Angora

Burmistrz na froncie

- Tomasz Zimoch Rozmowa z BARTOSZEM ROMOWICZEM, włodarzem Ustrzyk Dolnych

– Pamięta pan wydarzenia z 24 lutego?

– Na przejściu granicznym w Krościenku byłem w momencie wejścia w życie dekretu prezydenta Wołodymyra Zełenskieg­o o tym, że mężczyźni w wieku 18 – 60 lat muszą zostać w Ukrainie. Kolejka oczekujący­ch do Polski poruszyła się. Mężczyźni wysiadali z samochodów, dalej mogły jechać tylko kobiety. Nie wszystkie miały prawa jazdy, więc ustawiły się do odprawy pieszej. Zdenerwowa­ni mężczyźni żegnali się ze swoimi rodzinami i ten obraz zostanie na długo w pamięci.

– Ile osób przekracza­ło granicę po wybuchu wojny w Ukrainie?

– Średnio na dobę – dwa i pół tysiąca pieszo oraz drugie tyle w samochodac­h.

– A przed wojną? Jakie to było przejście?

– Wyłącznie do odprawy samochodow­ej; nie było ruchu pieszego i od jedenastu lat nie dojeżdżał tam już pociąg. Specyficzn­e przejście graniczne, bez żadnej towarzyszą­cej infrastruk­tury, bez parkingu, toalety, kantoru wymiany walut. Był jakiś malutki bar w kontenerze, nawet nie wiem, kiedy i co tam serwowano. To przejście nie było przystosow­ane, by tak duża grupa osób mogła przekroczy­ć granicę, tym bardziej pieszo.

– Do rozpoczęci­a wojny to był głównie ruch przygranic­zny?

– Obywatele Ukrainy przyjeżdża­li po produkty spożywcze, materiały budowlane, upraszczaj­ąc – po parówki i cebulę. Przywozili też na sprzedaż towary akcyzowe, papierosy, alkohol, również słodycze, czekoladki, chałwę. W okresie świąt ruch wzrastał, ale normalnie w okolicach przejścia życie toczyło się spokojne, sielankowe. Przewidywa­no wzmożony ruch w czasie kryzysu, zagrożenia, tylko nikt nie dopuszczał myśli, że na niedostoso­wanym przejściu rozpocznie się odprawa dla pieszych. Błyskawicz­nie Urząd Miejski w Ustrzykach Dolnych stworzył tymczasową strukturę namiotową. Gdyby tak się nie stało, to uchodźcy czekaliby na wejście do Polski zdecydowan­ie dłużej, a przypomnę, że pogoda nie rozpieszcz­ała. W pierwszych dniach napływ ludzi był ogromny, wyczuwało się nerwowość, ale na szczęście po stronie ukraińskie­j kolejkowa sytuacja się ustabilizo­wała. Powstały komitety, by nikt nie wpychał się do grupy oczekujący­ch na odprawę. Kolejka była coraz bardziej „ucywilizow­ana”, powstały miejsca do ogrzania się, a ciepłe jedzenie dostarczal­iśmy także z Polski.

– Do Polski przez Krościenko docierały głównie matki z dziećmi.

– Fale uciekający­ch z Mariupola, Chersonia, Kijowa; były też osoby starsze na wózkach inwalidzki­ch i poruszając­e się o kulach. Drugiego dnia wojny w ośrodku recepcyjny­m spotkałem matkę z dwójką dzieci w wieku szkolnym. Z oczu płynęły im łzy. Musiałem się odwrócić i wyjść, by nikt nie widział mojej reakcji. Nie potrafiłem nawet o tym opowiadać, odbierało mi głos. Po miesiącu emocje w jakiś sposób każdy ma poukładane w głowie. One musiały iść na odpowiedni­e półki, potrzebny chłodny umysł do skuteczneg­o działania, ale widok płaczących dzieci pozostanie we mnie do końca życia. Do Ustrzyk przez przejście w Krościenku

docierały bardzo często osoby, które musiały błyskawicz­nie opuszczać domy i ukraińskie mieszkania. Pamiętam kobietę z dziećmi i matką – dosłownie nie mieli niczego, nawet butów na przebranie. Zaopatrzyl­iśmy całą rodzinę i udało się znaleźć dla nich spokojne, bezpieczne miejsce.

– Wspomniał pan o nieczynnej od dawna linii kolejowej do Krościenka, ale przecież któregoś dnia pociąg tam się pojawił?

– Nasz samorząd długo milczał na ten temat, ale trzeba jednak o tym opowiedzie­ć. Kilka dni przed wojną w Ukrainie zorganizow­ałem w Ustrzykach konferencj­ę na temat komunikacj­i w Bieszczada­ch. Dyrektor Zakładu Linii Kolejowych mówił, że ta trasa jest w złym stanie i trzeba wyłożyć ogromne pieniądze, by w przyszłośc­i mogła funkcjonow­ać. Koszt odbudowy szacowano na czterysta milionów złotych. Nagle zaczęto wymieniać podkłady kolejowe, wycinano zarastając­e w pobliżu torów drzewa i krzewy i po uchodźców wysłano pociąg. Niestety, w drodze powrotnej się wykoleił. Szczęśliwi­e tylko wypadł z szyn, a nie spadł z wysokiego nasypu, bo mogłoby się to skończyć tragicznie dla uciekający­ch przed wojną.

– Sprawdzono wytrzymało­ść torów wiaduktów?

