Burmistrz na froncie
– Pamięta pan wydarzenia z 24 lutego?
– Na przejściu granicznym w Krościenku byłem w momencie wejścia w życie dekretu prezydenta Wołodymyra Zełenskiego o tym, że mężczyźni w wieku 18 – 60 lat muszą zostać w Ukrainie. Kolejka oczekujących do Polski poruszyła się. Mężczyźni wysiadali z samochodów, dalej mogły jechać tylko kobiety. Nie wszystkie miały prawa jazdy, więc ustawiły się do odprawy pieszej. Zdenerwowani mężczyźni żegnali się ze swoimi rodzinami i ten obraz zostanie na długo w pamięci.
– Ile osób przekraczało granicę po wybuchu wojny w Ukrainie?
– Średnio na dobę – dwa i pół tysiąca pieszo oraz drugie tyle w samochodach.
– A przed wojną? Jakie to było przejście?
– Wyłącznie do odprawy samochodowej; nie było ruchu pieszego i od jedenastu lat nie dojeżdżał tam już pociąg. Specyficzne przejście graniczne, bez żadnej towarzyszącej infrastruktury, bez parkingu, toalety, kantoru wymiany walut. Był jakiś malutki bar w kontenerze, nawet nie wiem, kiedy i co tam serwowano. To przejście nie było przystosowane, by tak duża grupa osób mogła przekroczyć granicę, tym bardziej pieszo.
– Do rozpoczęcia wojny to był głównie ruch przygraniczny?
– Obywatele Ukrainy przyjeżdżali po produkty spożywcze, materiały budowlane, upraszczając – po parówki i cebulę. Przywozili też na sprzedaż towary akcyzowe, papierosy, alkohol, również słodycze, czekoladki, chałwę. W okresie świąt ruch wzrastał, ale normalnie w okolicach przejścia życie toczyło się spokojne, sielankowe. Przewidywano wzmożony ruch w czasie kryzysu, zagrożenia, tylko nikt nie dopuszczał myśli, że na niedostosowanym przejściu rozpocznie się odprawa dla pieszych. Błyskawicznie Urząd Miejski w Ustrzykach Dolnych stworzył tymczasową strukturę namiotową. Gdyby tak się nie stało, to uchodźcy czekaliby na wejście do Polski zdecydowanie dłużej, a przypomnę, że pogoda nie rozpieszczała. W pierwszych dniach napływ ludzi był ogromny, wyczuwało się nerwowość, ale na szczęście po stronie ukraińskiej kolejkowa sytuacja się ustabilizowała. Powstały komitety, by nikt nie wpychał się do grupy oczekujących na odprawę. Kolejka była coraz bardziej „ucywilizowana”, powstały miejsca do ogrzania się, a ciepłe jedzenie dostarczaliśmy także z Polski.
– Do Polski przez Krościenko docierały głównie matki z dziećmi.
– Fale uciekających z Mariupola, Chersonia, Kijowa; były też osoby starsze na wózkach inwalidzkich i poruszające się o kulach. Drugiego dnia wojny w ośrodku recepcyjnym spotkałem matkę z dwójką dzieci w wieku szkolnym. Z oczu płynęły im łzy. Musiałem się odwrócić i wyjść, by nikt nie widział mojej reakcji. Nie potrafiłem nawet o tym opowiadać, odbierało mi głos. Po miesiącu emocje w jakiś sposób każdy ma poukładane w głowie. One musiały iść na odpowiednie półki, potrzebny chłodny umysł do skutecznego działania, ale widok płaczących dzieci pozostanie we mnie do końca życia. Do Ustrzyk przez przejście w Krościenku
docierały bardzo często osoby, które musiały błyskawicznie opuszczać domy i ukraińskie mieszkania. Pamiętam kobietę z dziećmi i matką – dosłownie nie mieli niczego, nawet butów na przebranie. Zaopatrzyliśmy całą rodzinę i udało się znaleźć dla nich spokojne, bezpieczne miejsce.
– Wspomniał pan o nieczynnej od dawna linii kolejowej do Krościenka, ale przecież któregoś dnia pociąg tam się pojawił?
– Nasz samorząd długo milczał na ten temat, ale trzeba jednak o tym opowiedzieć. Kilka dni przed wojną w Ukrainie zorganizowałem w Ustrzykach konferencję na temat komunikacji w Bieszczadach. Dyrektor Zakładu Linii Kolejowych mówił, że ta trasa jest w złym stanie i trzeba wyłożyć ogromne pieniądze, by w przyszłości mogła funkcjonować. Koszt odbudowy szacowano na czterysta milionów złotych. Nagle zaczęto wymieniać podkłady kolejowe, wycinano zarastające w pobliżu torów drzewa i krzewy i po uchodźców wysłano pociąg. Niestety, w drodze powrotnej się wykoleił. Szczęśliwie tylko wypadł z szyn, a nie spadł z wysokiego nasypu, bo mogłoby się to skończyć tragicznie dla uciekających przed wojną.
– Sprawdzono wytrzymałość torów wiaduktów?
– Pomysł urzędników był zły. Według mnie występowała bardzo silna presja niektórych środowisk, by tę linię uruchomić, by pokazać skuteczność działania, ale zapewne zaniedbano wiele spraw. Od trzech dni pociąg kursuje znowu, wymieniono bowiem jeszcze więcej podkładów pod tory, ale podkreślam, że sytuacja tej linii jest agonalna. Przypuszczam, że gdyby przeprowadzono rzetelne próby obciążeniowe, to nie nadawałaby się do użytku. Martwi mnie, że ktoś nie rozumie konsekwencji podejmowania nieodpowiedzialnych decyzji.
– Nie można było wcześniej stworzyć w Krościenku miejsca na punkt obsługi dla przekraczających granicę?
– Kiedy w 2015 roku zostałem burmistrzem Ustrzyk Dolnych, wystąpiłem do wojewody podkarpackiego o nieodpłatne przekazanie działki zlokalizowanej przy przejściu w Krościenku. Niestety, otrzymałem wtedy odmowę, a dzisiaj jest to strategiczne miejsce do obsługi uchodźców. Dobrze, że Lasy Państwowe użyczyły nam terenu, na którym składowano drewno, i zrobiliśmy minimiasteczko dla uchodźców. Postawiliśmy namioty, w nich nagrzewnice, jest kontener dla matki z dzieckiem, strefa medyczna, gastronomiczna, wypoczynkowa. Początkowo zmagaliśmy się z brakiem prądu; działały tylko agregaty, więc ponosiliśmy ogromne koszty. Przez pierwszy tydzień tylko na paliwo wydaliśmy trzydzieści tysięcy złotych. Do dzisiaj nikt nam tego nie oddał. Stworzyliśmy na granicy miejsce, w którym uchodźca może zjeść posiłek, ogrzać się, położyć, odpocząć, dostać kartę telefoniczną, skorzystać z bezpłatnego internetu. Jako gmina wszystko koordynowaliśmy, a pomogli nam wspaniali, często anonimowi ludzie, wolontariusze, strażacy, ratownicy medyczni, przedsiębiorcy, ochotnicy z organizacji pozarządowych, firmy, stowarzyszenia, fundacje – szczególnie nasza Bieszczadzka. Wszystkim bardzo dziękuję za przepiękne odruchy serca. Mogłem liczyć na zaprzyjaźnione samorządy – z gmin Wyszków, Potęgowo, Słupsk napłynęły środki finansowe, a potrzeb jest moc. Czujemy międzynarodowe wsparcie. Pomoc napływa z Francji, Niemiec, Hiszpanii, Wielkiej Brytanii, Włoch. Dotarł do nas burmistrz niemieckiego Pfungstadt i podarował karty paliwowe o wartości dwudziestu pięciu tysięcy złotych. Podobnie postąpili wolontariusze z Malagi. Gdybym miał wymienić wszystkich, nie starczyłoby stron tej gazety.
– Ilu uchodźców pozostaje na terenie gminy?
– Niemal wszyscy po krótkim pobycie u nas ruszają dalej, ale na terenie gminy mamy obecnie trzystu dwudziestu uchodźców. Sześćdziesięcioro dzieci uczęszcza już do szkół podstawowych, a kilkanaście uczy się zdalnie w szkołach średnich. Nie zrobiliśmy osobnych oddziałów przejściowych, by nie wyalienować dzieci z Ukrainy, przyjęliśmy je do istniejących już klas. Świetnie się zaaklimatyzowały. Zatrudniliśmy obywateli Ukrainy mówiących po polsku.
– Jak wygląda współpraca samorządu z wojewodą?
– Zamiast odpowiedzi można by postawić trzy kropki, bo najpierw trzeba pomagać ludziom, a później rozliczać się politycznie z tego, czego się nie zrobiło. Staram się nie antagonizować, ale cierpliwość chwilami się kończy. Porozumienie o ośrodku recepcyjnym w naszej gminie skończyło się w piątek o północy. Prosiłem wojewodę o jasną deklarację, czy będzie nadal potrzebny i nie otrzymałem dotąd odpowiedzi. Jasne, że nie zamknę tego ośrodka, przecież chcę, by uchodźcy mieli godne warunki do mieszkania, ale też kierowaliśmy prośby o dodatkowe środki dla stworzonego przez nas punktu na przejściu w Krościenku. Znowu cisza! Robimy swoje. Przez pierwsze dni byłem na granicy niemal od rana do... rana, bo żeby dobrze zarządzać kryzysem, trzeba „w nim być”. Warto więc słuchać prezydenta Przemyśla, burmistrza Ustrzyk Dolnych i innych samorządowców z pierwszej linii frontu i wyciągać wnioski z tego, co oni mówią, a nie udawać mądrzejszego z odległej pozycji. Wydaje mi się, że na przejściu w Krościenku nie było przedstawicieli administracji rządowej, chyba że nie zostałem poinformowany. Samorządy znowu zdały egzamin, ale na spotkania Prawo i Sprawiedliwość nie zaprasza burmistrza gminy – wraca się do złych zwyczajów. Kiedy jest trwoga, to prosi się samorząd, by rozwiązywał problemy, a gdy sytuacja się uspokaja, to wraca typowa twarz rządzących.