Trądzik – problem na długie lata?
– Zmorą wielu nastolatków jest tzw. trądzik młodzieńczy. Czy może on powrócić w późniejszym czasie pod postacią trądziku różowatego?
– To możliwe, choć mówimy o różnych odmianach trądziku. Ten pospolity rzeczywiście występuje u większości nastolatków, natomiast postać różowata pojawia się zazwyczaj później. Nieco inne są też objawy i fazy rozwojowe choroby. – Czym w ogóle jest trądzik różowaty? – To przewlekła zapalna choroba skóry twarzy. W początkowej fazie charakteryzuje się rumieniem zwiewnym, który pojawia się na twarzy w określonych sytuacjach, np. na zimnie.
– Ale przecież zarumienione policzki pojawiają się często po jakimś wysiłku fizycznym lub dłuższym przebywaniu na mrozie. Czy to już świadczy o rozwijającej się chorobie?
– Niekoniecznie. Ważna jest ocena nasilenia wspomnianej zmiany, bo rzeczywiście rumień jest reakcją fizjologiczną, gdy zmieniamy temperaturę otoczenia, jesteśmy w stresie czy po spożyciu alkoholu. Zazwyczaj jednak rumień szybko ustępuje. Jeśli jednak jest inaczej, to możemy mówić o początkowej fazie trądziku różowatego.
– Jak często schorzenie to występuje w naszym społeczeństwie?
– Szacuje się, że trądzik różowaty dotyczy ok. 10 proc. populacji w wieku 30 – 55 lat, a więc całkiem sporo. To najczęściej ludzie o jasnej karnacji. Zdecydowanie częściej chorują też kobiety. Niepokojące jest to, że liczba osób zmagających się z trądzikiem różowatym wciąż rośnie. – Z czego to wynika? – W dużej mierze ze zmian zachodzących w naszym stylu życia. Przykładem jest rosnąca popularność wakacyjnych wyjazdów do ciepłych krajów, dokąd zabierane są nawet kilkumiesięczne niemowlęta. Pod wpływem nadmiernego działania promieni słonecznych dochodzi do pogrubienia ścian naczyń krwionośnych, czego początkowo nie widać, ale z czasem może to prowadzić do powstania rumienia zwiewnego, zaś w wieku dojrzałym do rozwoju trądziku różowatego. Tego typu zmianom sprzyja też spędzanie czasu w klimatyzowanych pomieszczeniach, co przy nagłej zmianie temperatury otoczenia prowadzi do nadmiernej reakcji skórnej pod postacią gwałtownego rozszerzania i zwężania się naczyń krwionośnych. A przecież klimatyzacja towarzyszy nam coraz częściej zarówno w biurach, jak i w domu, samochodzie, sklepach czy restauracjach. Wpływ na powstanie i rozwój trądziku różowatego ma także stres, stosowanie leków obniżających poziom cholesterolu, zaburzenia hormonalne, nadużywanie alkoholu i nieprawidłowa dieta. Pewna grupa chorych odziedziczyła po rodzicach tzw. skórę naczyniową sprzyjającą rozwojowi trądziku różowatego. – Dlaczego częściej chorują kobiety? – Choćby dlatego, że mają delikatniejszą skórę, a jednocześnie prowadzą bardziej intensywne życie niż dawniej. Narażone są więc na większe działanie stresu, co wpływa niekorzystnie na ich gospodarkę hormonalną. Skutkiem tego jest większa kruchość naczyń krwionośnych, co prowadzi do trwałego ich rozszerzenia wywołującego rumień, a w końcu i trądzik różowaty. Nie należy zapominać też o osobach pracujących na zewnątrz, przez co ich skóra poddawana jest działaniu deszczu, wiatru, chłodu oraz nadmiernego słońca. Tak jest w przypadku rolników czy pracowników budowlanych zaliczanych do grupy ryzyka. – Znaczenie mają ponoć też bakterie? – Oczywiście, m.in. Helicobacter pylori, którą diagnozuje się w krajach rozwiniętych nawet u 90 proc. populacji. Nie ma wciąż jednoznacznego stanowiska co do wpływu tej bakterii na trądzik różowaty, jednak we krwi osób cierpiących na to schorzenie wykryto przeciwciała skierowane przeciwko Helicobacter pylori. Zauważono też, że leczenie eliminujące tę bakterię zawsze wpływa korzystnie na cerę w przebiegu trądziku różowatego i sprzyja ustępowaniu zmian skórnych, takich jak grudki i krosty.
– Kto najczęściej trafia do dermatologa z trądzikiem różowatym?
– To osoby po 35. roku życia, choć wiek ten w przypadku początkowych objawów stale się obniża. Mam pacjentów zgłaszających się na zamykanie naczynek na twarzy już w wieku 25 – 27 lat. To najczęściej „ofiary” słonecznych zagranicznych wakacji w młodym wieku. Na szczęście trądzik różowaty w fazie zapalnej nie występuje zbyt często u młodych ludzi. – W jaki sposób rozwija się trądzik różowaty? – Jak wspomniałem, początkiem jest zazwyczaj rumień zwiewny, czemu towarzyszą też zmiany naczyniowe pod postacią pojawiających się na skórze pojedynczych żyłek (teleangiektazje). Kolejną fazą jest postać grudkowo-krostkowa, co jest skutkiem patologicznych zmian w przepływie krwi. Wywołuje to stany zapalne w obrębie rozszerzonych naczyń. W pewnym sensie przypomina to proces powstawania żylaków w nogach, gdzie czasem dochodzi do zakrzepowego zapalenia żył, choć na twarzy proces ten przebiega w skali mikro. – Na czym polega leczenie trądziku różowatego? – Jedną z początkowych metod powinna być zmiana trybu życia, co czasem jednak jest niemożliwe. Nie można przecież zalecić rolnikowi, by przestał uprawiać ziemię. Oczywiście w wielu sytuacjach udaje się np. zmienić dietę czy ograniczyć spożycie alkoholu, co będzie miało korzystny wpływ na skórę. Generalnie jednak podstawą wytycznych dermatologicznych w tym zakresie jest zamknięcie naczyń krwionośnych. I ja zaczynam właśnie od zabiegów z wykorzystaniem lasera. Przy rumieniu zwiewnym leczenie może się już zakończyć na tym etapie. W przypadku zaawansowanej choroby konieczne jest także stosowanie farmakoterapii, przy wykorzystaniu antybiotyków doustnych z grupy tetracyklin. Znaczenie ma też przyjmowanie wit. A i smarowanie zmienionych miejsc określonymi preparatami. – W jakim stopniu jest to skuteczne? – Trzeba pamiętać, że mamy do czynienia z chorobą przewlekłą, która ma tendencje do nawracania. To tak jak z leczeniem zębów. Wyleczony ząb może bowiem po pewnym czasie znowu nam dokuczać i konieczna będzie ponowna wizyta u stomatologa. W przypadku trądziku różowatego zamykamy trwale rozszerzone naczynia krwionośne i leczymy aktywne zmiany zapalne, ale gdy pacjent nie przestrzega pewnych zaleceń, to problem powróci. Po prostu zabiegi trzeba co jakiś czas powtarzać. U osoby dbającej o siebie może to być konieczne po kilku latach, a u kogoś, kto zlekceważy początkowe objawy, leczenie trzeba będzie powtórzyć już po roku. Niezwykle istotne jest, by pacjent zgłosił się do dermatologa przed pojawieniem się fazy zapalnej trądziku różowatego.
– Jakie mogą być konsekwencje nieleczenia tej choroby?
– Najczęściej mamy z tym do czynienia u mężczyzn w starszym wieku, którzy nie przykładają wystarczającej wagi do swego wyglądu. Nieleczony trądzik różowaty może doprowadzić do przerostu tkanki podskórnej i gruczołów łojowych w obrębie nosa i policzków, czyli tam, gdzie naczynia są najbardziej rozszerzone. Mówimy wtedy o rhinophymie, czyli guzowatości nosa. Objawia się to zniekształceniem nosa, który przybiera bulwiasty, kalafiorowaty kształt i staje się bardziej czerwony. To efekt nadmiernie przerośniętej tkanki podskórnej, w wyniku czego dochodzi do mikrozwłóknień. – Można się tego pozbyć? – Nie jest to łatwe, ale współczesna medycyna daje takim pacjentom możliwości poprawienia komfortu życia. W pierwszej fazie zamyka się laserowo naczynia i wdraża leczenie przeciwzapalne. Po około dwóch tygodniach laserem ablacyjnym wypalamy skórę warstwa po warstwie, co pozwala modelować nos. Zazwyczaj konieczne są dwa-trzy takie zabiegi przeprowadzane w znieczuleniu stomatologicznym, co oznacza, że pacjent nie czuje bólu. Po zabiegu miejsca wypalone mają przez pierwsze dwa dni kolor czarny, ale spalona tkanka szybko niknie i nos się goi. Takie leczenie nie pozostawia blizn, a gruczoły łojowe zachowane są w taki sposób, by skóra wyglądała naturalnie. – Jak często zdarzają się przypadki guzowatości nosa? – Szacuje się, że to ok. 10 proc. osób z zaawansowaną fazą trądziku różowatego u mężczyzn w starszym wieku. U kobiet częstość występowania jest zdecydowanie mniejsza, co wynika choćby z faktu, że bardziej dbają one o własną skórę. Co ważne, kobiety także coraz częściej skłaniają swych mężów czy partnerów do wizyty u dermatologa, gdy zauważą objawy świadczące o guzowatości nosa. Sądzę, że 90 proc. pacjentów decydujących się na wspomniany zabieg robi to właśnie za namową swych kobiet. To pocieszające, bo guzowatość nosa to zarówno problem estetyczny, jak i zdrowotny, bo może np. prowadzić do niedrożności nosa.
– Czy słusznie guzowatość nosa kojarzy się z nadużywaniem alkoholu?
– Ma to uzasadnienie, bo osoby nadużywające alkoholu bardziej narażone są zarówno na trądzik różowaty, jak i na rhinophymę. Alkoholik zawsze będzie miał czerwoną twarz, bo alkohol rozszerza naczynia krwionośne, które stają się kruche i dochodzi do patologicznych zmian w ich obrębie. Nie tylko w skórze. Oczywiście guzowatość nosa nie dotyczy wyłącznie alkoholików.
– Czy trądzik pod różnymi postaciami może towarzyszyć niektórym ludziom przez całe życie?
– Niestety, tak. Zwłaszcza wtedy, gdy pacjent jest nieprawidłowo leczony i sam przyczynia się do rozwoju choroby. Nawet kompleksowe leczenie trądziku różowatego daje nam czasowe wyleczenie, a przerwa między zaostrzeniem objawów trwa nawet kilka lat. Generalnie jednak wiele osób musi zmagać się z problemem przez całe życie.
Druga część „Nędzników” Wiktora Hugo rozpoczyna się opisem bitwy pod Waterloo. W pamięć zapada opis szarży francuskich kirasjerów. I kolejna scena – klęska armii Cesarza Francuzów, jej ucieczka i koniec bitwy. Koniec, który zna prawie każdy, nawet kompletny laik historyczny. Gwardia cesarska, która nie uciekała, lecz walczyła, tak samo zacięcie jak to czyniła od kilkunastu lat na polach bitew całej Europy. Hugo opowiada, jak po kolei giną po zaciętym oporze jej czworoboki. Gdy zostaje ostatni, Anglicy proponują gwardzistom honorową kapitulację. I wtedy pada słynna odpowiedź francuskiego generała Cambronne’a. To literatura i historia, coś trochę nierealnego dla dzisiejszego człowieka.