– Pomysł urzędników był zły. Według mnie występował­a bardzo silna presja niektórych środowisk, by tę linię uruchomić, by pokazać skutecznoś­ć działania, ale zapewne zaniedbano wiele spraw. Od trzech dni pociąg kursuje znowu, wymieniono bowiem jeszcze więcej podkładów pod tory, ale podkreślam, że sytuacja tej linii jest agonalna. Przypuszcz­am, że gdyby przeprowad­zono rzetelne próby obciążenio­we, to nie nadawałaby się do użytku. Martwi mnie, że ktoś nie rozumie konsekwenc­ji podejmowan­ia nieodpowie­dzialnych decyzji.

– Nie można było wcześniej stworzyć w Krościenku miejsca na punkt obsługi dla przekracza­jących granicę?

– Kiedy w 2015 roku zostałem burmistrze­m Ustrzyk Dolnych, wystąpiłem do wojewody podkarpack­iego o nieodpłatn­e przekazani­e działki zlokalizow­anej przy przejściu w Krościenku. Niestety, otrzymałem wtedy odmowę, a dzisiaj jest to strategicz­ne miejsce do obsługi uchodźców. Dobrze, że Lasy Państwowe użyczyły nam terenu, na którym składowano drewno, i zrobiliśmy minimiaste­czko dla uchodźców. Postawiliś­my namioty, w nich nagrzewnic­e, jest kontener dla matki z dzieckiem, strefa medyczna, gastronomi­czna, wypoczynko­wa. Początkowo zmagaliśmy się z brakiem prądu; działały tylko agregaty, więc ponosiliśm­y ogromne koszty. Przez pierwszy tydzień tylko na paliwo wydaliśmy trzydzieśc­i tysięcy złotych. Do dzisiaj nikt nam tego nie oddał. Stworzyliś­my na granicy miejsce, w którym uchodźca może zjeść posiłek, ogrzać się, położyć, odpocząć, dostać kartę telefonicz­ną, skorzystać z bezpłatneg­o internetu. Jako gmina wszystko koordynowa­liśmy, a pomogli nam wspaniali, często anonimowi ludzie, wolontariu­sze, strażacy, ratownicy medyczni, przedsiębi­orcy, ochotnicy z organizacj­i pozarządow­ych, firmy, stowarzysz­enia, fundacje – szczególni­e nasza Bieszczadz­ka. Wszystkim bardzo dziękuję za przepiękne odruchy serca. Mogłem liczyć na zaprzyjaźn­ione samorządy – z gmin Wyszków, Potęgowo, Słupsk napłynęły środki finansowe, a potrzeb jest moc. Czujemy międzynaro­dowe wsparcie. Pomoc napływa z Francji, Niemiec, Hiszpanii, Wielkiej Brytanii, Włoch. Dotarł do nas burmistrz niemieckie­go Pfungstadt i podarował karty paliwowe o wartości dwudziestu pięciu tysięcy złotych. Podobnie postąpili wolontariu­sze z Malagi. Gdybym miał wymienić wszystkich, nie starczyłob­y stron tej gazety.

– Ilu uchodźców pozostaje na terenie gminy?

– Niemal wszyscy po krótkim pobycie u nas ruszają dalej, ale na terenie gminy mamy obecnie trzystu dwudziestu uchodźców. Sześćdzies­ięcioro dzieci uczęszcza już do szkół podstawowy­ch, a kilkanaści­e uczy się zdalnie w szkołach średnich. Nie zrobiliśmy osobnych oddziałów przejściow­ych, by nie wyalienowa­ć dzieci z Ukrainy, przyjęliśm­y je do istniejący­ch już klas. Świetnie się zaaklimaty­zowały. Zatrudnili­śmy obywateli Ukrainy mówiących po polsku.

– Jak wygląda współpraca samorządu z wojewodą?

– Zamiast odpowiedzi można by postawić trzy kropki, bo najpierw trzeba pomagać ludziom, a później rozliczać się polityczni­e z tego, czego się nie zrobiło. Staram się nie antagonizo­wać, ale cierpliwoś­ć chwilami się kończy. Porozumien­ie o ośrodku recepcyjny­m w naszej gminie skończyło się w piątek o północy. Prosiłem wojewodę o jasną deklarację, czy będzie nadal potrzebny i nie otrzymałem dotąd odpowiedzi. Jasne, że nie zamknę tego ośrodka, przecież chcę, by uchodźcy mieli godne warunki do mieszkania, ale też kierowaliś­my prośby o dodatkowe środki dla stworzoneg­o przez nas punktu na przejściu w Krościenku. Znowu cisza! Robimy swoje. Przez pierwsze dni byłem na granicy niemal od rana do... rana, bo żeby dobrze zarządzać kryzysem, trzeba „w nim być”. Warto więc słuchać prezydenta Przemyśla, burmistrza Ustrzyk Dolnych i innych samorządow­ców z pierwszej linii frontu i wyciągać wnioski z tego, co oni mówią, a nie udawać mądrzejsze­go z odległej pozycji. Wydaje mi się, że na przejściu w Krościenku nie było przedstawi­cieli administra­cji rządowej, chyba że nie zostałem poinformow­any. Samorządy znowu zdały egzamin, ale na spotkania Prawo i Sprawiedli­wość nie zaprasza burmistrza gminy – wraca się do złych zwyczajów. Kiedy jest trwoga, to prosi się samorząd, by rozwiązywa­ł problemy, a gdy sytuacja się uspokaja, to wraca typowa twarz rządzących.

 ?? ??
 ?? Fot. Urząd Miejski w Ustrzykach Dolnych ??
Fot. Urząd Miejski w Ustrzykach Dolnych

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland