestem inna. Oczywiście miałam szczęście, że na mojej drodze pojawiły się osoby, które zauważyły mnie i dały szansę. Spojrzałam na siebie tak, jak one spojrzały na mnie. One uwierzyły, że moja egzotyczna uroda pomoże mi w karierze, w rozwoju. Mówię o tym, bo chcę, żeby ludzie wiedzieli, że coś, co dzisiaj jest twoim przekleństwem, jutro może być wybawieniem. – Twój wygląd był przekleństwem? – Aż tak bym tego nie nazwała. Jednak gdy byłam dzieckiem, nie mogłam zrozumieć, dlaczego komuś przeszkadza, że mam inny kolor skóry i kręcone włosy. W mojej szkole w Jeleniej Górze byli bliźniacy, blondyni. Byli dla mnie najbardziej okrutni. Gdy poskarżyłam się tacie, kazał mi wziąć sprawy w swoje ręce. Od tamtej pory nie czekam, aż ktoś mi pomoże, bo uważam, że jeśli ma dwie zdrowe ręce do pracy, głowę, rozsądek i mądrość, sam da sobie radę. I to ja mam predyspozycje do tego, by pomagać.
– Gdy założyłaś fundację i zaczęłaś zbierać fundusze na budowę szkoły w Ghanie, spadła na ciebie fala hejtu.
– Tak, to nie było łatwe zadanie, zbierać w Polsce na szkołę w Afryce. Nawet nie wiesz, ile na adres fundacji przyszło nieprzychylnych wiadomości. Pytanie, dlaczego pomagam dzieciom w Ghanie, a nie w Polsce, było najłagodniejszą rzeczą, jaką w nich przeczytałam. Raczej pisano: „Ty czarna suko, wracaj tam, skąd przyjechałaś”. To może podciąć skrzydła, ale rodzice nauczyli mnie, że zawsze trzeba reagować. Nie można pozwalać na to, żeby cię obrażano. Jestem pierwszą osobą w Polsce, która wygrała proces sądowy z dużym portalem internetowym o rasistowskie komentarze. Dziś zatrudniam kancelarię, która pilnuje tego tematu, a nasza reakcja jest natychmiastowa. Mam nadzieję, że kiedyś, nie tylko w Polsce, problem rasizmu zniknie. Rasistowskie komentarze i hejterzy nie powstrzymają mnie przed działaniem na rzecz innych. Pomaganie mam wpisane w moje DNA, więc gdy to robię, na każdej płaszczyźnie mojego życia wszystko układa się dobrze.
– Dzięki pomaganiu spotkałaś męża.
– I to jest dla mnie największa nagroda. Historia naszej miłości jest przepiękna. Przypadkowo trafiłam do niego, bo potrzebowałam firmy, która dostarczy zaproszenia na event inaugurujący działalność fundacji. Zadzwoniłam do Rafała, którego wtedy nie znałam. Spotkaliśmy się. Po raz pierwszy, a odbywałam takich spotkań wiele, poczułam, że rozmawiam z człowiekiem, który faktycznie wierzy w takie same wartości jak ja. A poza tym po 40 sekundach wiedziałam, że spotkałam mężczyznę mojego życia. Nigdy wcześniej coś takiego się nie zdarzyło. Poza tym byłam chwilę po rozwodzie. Byłam szczęśliwą kobietą realizującą się na polu zawodowym, spełnioną i zadowoloną. Nie szukałam miłości. A Rafał niespodziewanie wskoczył do mojego pociągu (śmiech). I nie musiałam mu wszystkiego tłumaczyć. On po prostu rozumiał, co do niego mówię, że chcę przekonać Polaków, że warto pomagać za granicą, zwrócić uwagę na człowieka, któremu jest znacznie gorzej.
– Dlaczego postanowiłaś zbudować szkołę w Ghanie?
– Tam urodził się mój tata. Po raz pierwszy pojechałam tam siedem lat temu, na zaproszenie króla Otumfuo Nana Osei Tutu II. Świętował wtedy 15-lecie swojego panowania. Pochodzę z rodu Aszantów, ghańskiej arystokracji. Na początku Ghańczycy potraktowali mnie jak każdego białego, czyli kogoś, kto przywozi pieniądze i podarunki. Ale gdy się przedstawiałam: Amma Omenaa Mensah, wiedzieli, że jestem ich. Wtedy zobaczyłam, jak ciężko jest tam dzieciom, zwłaszcza dzieciom ulicy, które często sprzedawane są jako niewolnicy przez swoich rodziców. Wiedziałam, że muszę im pomóc, choć nie będzie to łatwe. Ale nie boję się podejmować trudnych wyzwań.
– To dlatego zgodziłaś się też na udział w inicjatywie Barbie?
– Tak, bo wiem, co to znaczy być wytykaną z powodu koloru skóry. Próbuję też postawić się na miejscu mamy, której dziecko jest „inne”, a przy tym wyjątkowe. Ofiarowując mu różnorodną Barbie, może powiedzieć: „Zobacz. Robią nawet takie lalki jak ty. To jest normalne, naturalne, a ty jesteś wyjątkowy”.
– Budowa szkoły zakończyła się sukcesem.
– Tak! Na szczęście, bo uważam, że edukacja jest tym, co z dziećmi zostanie na zawsze. Tego nikt im nigdy nie odbierze. Jak wykształcę jednego lekarza, on pomoże wielu osobom, założy rodzinę, będzie wiedział, jak wychowywać swoje dzieci, by były szczęśliwe i mądre. Jak im dam edukację, potrafią tak jak ja wziąć sprawy w swoje ręce. To nie było łatwe przedsięwzięcie. Po pierwsze, przez rok szukałam na to miejsca. W końcu znalazłam, na terenie ośrodka Child Protection Center prowadzonego przez salezjanów. Po drugie, to była poważna inwestycja. Zależało mi na tym, żeby to był solidny budynek, bo jak już się do czegoś zabieram, musi to być zrobione porządnie.
– Nadal angażujesz szkoły.
– Zaczynamy realizację programu edukacyjnego nakierowanego na potrzeby naszych podopiecznych, a przygotowanego przez doświadczoną panią dydaktyk, która jest obecnie w naszej szkole w Ghanie i będzie tam przez najbliższy się w życie rok. Planujemy też zbudować plac zabaw przy szkole, wyposażyć salę komputerową oraz bibliotekę. To samo zresztą robimy w polskich domach dziecka. I będziemy dzielić fundusze pół na pół między szkołę w Ghanie a domy dziecka w Polsce. Tak jak ja jestem w połowie biała, w połowie czekoladowa, w połowie z Afryki, w połowie z Polski. Dzieci z polskich domów dziecka narysowały, kim chciałyby być w przyszłości. Były baletnice, pielęgniarki, weterynarze, piłkarze. Dzieci w Ghanie też zostały o to poproszone. I to były te same zawody. Ich marzenia niczym się nie różniły. To skłoniło mnie do wymyślenia kolejnej dużej akcji charytatywnej, tym razem we współpracy z markami obuwniczymi, o której głośno będzie już w kwietniu. – Co daje ci pomaganie? – Energię. I satysfakcję. Zresztą nie tylko mi. Mojemu mężowi też. Gdy polecieliśmy na otwarcie szkoły, okazało się, że dzień przed jest jeszcze sporo pracy fizycznej do zrobienia. Rafał zaczął pomagać wykańczać różne rzeczy. Tak podchodzi do wszystkiego, co robi – jak trzeba, nosi meble i wierci dziury w ścianach. – Nigdy się nie poddajesz? – Jestem niepoprawną optymistką i wierzę, że zawsze się znajdzie sposób, by zrealizować to, co się wymyśliło.
– Tak jak sztukę „Wymieszani, posortowani, czyli czarno to widzę”?
– Ona ma walor edukacyjny, ale ma też bawić i śmieszyć. Zrobiłam sztukę o równości i tolerancji, gdzie główną bohaterką jest dziewczyna jeżdżąca na wózku inwalidzkim, w której zakochuje się kurier Timur pochodzący z Turcji. Są też nacjonalista, Mulatka i transseksualista. Tworzą grupę wyjątkowych osób, z początku totalnie niepasujących do siebie, ale po jakimś czasie okazuje się, że jest coś, co ich wszystkich łączy i co burzy mur wzajemnych niechęci. Namówiłam znakomitego autora Marcina Szczygielskiego, żeby napisał tekst, oraz Olafa Lubaszenkę i Ewę Kasprzyk, żeby ją wyreżyserowali. Mamy doskonałą obsadę, bo w spektaklu grają między innymi: Patricia Kazadi, Anna Korcz i Stefano Terrazzino. Sztuka jest świetna, a temat różnorodności, który poruszamy, bardzo ważny. Jednak przez półtora roku nie znalazłam w środowisku teatralnym nikogo, kto chciałby ją wystawić. Nie chcieli mnie. Dla nich byłam panią z telewizji, która ma jakąś fundację i im zawraca głowę. Podeszłam do tematu inaczej. Znalazłam producenta wykonawczego, który zna to hermetyczne środowisko i który pomógł wyprodukować sztukę. Premiera była sukcesem. Moja macierzysta stacja telewizyjna kupiła prawa do ekranizacji. Teraz, po przerwie spowodowanej pandemią, spektakl wraca na deski teatrów. W marcu zagramy w Londynie i Warszawie. Dzięki tej sztuce ludzie bardziej dostrzegają potrzebę akceptacji i tolerancji. I tego, że każdy człowiek jest inny, a przy tym wyjątkowy.
– Jesteś z siebie dumna? – Mama i tata w końcu są ze mnie dumni. – Dlaczego mówisz „w końcu”? – Mama dumna jest zawsze. Żeby dogodzić tacie, musiałam zbudować szkołę w Afryce (śmiech). W końcu zasłużyłam na pochwałę od niego. Jestem wykształconą kobietą, ale zawsze byłam oceniana przez pryzmat wyglądu. Najpierw każdy widział dosyć atrakcyjną kolorową dziewczynę, a dopiero później zastanawiał się, czy ona ma w ogóle coś do powiedzenia. Myślę, że koło sześćdziesiątki będzie idealnie (śmiech). Wtedy też, jak już będę siwa, zajmę się napisaniem doktoratu. Teraz brakuje mi na to czasu. – A jak mówisz, że coś zrobisz... – To na pewno to zrobię. Na razie mam dużo innych rzeczy w planach. Nigdy nie boję się robić czegoś po raz pierwszy, wyznaczać nowych standardów i mówić głośno tego, co myślę. Mam to po mamie. Jeśli ona 50 lat temu nie bała się związać z ciemnoskórym mężczyzną, założyć z nim rodzinę i być dumną matką dwojga Mulatów, to czego ja w XXI wieku mam się bać? Inicjatywa Mattel, w której zdecydowałam się wziąć udział, ma na celu pokazanie, że różnorodność jest dobra, że każdy z nas jest inny i zasługuje na szacunek. Mój syn uwielbia serię książeczek „Mali Wielcy”. Uwielbia tę poświęconą Stephenowi Hawkingowi. Gdy zobaczył ilustrację, na której Hawking siedzi na wózku, powiedział, że też chce mieć takie auto. Dzieci nie rodzą się z uprzedzeniami. Uczą się ich od dorosłych. Dlatego lalki Barbie na wózku inwalidzkim, z protezą nogi, pozbawione włosów czy z bielactwem uczą je empatii i zrozumienia, że każdy z nas jest wyjątkowy i ważny.