24 lutego świat obiega informacja o ataku Rosji na Ukrainę. Wśród wielu obrazów ukazujących tę bandycką agresję jest krótki filmik z Wyspy Węży. Nie tyle obraz jest istotny, ile dźwiękowy zapis radiowej rozmowy pomiędzy rosyjskim okrętem wojennym a broniącymi jej ukraińskimi pogranicznikami. Na propozycję poddania się padają kambronowskie słowa. Nie w tej patetycznej wersji – „Gwardia umiera, ale nie poddaje się”, lecz w prostej, żołnierskiej nienadającej się do druku. Sytuacja i słowa jak pod Waterloo. Lecz tu się kończy historyczne podobieństwo. Generał Pierre Jacques Étienne Cambronne przeżyje bitwę pod Waterloo i umrze 27 lat później. Ukraiński pogranicznik i jego 12 kolegów zginą w walce... Pytanie, czy doczekają się ONI swojego Wiktora Hugo, który opisze ich odwagę i poświęcenie? Jeśli się nie doczekają, to i tak ten ukraiński żołnierz stał się dla tej wojny tym, kim była dla hiszpańskiej republiki La Pasionaria. To ona – Dolores Ibárruri Gómez była autorką słynnego hasła No pasarán! – Nie przejdą!
Na Wyspie Węży padły słowa, które powinny stać się dla Ukrainy mottem i hasłem tej wojny. To powinien być również drogowskaz dla naszego stosunku do Putina. Bo jak traktować człowieka, który o Ukraińcach mówił jak o faszystach i mordercach? Widziałem tych „faszystów” w newsach telewizyjnych. W kijowskim metrze dziewczynka z trzema szczurkami, maluch, który na posadzce peronu maluje coś kredkami. Pani z czarnym kundelkiem, chłopak i dziewczyna wtuleni w siebie, stare kobiety i tak cała stacja podziemnej kolei. I inne obrazy. Cywile przygotowujący butelki z benzyną, by zatrzymać czołgi wroga. Zdjęcia kolorowe w HD, rok 2022, a ja mam déjà vu. Słaba jakość, czarno-białe kadry to zdjęcia tak doskonale mi znane. Bo kroniki filmowe z Powstania Warszawskiego widziałem wielokrotnie. Różna technika, odmienne miejsce i prawie 80 lat różnicy, ale identyczne obrazy i takie same ludzkie losy.
Patrzę na to i zaczynam rozumieć tego Ukraińca i jego Kolegów z Wyspy Węży. Zginęli, bo ktoś zagroził dziewczynce ze szczurkami, staruszkom i czarnemu pieskowi. A oni stanęli w ich obronie. Być może nie znali pięknych i mądrych słów św. Jana: „Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich”, ale z pewnością w nie wierzyli i za tę wiarę umierali. Tak samo jak wyznają je ci, którzy napełniali butelki benzyną, by zatrzymać nieprzyjacielskie czołgi. Patrzę na te obrazy i przypominam sobie wydarzenia sprzed stu lat. Wiosna 1920 roku, polskie i ukraińskie oddziały wspólnie wypierają bolszewików z Kijowa. Trzy miesiące później 6. Siczowa Dywizja Strzelców generała Bezruczko obroni polski Zamość przed 1. armią konną Budionnego. Trzy miesiące później Polska zawrze separatystyczny rozejm z bolszewikami. Wkrótce zamieni się on w traktat pokojowy, w którym nie ma mowy o niepodległej Ukrainie. Oddziały ukraińskie zostają internowane w Polsce. Niektórzy kontynuują jednak beznadziejną walkę. Oddział generała Jurko Tiutiunnyka rusza na Ukrainę, gdzie ulega przewadze bolszewików. Prawie wszyscy jego żołnierze giną w walce lub zostają rozstrzelani po poddaniu się. Marszałek Piłsudski, odwiedzając internowanych pod Kaliszem ukraińskich oficerów, powiedział do nich: „Ja was przepraszam, Panowie. Ja was bardzo przepraszam. Tak nie miało być”. Obyśmy nie musieli wkrótce powtórzyć jego słów. Świadomie użyłem tu liczby mnogiej, bo myślę o całej Europie i USA.
25 lutego 2022 roku w TVN24 ukraińska poetka Oksana Zabużko przypomniała o utworze Zbigniewa Jasińskiego „Żądamy amunicji”. Wyemitowany pierwszy raz 24 sierpnia 1944 roku przez powstańcze radio w Warszawie wiersz dzisiaj zyskuje nowe znaczenie. Warto tu przytoczyć jego fragmenty, które tak pasują do dzisiejszej Ukrainy i postawy świata wobec niej: „A my tu nagą piersią na strzały armatnie, Na podziw wasz, na śpiewy i na wasze brawa (...). Nam ducha starczy dla nas i starczy dla Was! Oklasków nie trzeba! Żądamy amunicji!”.
Dajmy im amunicję. Ukraińcom się to należy. Zróbmy to dla Nich i dla nas samych.
1 kwietnia 2008 r. Sejm uchwalił ustawę o ratyfikacji traktatu lizbońskiego. Formalna ratyfikacja została dokonana przez Prezydenta Lecha Kaczyńskiego 10 października 2009 r.
Zgodnie z art. 91. Konstytucji RP, ratyfikowana umowa międzynarodowa stanowi część krajowego porządku prawnego i jeśli jest ratyfikowana za uprzednią zgodą wyrażoną w ustawie, ma pierwszeństwo, jeżeli ustawy nie da się pogodzić z umową.
Przy okazji ratyfikacji traktatu prezydent Kaczyński stwierdził: „...dalsze rozwiązania, które pociąga za sobą Traktat Lizboński, to nie są rozwiązania, które komukolwiek odbierają podmiotowość”. To oświadczenie ówczesnego Prezydenta pozostaje w jaskrawej sprzeczności z twierdzeniami ministra sprawiedliwości, że rzekomo Unia zagraża naszej suwerenności, a jej działania są niezgodne z naszą Konstytucją. Warto więc przypomnieć panu Ziobrze, że w listopadzie 2010 r. Trybunał Konstytucyjny orzekł, że traktat lizboński jest zgodny z polską Konstytucją. Ale on uważa, że jest inaczej i jako minister sprawiedliwości, nie chce uznać europejskiej praworządności, przeprowadzając jednocześnie karkołomne reformy w swoim resorcie.
Reformy te spowodowały niesamowity chaos w sądownictwie, a w rezultacie blokadę wielomiliardowych unijnych funduszy dla Polski, m.in. dotacji na sfinansowanie Krajowego Planu Odbudowy. Na ironię losu pyta oficjalnie premiera: „Gdzie te pieniądze?”, chociaż to on, a nie oskarżana przez niego Unia, jest sprawcą tej blokady. Działania takie powodują, że minister Ziobro i jego pomocnicy niczym koń trojański rozbijają Unię od środka, ku zadowoleniu gospodarzy Kremla i to jeszcze w czasie, kiedy konieczne jest zachowanie unijnej jedności wobec agresywnej polityki Rosji. Nie zjednuje to nam przyjaciół w Europie i na świecie poza premierem Węgier Orbánem, który działa w podobny sposób jak agent Kremla. Stosowne więc byłoby pytanie: „Gdzie te pieniądze, panie Ziobro?”.
Sytuacja wokół Ukrainy spowodowała, że z różnych stron polskiej sceny politycznej słychać o tym, iż Ukraina, broniąc własnych granic, broni Europy. Wydaje się, że jednak w przypadku naszych rządzących trudno o bardziej obłudne stanowisko. Ukraińcy
mają bronić Europy, z której oni nas właśnie wyprowadzają. Jak określają niektórzy: wychodzimy, pełzając, dopóki nas nie wyp... Najpierw usunęliśmy flagi UE stojące obok Biało-Czerwonej. Potem to już poleciało. Mówiliśmy o wyimaginowanej wspólnocie narodów, o unijnej fladze jako szmacie, porównywaliśmy UE do okupacji niemieckiej i sowieckiej, groziliśmy podjęciem zdecydowanych działań, jeśli nie będzie kasy. Taka jest „europejskość” naszych rządzących.
Wszystkie dowody świadczą o tym, że nasi rządzący są bliżej Wschodu niż prawdziwej Europy. To przecież na Wschodzie rządzi się, jak się to satrapom podoba, nie licząc się z głosem innych, nie patrząc na prawo lub je zmieniając według własnego interesu. Wstępowaliśmy do Unii Europejskiej, która ma swoje reguły działania, i zobowiązaliśmy się tych zasad przestrzegać, a wartości pilnować. Niepodporządkowywanie się wyrokom europejskich sądów i trybunałów, przegrywanie głosowań 1:27, brak jakiegokolwiek europejskiego sprzymierzeńca, nie licząc sojuszników Putina, zepsute relacje ze wszystkimi naokoło, to jest nasz bilans obecności w tej Europie, której granic mają bronić Ukraińcy? Ktoś powie, że jest wolność słowa i że w innych krajach członkowskich również są siły przeciwne integracji. Tak, to prawda, tyle że tam te siły są marginalne, trochę jak wybryki natury, a u nas rządzą.
Ze wszystkich stron słychać też apele o jedność Polaków. Ciekawe, jak widzą tę jedność Ukraińcy, do których co drugi dzień leci – nie bez ośmieszających okoliczności – delegacja podzielonych jak cholera naszych, by zapewniać, że Polacy są zwarci i gotowi wspierać Ukrainę. Ktoś przy zdrowych zmysłach wie, o co chodzi w tym wszystkim? Osłonięty potęgą amerykańskiego sekretarza obrony nasz butny minister mówi, że dziękuje Bogu, iż opozycja, która deklaruje poparcie dla Ukrainy, składa się z byłych premierów i prezydentów. Normalny cyrk. Jak widać, siły „Wschodu” walczą u nas z Europą, i wcale nie wiadomo, kto wygra.
W tej sytuacji ciekawym rozwiązaniem jest wybieg zastosowany przez jedną z par małżeńskich, by obsadzić się – a tym samym zabezpieczyć – z dwóch stron. Oto on jest posłem i ministrem rządzącej partii, i to dzięki jego biogramowi dowiedziałem się, że niejaki Sulli był jednym z najwybitniejszych wodzów Republiki Rzymskiej, o którym – jestem przekonany – niewielu poza samym posłem słyszało. Ona natomiast, czyli jego ślubna, dzięki sprytnym zabiegom medialnym nie tylko tanecznym, bo w nich wypadła raczej słabo, już się powoli ob
sadza jako kandydatka do wysokich miejsc na listach przyszłych wyborów z ramienia ugrupowania opozycyjnego. Taki czy inny wynik wyborów nie spowoduje większego uszczerbku dochodów tej pary. Pewnie nie osłabi też więzów małżeńskich.
Oni nie wymyślili nic specjalnie oryginalnego. To jest zabieg znany i praktykowany od lat. Sam widziałem kiedyś, a było to w trakcie kampanii prezydenckiej z roku 1995, na zdjęciach komitetów głównych kandydatów, dwóch – znanych mi osobiście braci – sponsorujących poszczególnych kandydatów. Prowadzili wydawnictwo, więc jeden drukował w ramach sponsoringu dla jednego, drugi – też za darmo – dla drugiego. Filozofia myślenia była w tym wypadku prosta: zawsze będzie kiedyś dostęp do płatnych zleceń od wygranego.
Grecki bóg wina Dionizos ukarał króla Midasa za chciwość zamianą w złoto wszystkiego, czego dotknął. Polski bóg, „wina Tuska”, karze PiS za butę, cynizm i autorytaryzm zamianą w łajno niemal wszystkich wysiłków, zwanych reformami.
Łamiąc Konstytucję RP, grupa trzymająca władzę połamała sobie zęby w sporze z UE i przyciśnięta do muru ściska w rękach deformę sądownictwa, widząc skierowane w siebie wskazujące palce trybunałów unijnych, uniwersyteckich wydziałów prawa i administracji, profesorów prawa i środowisk akademickich, zgromadzeń sędziowskich, organizacji prawniczych, organizacji praw człowieka oraz ponad stu organizacji spoza Polski. Młodzież szkolna puka się w czoło.
Deforma podatkowa „Polski Bezład” czeka na wyjaśnienie i uzasadnienie zapisów niezwłocznie po sprowadzeniu wraku samolotu Tu-154 spod Smoleńska.
Z kolei trąci sadyzmem na dzieciach i młodzieży oraz gehenną pedagogów i dyrekcji szkół, nierzetelne przygotowanie i wdrożenie deformy edukacji przez Annę Zalewską, według której „wszystko było zaplanowane i policzone”. NIK zarzuca jednak MEN szereg błędów, w tym „brak porządnych analiz finansowych i organizacyjnych skutków reformy”. O prawdomówności byłej minister wypowiedział się Michał Dworczyk w domniemanym e-mailu opublikowanym w serwisie Telegram: „Anka,... przeżarta kłamstwem do szpiku kości”. I młodzież też puka się w czoło.
Prowokacją, opartą na kłamstwie małopolskiej kurator oświaty B. Nowak (zawyżyła liczbę skarg rodziców do 400 z kilkunastu w skali kraju nt. niekonsultowanych z rodzicami zajęć pozalekcyjnych), próbowano uwiarygodnić zamach ustawą lex Czarnek w dyrektorów szkół i możliwość ręcznego sterowania przez ministra szesnastoma (pro)kuratorami oświaty w województwach, wspieranymi urzędnikami kur(i)atoriów. Takimi de facto ma ich uczynić wymierzony w dyrektorów szkół lex Wójcik. W opinii Unii Metropolii Polskich „(...) proponowane wprowadzenie przepisów prawa karnego do przepisów prawa oświatowego jest celowym zabiegiem prawnym, mającym na celu uczynienie przepisów prawa karnego elementem nadzoru pedagogicznego”.
Szanowna młodzieży! Najlepiej uczyć się na czyichś błędach. Użycie rozumu powinna poprzedzić analiza epoki oświecenia, która ponad 300 lat temu wprowadziła Polskę na drogę nowoczesnego rozwoju kultury. Immanuel Kant zdefiniował oświecenie jako „historyczną dojrzałość ludzkości do posługiwania się rozumem”. Tego właśnie wymagać się będzie od was.
Poważne braki w tej zdolności zarzucają MEN podmioty opiniujące propozycję wprowadzenia do szkół „hiciora” pod nazwą HiT. Ostro po hicie „jadą”: Komitet Nauk Historycznych PAN, Komitet Nauk Politycznych, Polskie Towarzystwo Historyczne, ZNP i nauczyciele. Komisja Oceny Podręczników Szkolnych Polskiej Akademii Umiejętności twierdzi, że „(...) to faktyczna likwidacja WOS, zaś HiT w śladowym zaledwie i schematycznym zakresie podejmuje interdyscyplinarny dyskurs w kwestiach, które do tej pory były domeną przedmiotu wiedza o społeczeństwie”.
Co na to „Towarzystwo PANa z Nowogrodzkiej”? To samo, co ferajna z podwórkowego trzepaka, gdzieś na Żoliborzu. Bujać to my, a nie nas!
Patrzcie, dzieci, oto HiT, ktoś wam będzie wciskać kit. A młodzież będzie pukać się w czoło.
Sojusz ołtarza z tronem zaczął się od czasu panowania Konstantyna Wielkiego, czyli 17 wieków temu, i chyba wbrew kalkulacjom politycznym tego cesarza stopniowo przeobraził się w walkę polityczną sojuszników, zwycięską dla dobrze zorganizowanej instytucji, w jaką przeobraził się Kościół, zwłaszcza katolicki, który mrówczym działaniem do dziś uzurpuje sobie być autorytetem we wszystkim, co uzna za sferę moralności i nadrzędności.
W Polsce, do niedawna także w Irlandii, Hiszpanii, Portugalii i we Włoszech, największym samozwańczym autorytetem i cenzorem w codziennym życiu, zatem i w szkole, wciąż jest katolicki kler. Nie w roli partnera, lecz dyktatora. Zresztą także w skali państwa Kościół katolicki, bazując na dogmacie będącym kompilacją bliskowschodnich wierzeń, mitów, legend, od czasów Konstantyna jest tak naprawdę superwładzą. Warto tu przypomnieć choćby Canossę i liczne klątwy pozbawiające monarchów władzy, które dowodzą, że Kościół w obronie swoich przywilejów gotów jest rozłożyć każde państwo.
W Polsce obecna władza wprost tańczy przed Kościołem, co każdy mógł obserwować w czasie „audiencji” u ojca Rydzyka. To było żenujące płaszczenie się przedstawicieli najwyższych władz państwowych przed bardzo kontrowersyjnym zakonnikiem. W trakcie tejże „audiencji” nawet minister sprawiedliwości milcząco akceptował poglądy zakonnika jednoznacznie sprzeczne z moralnością i żywotnym interesem państwa. To był cyniczny, demonstracyjny spektakl ilustrujący „kto tu rządzi”.
Na co dzień najczęstszym sposobem przypominania przez kler w Polsce, kto tu rządzi, jest głośne publiczne biadolenie pod niebiosa i wytykanie niekiedy drobnych spraw, które rzekomo oburzają subtelne dusze kleru.
Ostatnio spontanicznie uległe Kościołowi władze państwowe usiłują wymusić, aby szkoły indoktrynowały uczniów wyłącznie tak, jak sobie kler życzy. Nasza władza coraz mniej interesuje się gospodarką państwa, natomiast nie zaniedbuje żadnej okazji, aby faktycznym swoim chlebodawcom, czyli klerowi, dogodzić (...).
Kler i władze państwa cierpią na obsesję, w jak najbardziej naturalnej dziedzinie, jaką jest seksuologia. Minister Czarnek nie dopuszcza myśli, aby w szkole odpowiednio przygotowani do tego nauczyciele wprowadzali stopniowo w ten temat młodzież szkolną. Dopiero z inicjatywy rodziców i pod ich kontrolą, a także pod kontrolą kuratorów można byłoby organizować w szkole zajęcia poświęcone seksuologii. Zdaniem ministra seksuologia to jest tabu, o którym generalnie należy w szkole milczeć.
Musi dziwić fakt, że Czarnek nie jest świadom tego, iż na dziecko od wieku niemowlęcego napiera temat związany z seksem. W większości rodzin o niższym poziomie kultury, wiedzy, odpowiedzialności, zwłaszcza w rodzinach patologicznych, dorośli bez zbędnych ceregieli w obecności dziecka mówią o seksie, opowiadają rubaszne dowcipy itp. Zdarza się sporadycznie, że prewencyjnie mówią do dziecka np.: „Ty nie słuchaj, idź się pobawić”. Inną bardzo „skuteczną edukacją”, bardzo brutalną i budzącą ciekawość dziecka jest podwórko i ulica.
Warto zwrócić uwagę na to, że minister Anna Zalewska „reformując”, nie wiadomo po co, szkolnictwo, cofnęła je w edukacji do średniowiecza. System szkolny w formie: szkoła podstawowa, gimnazjum, liceum, ukształtował się na Zachodzie w wyniku zdrowego rozsądku popartego doświadczeniami. Spotykanie się między sobą na co dzień dzieci w wieku 6 do 12 lat, 13 do 15 lat, 16 do 19 lat jest znacznie bardziej racjonalne niż zgromadzenie w jednej szkole, w tym samym budynku, sześciolatka z piętnastolatkiem. Trudno sobie wyobrazić, aby dyrektor szkoły lub np. pedagog szkolny organizowali spotkania, dodatkowe szkolenia, omawiali problemy seksuologii czy narkotyków itp. wspólne dla 6- i 15-latków. Zatem praktyka zmusza do odrębnego kontaktu z dziećmi młodszymi i oddzielnego z nastolatkami.
W Polsce reformację najzwyczajniej zduszono. W obronie jedynie słusznej wiary zdewociali królowie, zwłaszcza Zygmunt III Waza i Jan Kazimierz, wplątali kraj w niszczycielskie w skutkach konflikty z Kozakami i Szwedami, arianom skonfiskowano majątki, a ich samych nierzadko wymordowano. Dzięki ugruntowaniu reformacji liczne narody dokonały ogromnego skoku cywilizacyjnego, a te, które kontrreformacja upokorzyła, upadały lub traciły swój byt, jak to się stało z Rzecząpospolitą. Zarówno pani Zalewska, jak i pan Czarnek bardzo zaszkodzili edukacji w Polsce.